wtorek, 14 kwietnia 2015

PO CO CZYTAĆ BIOGRAFIE?

MARGARETA STRÖMSTEDT
ASTRID LINDGREN. OPOWIEŚĆ O ŻYCIU I TWÓRCZOŚCI”
(TŁ.ANNA WĘGLEŃSKA)
MARGINESY, WARSZAWA 2015

Czytam biografie tylko czasami. Tylko wtedy, gdy osoba, o której ktoś napisał, jest mi w jakiś sposób bliska – tworzy coś, co podziwiam. Lubię biografie wtedy, gdy nie są krzykliwe, gdy nie szukają taniej sensacji, gdy ktoś chce pokazać kolor oczu, a nie kolor stanika. Lubię czytać takie biografie, jak ta.
Astrid Lindgren to postać wyjątkowa. Dzieci z Bullerbyn, Pippi Pończoszanka, Bracia Lwie Serce, Emil (do drewutni!!!) - chociaż raz każdy słyszał o wspaniałym dziecięcym świecie, jaki Astrid malowała na kartach swoich powieści. Czasem była niekonwencjonalna (Pippi przecież nie chodzi do szkoły), czasem niegrzeczna (Karlsson z dachu to najwredniejszy bohater, jakiego znam!), czasem wzruszająca (umierające dziecko, wyciska łzy z oczu każdego rodzica), czasem sielska-anielska (Boże Narodzenie w Bullerbyn, pełne śniegu, zapachu ciastek i bycia razem…). Najważniejsze, że jest szczera, autentyczna, pogodna i pełna dziecięcej fantazji. Już będąc babcią wspina się na drzewa, gdy rozmawia z Dziećmi, to kuca, żeby widzieć ich oczy i pisze tak, że czasem dorośli nie rozumieją – ale Dzieci zawsze. Walczy o ich prawa (i prawa zwierząt) i zawsze staje po stronie słusznej sprawy.
Ze wszystkich wydanych na świecie książek Astrid Lindgren można ustawić 175 wież Eiffla, ale każda z tych książek jest niepowtarzalna i wyjątkowa. Dlatego, że pisała je dla Dzieci. Pippi wymyśliła jej chora córka – a Astrid musiała stanąć na wysokości zadania, dać jej dwa niesforne warkocze i siłę stu mężczyzn. To dlatego, że zawsze chciała stawać na wysokości zadania dla dzieci – wydawały jej się najważniejsze na świecie.
Ta biografia jest właśnie o tym. Być może to, że biografka i biografii podmiot znały się osobiście, pozwoliło zachować szacunek, nie zaglądać w szuflady, w portfel i pod łóżko. Biografka nie kłamie, nie kluczy, nie ukrywa. Wspomina nieślubne dziecko Astrid, które musiała zostawić na wychowanie w rodzinie zastępczej – to także część biografii sławnej pisarki. Ale mi to wystarcza – wystarcza, że nie docieka nazwiska ojca, które Astrid chce wymazać z pamięci. Nie muszę wiedzieć akurat tego. Wolę wiedzieć, że Lindgren cierpiała, musząc rozstawać się z synem i wolę wiedzieć, że zrobiła wszystko, by móc być z synem! To dla mnie ważniejsze informacje – naprawianie błędów, jej siła woli, determinacja i matczyna miłość.
Tę książkę czyta się z uśmiechem, z radością, z wiarą w człowieka – sądzę, że taka była Astrid naprawdę, że Margareta Strömstedt uchwyciła jej autentyczność. I to, że Lindgren lubiła być sama. Że po całym męczącym dniu, po spotkaniach z czytelnikami, odpisywaniu na listy i kilku stronach nowej książki, lubiła usiąść w ciszy i być sama ze sobą. Czyż to nie wtedy właśnie rodzą się w głowie Madiki i Ronje? Czy to nie wtedy można wrócić do swojego szczęśliwego dzieciństwa, w którym biega się bez tchu, kąpie w rzece, zrywa jagody, a do domu wraca tylko po to, by chwycić kromkę chleba z masłem i cukrem i przytulić się do Taty?


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz