wtorek, 17 czerwca 2014

ODPOWIEDŹ NA PYTANIE CZYLI KIM JEST RODNEY CULLACK

PRZEMEK ANGERMAN
TOŻSAMOŚĆ RODNEYA CULLACKA”
UROBOROS, WARSZAWA 2014
GRUPA WYDAWNICZA FOKSAL

Zazwyczaj nie czytuję SF. Wolę stąpać „po tym łez padole” i żeby moje stopy miały cały czas styczność z ziemią i ograniczone grawitacją nie mogły wisieć nad światem. Nie lubię latać w kosmos i patrzeć na gwiazdy ze zbyt bliskiej odległości. Nie lubię obcych form życia – nie potrafię się z nimi dogadać. Ale od czasu do czasu sięgam po taką literaturę, bo podziwiam w niej to, jak ludzka wyobraźnia może się plenić, jak zapełniać całe światy, jak rozrastać się i stwarzać nowe wymiary. Czasem wszystko wymyślać od podstaw – od nowych szkieletów, po nowe głowy, mózgi w nich ukryte, po maszyny, którymi trzeba latać, po skomplikowane systemy kastowe i po język, który trochę przypomina nasz, tak, byśmy byli w stanie zrozumieć bohaterów, ale jest na tyle odmienny, że nie umiemy uznać go za ojczysty. Autorzy SF sięgają dłonią do rzeczywistości, biorą z niej jakieś okruchy, jakieś krople i na nich hodują nowe światy. Po co? Czasem tylko dla rozrywki, dla oderwania myśli od ziemi, dla czystej radości wymyślania i kreowania – nie każdy przecież może być bogiem i dawać życie. Ale czasem po to, by walić prawdę prosto w oczy, by ogłuszać prawdą, ale pozostawiać przy życiu.
Dlatego akcja „Tożsamości Rodneya Cullaca” toczy się gdzieś w przyszłości, w takiej, która niby jest tuż tuż, ale której nie możemy jeszcze dosięgnąć. Dzieje się na ziemi – niby w tym samym miejscu, ale to nie jest już ta ziemia, na której jednym z najważniejszych praw jest prawo grawitacji.
Tysiąc razy ważniejsze jest prawo Matki – to Matka rządzi, u swojego boku ma Imperatora, a pod sobą rzeszę poddanych – cały świat jest u jej stóp. Jest władczynią doskonałą – najlepszych przytula do piersi, najgorszych odrzuca i zabiera im swoją miłość. Jest świetnym psychologiem i wie, kto nadaje się na jej agenta, a kto ma w głowie tylko rewolucję.
Richard Zonga jest agentem ósmej kategorii – prócz niego tylko dwóch innych może się pochwalić takim wynikiem. Owszem, są jeszcze mocniejsi, ale jest ich bardzo niewielu. Można więc powiedzieć, że Richard jest na szczycie – to szczyt sławy szczyt niebezpieczeństwa, szczyt kariery – poświęca całe życie, by dobrze służyć Matce – nie raz przyszło mu zabijać małą dziewczynkę, nie dwa zbierał mózg kolegi z nogawek własnych spodni, nie trzy ocierał się o nieistnienie. Odreagowuje wydając pieniądze – na alkohol, na narkotyki, na dziwki. Nie ma nikogo, kto w ciemną, bezksiężycową noc zauważyłby jego strach i niepewność, kto przywołałby go z powrotem z wielkiej pustyni, na której goni go pewien mężczyzna z wielkim czarnym wilkiem, nie ma nikogo, kto posłuchałby, że nie wszystko jest tak, jak być powinno, że być może Matka nie jest ideałem...?
Pewnego dnia agent Rodney Cullack prosi go o spotkanie – to ważne. Richard idzie niechętnie. Jednak już po pierwszych słowach Cullacka wie, że oto zmienia się jego życie. A Rodney przynosi rewelację – nie jesteśmy tym, kim jesteśmy, całe nasze życie jest spreparowane, wszczepiono nam w głowę świat, zaprogramowano. Rodney z całą stanowczością i przekonaniem twierdzi, że to Richard musi poznać całą prawdę i pokazać ją światu.
I tak oto, z dnia na dzień Richard staje się ściganym w całym wszechświecie byłym agentem. Musi uciekać przed mackami Matki i musi dogonić umykającą mu prawdę. I najgorzej, że tkwi w tym sam, bo Rodney Cullack zaraz po ich rozmowie ginie...
Szybkie auta (samoloty), szybki seks, szybkie kobiety, szybkie pięści, szybkie ciosy, szybkie ucieczki, szybkie wizje po naprędce wciąganych kreskach narkotyków. Wszystko w tej książce dzieje się bez przerwy – jak zabawka, która po prostu musi jechać, póki nie wyczerpią się baterie – dalej i dalej, choć nie wiadomo, gdzie jest cel i czy cel tak naprawdę istnieje. Ale w samym środku tej szybkiej książki, pod stosem broni, kilogramami dragów i zbyt krótką spódnicą ulicznej dziwki, jest głęboko filozoficzna opowieść o tym, czym jesteśmy, czym jest świat, czym jest nasza pamięć, świadomość, czym są wspomnienia, czym jest wolność i czy coś takiego jeszcze istnieje w dzisiejszym świecie. Zaskoczyło mnie ile mądrości w sobie niesie, że Matka to metafora, że agent to metafora, że to książka o nas samych i świecie, który nazywamy naszym własnym.
Zaskoczyła mnie nie tyle fabuła (choć przyznaję, że świat wykreowany w powieści Angerman narysował z rozmachem, grubymi i zdecydowanymi, przemyślanymi pociągnięciami pióra), ile ta podskórna, podkartkowa warstwa – okazuje się, że już wiadomo, kim jest Rodney Cullack – to Angerman we własnej osobie. Czy to ty jesteś Richardem?

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Uroboros, należącego do Grupy wydawniczej FOKSAL]


poniedziałek, 16 czerwca 2014

PŁONIE OGNISKO I… LODOWATO

"THORGAL: ZDRADZONA CZARODZIEJKA, WYSPA WŚRÓD LODÓW" SŁUCHOWISKO NA PODSTAWIE DWÓCH PIERWSZYCH TOMÓW SERII KOMIKSÓW

Gdy traci się jeden ze zmysłów inne się wyostrzają. Gdy traci się wzrok, ślepiec zamienia się w słuch. Coś podobnego przeżyłam, gdy do moich uszu doleciał świst wiatru i odgłos kroków na śniegu, przelewanie lodowatej wody i świst lecącej strzały… Coś podobnego przeżyłam, gdy w moje ucho zaczął się sączyć komiks… Thorgal…
To wszystko brzmi dość zagadkowo, bo w istocie, ociera się trochę o magię… Magicy ze studia Sound Tropez, postanowili dokonać pewnej sztuczki, a właściwie sztuki – postanowili przenieść w świat dźwięku komiks*…
Karkołomne i to się nie uda… - to jedyne słowa, które przyszły mi do głowy. Zwłaszcza, że chodzi o Thorgala, kultowego bohatera, który wielu osobom rozświetlał mroki PRL i dawał chwilę wytchnienia od szarej rzeczywistości.
A jednak – powstało coś niesamowitego, coś, co wywołuje ciarki na plecach, coś czego po prostu chce się słuchać. Dawnymi czasy, gdy nie było telewizji, ludzie po prostu opowiadali sobie historie – z takiego opowiadania zrodziła się idea słuchowisk – już nie przy ognisku, a przy radioodbiorniku można było zasiąść całą rodziną, zamknąć oczy i słuchać. Słuchowiska dawały większe pole wyobraźni, niż telewizja (nie wspominając wynalazków pod tytułem 3 d i więcej) – trzeba było się skupić, skoncentrować, słuchać, a do tego myśleć, stwarzać w głowie postaci, to jaki mają kolor włosów i w co są ubrani, widzieć to wszystko nie widząc… Oczywiście, że Thorgal ze słuchowiska, ma znajome rysy twarzy, że wiadomo jak wygląda Aaricia, bo przecież Rosiński narysował ich perfekcyjnie. Ale tu nie o to chodzi – tu chodzi o kunszt, mistrzostwo, o powrót do korzeni, przekraczanie granic i dokonywanie niemożliwego.
Mimo że znam komiks, dałam się wciągnąć w fabułę, mimo że mój Mąż sypie cytatami z „Thorgala”, że na drzwiach wejściowych mamy powieszoną tapetę z „Miasta zaginionego Boga”, nie przeszkadzało mi to rozkoszować się słuchaniem.
Przepadłam, nie było mnie tu – byłam w odległej zimnej krainie Wikingów, patrzyłam na dziwną scenę - spętany młody mężczyzna został wyrzucony z drakaru do morza, na pewną śmierć – to dlatego, że ważył się zakochać w córce króla Wikingów, Gandalfa Szalonego. A może dlatego, że Aaricia odwzajemniła to uczucie. Sam król chce dokonać egzekucji – musi widzieć, jak Thogral, trzęsący się z zimna, klęczy przed nim na kolanach – mówi o nim bękarcie, bo w istocie, Thorgal, choć długi czas mieszkał z Wikingami, nie należy do Wikingów. Zwą go Aegirsonem, na cześć Boga burzy Thora i olbrzyma uosabiającego gniew oceanu Aegira. Wiadomo tylko, że teraz umrze w lodowatych morskich falach, a jego ostatni oddech splecie się z szyderczym śmiechem Gandalfa Szalonego, który wciąż słychać gdzieś z oddali. Gdy sól morska wgryza się w thorgalowe rany i nie ma już nadziei na cud, cud się zdarza – pomaga mu piękna, rudowłosa kobieta z jednym okiem i wielkim wilkiem u boku. Uratuję cię, ale musisz oddać mi rok swego życia – proponuje. Thorgal nie ma wyboru…
