AGATA MAŃCZYK
„PIERWSZA NOC POD
GOŁYM NIEBEM”
NASZA KSIĘGARNIA,
WARSZAWA 2015
Owijam się w ciepły
koc i tęsknię za latem. Dlatego wspominam też typowo wakacyjne
lektury. Ta książka nie dość, że przeczytana była przeze mnie
już dawno, latem, nie dość, że o lecie mówi, to jeszcze jest
książką dla młodzieży, a takie właśnie uwielbiam czytać
bujając się w hamaku między dwoma drzewami.
W hamaku
zdecydowanie nie buja się ani Bazyl ani Inka. Poznają się dość
przypadkowo – w kawiarni na dworcu. Bazyl ma czerwone włosy, a
Inka jest z dobrego domu. Dzieli ich nie tylko stan gotówki w
portfelu i model telefonu komórkowego (Bazy nie ma żadnego), ale
też sposób pojmowania świata. Nie dzielą ich tylko priorytety –
obydwoje chcą być sobą i obydwoje chcą się zakochać, żeby nie
być na świecie sami. Łączy ich jeszcze coś – fakt, że właśnie
i jedno i drugie znalazło się na gigancie.
Dziwnym trafem tych
dwoje chwyta się za ręce i ucieka przed światem razem. Wsiadają
do pierwszego lepszego pociągu i po prostu uciekają. Bez pieniędzy,
bo Bazyl nigdy ich nie miał, a Inka została okradziona i bez planu,
bo są przecież tylko dwójką dzieciaków, która dopiero ma
dorosnąć.
To w pewnej mierze
powieść inicjacyjna, do czego nawiązuje już sam tytuł książki.
Dwoje młodych ludzi wyrusza naprzeciw światu, przekonani, że są
na tyle dorośli, żeby decydować o sobie. W głębi duszy każde z
nich jest nadal dzieckiem i obydwoje zrobili to, ponieważ wstydzili
się mówić o swoich uczuciach, ponieważ nie wiedzieli, jak inaczej
mówić na tyle głośno, by być słyszanym. To dzieci z problemami,
choć może nie do końca to widać. Inka jest bogata, ma dobrze
sytuowanych rozmówców, zajęcia dodatkowe i pewnie już teraz
zapewnione miejsce na najlepszej uczelni. Tyle, że rodzice chyba nie
do końca byli przygotowani na dziecko. Albo tylko im się wydawało,
że są. Że będzie „odtąd, dotąd” i dopasuje się do ich
drogich dywanów i stonowanych tapet na ścianach. Inka jest trochę
takim meblem, który rodzice chcieliby dowolnie przestawiać. A meble
przecież nie mówią! Jak więc można ich słuchać? Po co? „Nie
lubisz tortu? To przecież niemożliwe! To się nie godzi! Ja każę
ci lubić tort, bo tak się przyjęło! Bo co ludzie powiedzą? Bo
tylko ci się wydaje!”
A Bazyl? Czerwone
włosy to fasada, to sposób na znalezienie prawdy – kim właściwie
jestem? I sposób na zatrzymanie chwil, gdy miał najlepszego kolegę,
oglądał z nim filmy i był w miarę szczęśliwy. A teraz dorosłość
zbliża się wielkimi krokami, a on nie do końca wie, jak się wziąć
z nią za bary, jak wygrać w tym pojedynku. Żadne z nich nie ma tak
naprawdę oparcia w dorosłych, nie mówiąc już o wzorach. Była
babcia Bazyla, która rzucała powiedzonkami i sentencjami na każdą
okazję i zdaje się, że to mogłaby być osoba, która jakoś
Bazylem pokieruje, ale babci już nie ma, zmarła niedawno i to też
jest rzecz,wobec której Bazyl się buntuje – beznadziejnie i
bezskutecznie.
Nie podoba mi się
zakończenie tej powieści. Autorka zostawiła tę dwójkę ludzi bez
żadnych rozwiązań, wciąż poza domem i ze strachem, jak to
będzie, gdy wrócą tam skąd przyszli. Podstawia im ciepłą,
doświadczoną kobietę, która ma być ich przewodnikiem w
docieraniu do siebie, ale to wciąż nie są rodzice, do których
powinno to należeć. Po tej całej drodze, po uciecze przed
bandytami, poszukiwaniu skarbu, zarabianiu pieniędzy na własną
rękę (nic nielegalnego), skręceniu nogi i niedojadaniu (co
skądinąd fajnie się czyta), należałoby im się dotarcie do
miejsca, w którym zyskają nie tylko pełny brzuch i czystą
pościel, ale poczucie bezpieczeństwa i pewność co do jutra. A
przede wszystkim pewność co do tego, że są istotami najbardziej
na świecie kochanymi, że jest ktoś (rodzice!), którzy oddadzą
dla nich życie.
Niestety nie ma
nirvany. Oświecenie nie nadeszło. Można się tylko dobrze bawić
po drodze. Na końcu – dostajemy w skórę.
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia]