wtorek, 7 sierpnia 2012

PAMIĘTNIK CZŁOWIECZY


YRSA SIGURDARDOTTIR
„PAMIĘTAM CIĘ”
(TŁ. JACEK GODEK)
MUZA SA, WARSZAWA 2012

Uwielbiam horrory/nie lubię horrorów – obydwa z tych zdań odnoszą się do mnie.
Uwielbiam, bo dobrze napisany horror (bądź dobrze sfilmowany, bo jednak wciąż częściej patrzę w ekranowe horrory, niż w papierowe) potrafi wywołać we mnie całe mnóstwo emocji, ten fascynujący strach, który biegnie malutkimi, cienkimi igiełkami po kręgosłupie i który nie pozwala samemu iść po szklankę wody, nakazuje pozapalać wszystkie światła w zasięgu ręki i robić wszystko, by na nowo oswajać znaną rzeczywistość pokoju. To wciąż dla mnie niepojęte, jak bardzo człowiek potrzebuje tak ekstremalnych doznań, jak z radością zasiada do oglądania/czytania historii o duchach i upiorach, gasząc przy tym nocną lampkę, żeby wprowadzić się w lepszy nastrój (i żeby mieć co zapalić, gdy znajdzie się już na tej granicy strachu, po której następuje panika). Lubię to...
Ale nie lubię horrorów z jednego prostego względu – rzadko który jest tak dobry, by wywołać we mnie te emocje, których tak pożądam. Uważam, że horrory psuje dosłowność – wolę działać swoją wyobraźnią, wolę niedopowiedzenia, które otwierają milion światów, wolę ciemność, która kryje nie do końca wiadomo co... Takie horrory, w których rysuje się tylko sylwetka na tle okna, zamiast pokazywać futro, zęby czy szpony, działają mocniej, bo działają jak podszczypywanie, podbechtywanie, zamiast mocnego ciosu pięścią.
„Pamiętam cię” jest pośrodku. Nie powiem – ta książka dodała nutkę skowytu do mojej codziennej mowy. Ale tylko nutkę, ledwo słyszalną, to zadrżenie głosu, zachwianie i pójście dalej. Wszystko wynikało z tego, że to bardzo plastyczna książka. W mojej wyobraźni toczył się film – w zimnych, ale mocnych barwach, z ostrymi krawędziami, piłującymi delikatny naskórek palców, drażniącymi oko. Z efektami dźwiękowymi, z całym szeregiem zabiegów – pojawiające się postacie, gasnące światło, czasem krew...
Powieść składa się z dwóch oddzielnych historii, które gdzieś na końcu zaskakująco podają sobie ręce.
Pierwsza to historia trójki przyjaciół – małżeństwa Katrin i Gardara oraz Lif, którzy przybywają zimą na opuszczoną islandzką wyspę, gdzie kupili stary dom. Było to marzenie męża Lif – Einara, który niedawno umarł na zawał serca. Spełniając niejako jego ostatnią wolę, chcą wyremontować posiadłość, aby latem wynajmować pokoje. Na wyspę dowozi ich szyper i znika, przestrzegając przed zimnem i umawiając się, że wróci po nich za tydzień. Wcześniej raczej nie da rady się z nim skontaktować – na wyspie jest problem z zasięgiem. W ostatnim odruchu wręcza im klucz do pobliskiego pensjonatu – „na wszelki wypadek” - i ucieka od opustoszałej wyspy, zabierając ze sobą tajemnicę domu, który przyjaciele właśnie kupili. A wiadomo, że z domem – samotnym, dużym, do remontu, na wyspie, na której nie ma nikogo prócz trójki nowicjuszy w nieużywanych dotąd butach do pieszych wędrówek, z nowymi śpiworami i ekwipunkiem – musi zdarzyć się coś, co zjeży czytelnikowi włoski na rękach...
Drugi wątek dotyczy lekarza psychiatry, Freyra, który zostaje wezwany do przedszkola, w którym doszło do aktu wandalizmu. Ktoś włamał się do środka, zniszczył wszystkie pomieszczenia, a na ścianie zostawił osobliwy napis - „Nieczysty”. Freyr ma zbadać na podstawie kilku poszlak psychikę złoczyńcy. Nie podejmuje się zadania, twierdząc, że ma zbyt mało danych. Jednak sprawa nie daje mu spokoju i to poszlaki odnajdują jego... W dziwnych okolicznościach, z dziwnymi dźwiękami, z obrazami, które bolą źrenice oczu... Prawdziwy horror...
Mimo, że „Pamiętam cię” ma wszystkie znamiona horroru, ja czytałam ją jako powieść obyczajową, psychologiczną, taką, gdzie ważny jest człowiek i jego umysł, gdzie każdy najmniejszy wybór ludzki niesie za sobą konsekwencje. Jak książkę o złych wyborach. Jak książkę o karze za fakt, że człowiek wyrzeka się bycia dobrym. Mocno osadzona w ludzkich głowach, mocno tkwiąca w przeszłości, mocno zakotwiczona w problemie pokuty.
Finał i nitka, która powiązała obydwa wątki, była na tyle poplątana, żebym nie potrafiła odkopać starych kości z mojej głowy, ale też tak utkana, żeby nie zacisnąć się jak pętla na szyi autorki. Co prawda ostatni akapit był dla mnie zupełnie zbędny, ale jednocześnie bardzo w klimacie gatunku – więc wybaczam i przymykam oko – tak, jakbym skończyła czytać pół strony wyżej – wystarczająco mocne było to zakończenie...
Siedzi we mnie teraz ta powieść i myślę nad nią jak nad kroniką postępowania ludzkiego. Wszystkie straszne szmerki, wszystkie odgłosy zatrzaskujących się drzwi, wycie wiatru i chichoty wyleciały mi z głowy. Został sam rdzeń – kim jesteś człowieku, że tak potrafisz zniszczyć sobie życie?

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]