I skąd to wszystko? Z tych paru dymków, wydobywających się z ust Thorgala? Z rysunków, w płaskim komiksie? Jak opowiedzieć zimno, piekący ból w ranie, żółte ślepia wilka, śmierć? Jak z komiksu zrobić słuchowisko?
Na pewno potrzeba kogoś, kto zaadaptuje papier na dźwięk – tym kimś okazał się Grzegorz Brudnik. Potem trzeba obdarować głosem bohaterów. Świetny Thorgal w wykonaniu Jacka Rozenka, genialny Arkadiusz Jakubik jako Gandalf Szalony, przekonująca Sonia Bohosiewicz w roli Slivii i najsłabsza Maria Niklińska jako Aaricia. To dla mnie jedyny zgrzyt w tym przedsięwzięciu. Czytając komiks widziałam piękną, ale silną, mocną, dumną kobietę, która ma godność i majestat wtłoczone w żyły, ale zakochaną najsilniejsza miłością, dla której jest gotowa poświęcić swój tytuł i wygodne życie. Niklińska wykreowała moim zdaniem słabą, głupiutką kobietkę, która nie do końca wie, co się dzieje wokół niej, którą można manipulować i która nieustannie popada w tarapaty. Ale Aaricii w pierwszym słuchowisku jest mało – tuż przed własnym ślubem ma prawo być rozmarzona i eteryczna, a mam nadzieję, że do następnych części zhardzieje, zmężnieje, że pokaże tę wewnętrzną siłę i moc, jaka w niej drzemie. Jest jeszcze narrator – Mirosław Czyżykiewicz, pieśniarz, gitarzysta, poeta. To nie zawodowy aktor, czy lektor, więc wybór akurat jego był ryzykiem. Sprawdził się, jego miękki, ale zdecydowany głos, melodyjność i pazur w jego gardle ukryte.
Gdy ma się już bohaterów, gdy ma się przewodnika, potrzeba jeszcze urealnić, urzeczywistnić, unaocznić, choć do słuchania nie używa się oczu. Pierwszy raz zaczęłam się zastanawiać nad rolą dźwiękowców, nad tym, że aby uzyskać odgłos uderzenia, nie biją się przecież dwaj koledzy (tylko ktoś uderza w kapustę czy melona), żeby usłyszeć łamaną kość, nikt nie poświęca swojej ręki (tylko łamie wpół seler naciowy), a żeby usłyszeć maszerowanie przez fale – no wtedy już wchodzi się do wody, na przykład w woderach, do Jeziorka Czerniakowskiego, przy temperaturze -7.
Jest jeszcze muzyka – zjawiskowa! Odpowiedzialni są za nią muzycy z zespołu Wardruna oraz Audio Network.
Jestem rozdarta – z jednej strony chciałabym milczeć na temat tego słuchowiska, bo boję się, że słowami wszystko zepsuję; z drugiej chciałabym o nim krzyczeć, żeby usłyszało jak najwięcej osób – nastrojowe, świetnie zagrane, dopracowane w najmniejszych szczegółach – wystarczy wyobrazić sobie ognisko, przy którym ktoś opowiada nam piękną baśń, zamknąć oczy i słuchać…
OBSADA: JACEK ROZENEK (THORGAL), MARIA NIKLIŃSKA (AARICIA), SONIA BOHOSIEWICZ (SLIVIA), ARKADIUSZ JAKUBIK (GANDALF SZALONY), KRZYSZTOF BANASZYK (BJOERN), AGNIESZKA WIĘDŁOCHA (SOLVEIG), MARCIN RUMIŃSKI (JORUND BYK)
NARRATOR: MIROSŁAW CZYŻYKIEWICZ
KONCEPCJA I PRODUKCJA: SOUND TROPEZ
REŻYSERIA: MARCIN KARDACH
ADAPTACJA KOMIKSU I DIALOGI POLSKIE: GRZEGORZ BRUDNIK
UDŹWIĘKOWIENIE: MARCIN GONTARZ, MARTYNA GROMOTKA, MARCIN KARDACH, RAMEZ NAYYAR, RADOSŁAW OCHNIO
MUZYKA: WARDRUNA ORAZ AUDIO NETWORK
MIKS: KRZYSZTOF PODSIADŁO
[Dziękuję Sound Tropez za możliwość wysłuchania Thorgala]
*Thorgal nie jest pierwszym przedsięwzięciem tego typu, którego się podjęli – wcześniej ze-słuchowiskowali już inny komiks „Żywe trupy”

