czwartek, 15 kwietnia 2010

DO KASACJI


„ALICJA”
USA, 1990
SC. Woody Allen
REŻ. Woody Allen
ZDJ. Carlo Di Palma
WYST. Mia Farrow (Alice Tate), Joe Mantegna (Joe), Keye Luke (Dr Yang)

Allena po prostu wielbię! Jest dla mnie dialogowym mistrzem, świetnym komikiem, czarodziejem słowa i czarującym neurotycznym, nieprzeciętnym, utalentowanym inteligentem. 
Ma naprawdę najlepsze dialogi w kinie światowym (jeśli zsumować, zebrać i poprzypominać sobie). To wszystko, co tworzy, to niewątpliwie dar nie tylko talentu, ale błyskotliwości i po części niesamowitego egocentryzmu (nie mówię o nim jako o człowieku, ale jako o twórcy – jako człowieka go nie znam, jako twórcę mogę go odbierać i oceniać w pewien sposób).
Ale dla mnie wszystkie jego filmy dzielą się na te z Allenem i te bez niego.
Wszystkie pozbawione postaci kreowanych przez mistrza, są gorsze.
W tych gorszych są oczywiście lepsze i jeszcze gorsze, ale z zasady, jeśli nie ma Allena, to nikt go nie zastąpi, nikt nie stworzy postaci tak klimatycznej, tak schematycznej i tak inteligentnej (i wcale nie wyklucza się to, co piszę).
A w „Alicji” nie dość, że zabrakło Woody’ego, to jeszcze zabrakło jego tekstów…
To opowieść o układnej, religijnej, bogatej pani domu (te trzy cechy są w przypadku Alicji najważniejsze) – żonie i matce, którą od pewnego czasu bolą plecy. Udaje się do polecanego przez koleżanki chińskiego lekarza, który wprowadza ją w hipnozę i diagnozuje kłopoty psychiczne, które znajdują ujście poprzez plecy – Alicja jest po prostu zdewociałą, zniewoloną przez męża i nie spełniającą się kobietą, która porzuciła wszystkie swoje marzenia – te o miłości, te o karierze, te o pracy, o pisaniu. Doktor odurza Alicję narkotykami i dzięki temu z Alicji wychodzi w końcu prawdziwa Alicja.
Wynudziłam się koszmarnie! Przydługie, nienowatorskie, mało inteligentne kino, a jak na Allena, to kompletne dno. Zresztą na kilku forach internetowych wyczytałam, iż widzowie uznają Alicję za najgorsze dzieło reżysera. Nie udało mu się przenieść neurotycznego bohatera i osadzić go w ciele Mii Farrow – nawet aktorka jej pokroju nie ratuje filmu.
Nie polecam, odradzam i w ogóle skasować ten film.

Moja ocena: 2/6 (a 2 tylko za nazwisko…)

2 komentarze:

  1. W większości zgadzam się z tobą... Ale jak to ja, wszelkie drobne potknięcia Allena tłumaczę sobie tym, że to początek lat 90' XX wieku, wtedy wszyscy reżyserzy przeżywali kryzys wieku średniego i nie wiedzieli z czym się jada taśmę celuloidową. Tak bywa, kiedy zbyt długo siedzi się w samotności i gada do własnego odbicia w lustrze, co by doszlifować dialog ;]

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  2. :) lubię jego filmy :) teraz wchodzi do kin nowy. "Co nas kręci, co nas podnieca". Widziałam go jakiś czas temu i pisałam o nim u siebie :) polecam gorąco, mimo, że mistrz tam nie gra... :)

    OdpowiedzUsuń