środa, 11 czerwca 2014

SZEPNĘ TYLKO KILKA SŁÓW

JENNIFER CLEMENT
„PRAWDZIWA HISTORIA OPARTA NA KŁAMSTWACH”
(TŁ.KAROLINA ZAREMBA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW 2014
Dawno, dawno temu, kiedy pokój dziecięcy w Naszym domu był jeszcze warsztato-siłownio-graciarnią, rozmawiałam ze znajomą na temat odbioru literatury przez czytelnika. Mówiła wtedy o rzeczach, których kompletnie nie rozumiałam, bo coś o tym, że nie może czytać o krzywdzonych dzieciach, bo w jej gardle rośnie gula nie do przełknięcia, coś o tym, że gdy sobie to wyobraża ma ochotę biec do pokoju córki i mocno ja obejmować, chroniąc przed całym światem, coś o tym, że jej wyobraźnia zbyt mocno w takich razach pracuje.
Teraz ja też inaczej czytam książki.
Czuję pewnie to samo, o czym mówiła wtedy. Ten lęk przed tym, że literatura wyjdzie spomiędzy okładki i zaatakuje mój największy skarb.
Z takim wewnętrznym rozedrganiem czytałam „Prawdziwą historię opartą na kłamstwach”. Niby powinnam się cieszyć – bo dziecko Indianki, która oddawała się tak wielu mężczyznom, że pewnie nie wiedziała do końca, z czyjego nasienia pochodzą jej dzieci, Indianki, która trudniła się zbieraniem witek na miotły i zabierała zawsze do pomocy swoje dzieci, które wciąż miały tymi witkami podrapane ręce i plecy, to dziecko zostało wysłane do klasztoru. Nauczyło się myć naczynia, sprzątać, prać, usługiwać do stołu, czytać i pisać, kilka psalmów na pamięć i jednej ważnej prawdy – nigdy nie mów „nie”, bo to nieprzystojne słowa i nigdy nie wyrażaj własnych uczuć – to, co masz w sobie, powinno tam pozostać. Pewnego dnia do klasztoru przyjeżdża piękna, eteryczna pani O’Connor, żeby wziąć Leonorę do siebie na służbę. Pani O’Connor pięknie pachnie i Leonora spogląda na nią z zachwytem. Wsiada do jej auta, w drodze słyszy kilka przykazań – porzuć wierzenia swoich przodków na rzecz posłuszeństwa mnie i mojej rodzinie, myj ręce przynajmniej pięć razy dziennie i raz w tygodniu badaj się u doktora, czy nie przenosisz jakiejś choroby – matka musi przecież dbać o własnych synów. Pani O’Connor dodaje, że właśnie takiej dziewczyny chciała dla swoich chłopców – pięknej, żeby na piękno mogli patrzeć, miast na brzydotę.
I właściwie przecież to awans i z miotłowego dziecka Leonora staje się pomocą domową w dobrym domu, ma własne łóżko, ma pod opieką dwóch niekłopotliwych chłopców, ma dach nad głową i nie ma już podrapanych rąk. Wszystko jest poukładane, sielankowe i „tak, proszę pani” płynie z ust Leonory nieprzerwanie. Odeszła bardzo daleko od swojej wioski – fizycznie i mentalnie.
Ale w powietrzu wisi coś…niepokój…
Pomiędzy historią Leonory, jak witki wplecione w wianek, snuje się opowieść małej dziewczynki, Aury, córki O’Connorów, która ma ciemną skórę, bracia przezywają ją Muchą i która lubi przesiadywać w kuchni ze służącymi, lubi niewyczerpywalne gadanie kucharki, lubi to, że Josefa, sprzątaczka, mówi zawsze tylko jedno słowo, pozornie oderwane od sytuacji, a zawsze tak świetnie ją puentujące i uwielbia, gdy Leonora czesze jej włosy szczotką zrobioną z siedmiu patyków, gdy opowiada jej o znaczeniu snów, gdy przekupuje jej braci, by porzucili przezwisko Mucha i gdy śpiewa jej piosenki, które zna każde indiańskie dziecko…
Ta historia jest oparta na kłamstwach – kłamią wszyscy, czasem wbrew sobie, bo nie mają innego wyjścia, a czasem z premedytacją. Z tych kłamstwa utkana jest prawdziwa historia, prawdziwa do bólu, do krwi, do niewiarygodności.
Tych kłamstw nie widać od razu – są tam, przyczajone i ostre, ranią palce, które przewracają kartki, ale dopiero na samym końcu płynie krew. To historia o silnym związku dwóch odmiennych kobiet, o tym, jak ich los został spleciony poza ich wolą i świadomością i o tym, że nie mogły rozsupłać tych więzów, mimo że nie brakowało im determinacji. Historia o tym, jak w swojej głowie można nieustannie słyszeć szept drugiej osoby. To historia o tym, co najgorszego można zrobić człowiekowi. To książka o „człowiek człowiekowi wilkiem” i o „ludzie ludziom zgotowali ten los”. To książka o tym, że świat może już się zawalić, a my możemy tego nie zauważyć, zaślepieni iluzją świata…
Wstrząsnęła mną ta książka i nie mogę zdradzić dlaczego. Każdy szept na ten temat, byłby ingerencją w intymny związek czytelnika z tekstem, byłby przedwczesnym zdradzaniem tajemnic, byłby naruszeniem jej delikatnej tkanki. Powiem tylko, że nie umiałam wypuścić z objęć mojego dziecka, że mimo upału, miałam ochotę zamknąć wszystkie drzwi i okna i nie wpuszczać do nas świata, że drżałam pokryta słowami tej książki jak lodowatym okładem. A to wszystko w niemym zachwycie dla Clement, że utkała opowieść o śmierci, winie, karze, lęku, zazdrości i innych brudnych i brzydkich uczuciach, z tak pięknych słów…

[Za książkę chciałabym serdecznie podziękować Bożenie z Małej Kurki – Bożeno, Ty wiesz, że jest niesamowita, ale powiem to ja: Jest niesamowita!]