poniedziałek, 16 marca 2015

CO WPISZESZ NA SWOJĄ LISTĘ?

JANUSZ MAJEWSKI
„GLACIER EXPRESS 9.15”
MARGINESY, WARSZAWA 2015

Podróż Glacier Expressem jest ponoć jedną z najpiękniejszych podróży na świecie. To 275 kilometrów i 7 godzin widoków, które zapierają dech w piersiach. Lodowce, góry, łąki, 291 mostów i 91 tuneli. I co robić, gdy już zachłyśniesz się widokami tak, że więcej się nie da znieść? Że pięknem się nasycisz, że nie dasz rady już wchłonąć w siebie żadnego boskiego widoku?
Karol dostał bilet na Glacier Express od swoich przyjaciół. Bilet był podwójny, bo kiedyś miał żonę. Żona nie doczekała podróży i zmarła, więc Karol zabiera swojego najlepszego przyjaciela Maksa. Znają się kilkadziesiąt lat – to przyjaźń z serii tych nienaruszalnych, to przyjaźń, która wystarcza za cały bagaż na Glacier Express. Wystarczy usiąść naprzeciw siebie, wystarczy kilka kropel ulubionego alkoholu, jakaś książka pod ręką, bo żaden z nich bez książki się nie rusza, może muzyka i jest siedem godzin do przegadania. O kobietach, śmierci i życiu, o tym, co było, co sprawiło, że jadą teraz jednym pociągiem. O życiu całym, z perspektywy, bo są już przecież na końcu i mają pełne prawo do rozliczeń.
„Kiedyś wpadło mi do głowy, że warto by sporządzić listę, a nawet dwie. Jedna byłaby listą zjawisk, rzeczy, poglądów, ludzi, wszystkiego, czego dzięki śmierci pozbędziemy się z ulgą, druga tego wszystkiego, co kochaliśmy, co z żalem będziemy musieli tu zostawić.” [s.122]
Rozmyślają. To nie jest lista haseł i banałów. To lista, o której dyskutują, przemyślana, przegadana, na której nie można napisać po prostu muzyka – bo przecież nie całej muzyki żal. Na której musi być na przykład tylko jeden, najważniejszy utwór. I na której coś jest czasem po jednej i po drugiej stronie naraz, bo człowiek jest zawsze dualny, nie zawsze jednak czarno-biały.
To lista nieskończona, bo całe siedemdziesięcioletnie życie nie da się zamknąć w liście w siedem godzin. To lista nieskończona, bo gdzieś w podświadomości tli się, że póki się jej nie zamknie, to nie można naprawdę odejść… A przecież jeszcze tyle mają do przeżycia, do przekochania, do zobaczenia, przecież dopiero teraz, po 70 latach jadą Glacier Expressem!
Ta książka to metafora. Metafora łatwa do rozszyfrowania – podróż = życie. Bo Karol i Max wsiadają do pociągu i nie mają wyjścia – muszą nim jechać aż do końca. To podróż długa, czasem męcząca, ale piękna, ponoć najpiękniejsza. Niektórzy nie wytrzymują napięcia, wyskakują wcześniej z pociągu, ale Karol i Max dojeżdżają do samego końca, bawiąc się nawzajem rozmową. W tej rozmowie jest wszystko, bo są i łzy i radość i miłość i seks i nienawiść i ból i strach, jest choroba, jest zdrowie, jest kariera i przyjaciele, jest muzyka i jest chyba nawet jakiś rodzaj zgody na to, że ta podróż gdzieś się kończy, choć czasem chciałoby się jechać bez wysiadania. To podróż nie tylko przez Alpy, ale przez istnienie. Dwóch bohaterów, którzy są już tuż przy końcu życia, musiało rozliczyć się ze sobą, ze światem sporządzić listę, zajrzeć w głąb siebie, zrobić rachunek sumienia, żeby wiedzieć, czy nie są światu, czy nie są sobie nic winni.
Teraz mogą wysiąść z pociągu, w kieszeni niosąc swoje listy żalu i ulgi, wiedząc, że teraz czeka ich już tylko przyjemność, że ważna rozmowa się odbyła i na duszy może być już tylko lekko, że trzeba jeszcze trochę pożyć. I że mimo iż wydawało im się, że nic ich już nie czeka, to wciąż może być życie, które będzie na liście po stronie żalu.


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]

PO DRUGIEJ STRONIE KUKIEŁKI

BRIAN JAY JONES„JIM HENSON. TATA MUPPETÓW. BIOGRAFIA”(TŁ. MAGDALNA BUGAJSKA)MARGINESY, WARSZAWA 2014Gdy byłam mała moja najlepsza przyjaciółka Ewa, dostała na urodziny pudełeczko, w którym kryły się niewielkie gumowe figurki. Były tam wszystkie najważniejsze mapety Kermit, Piggy, Gonzo czy Zwierzak. Bawiłyśmy się nimi na okrągło, a ja nie mogłam pohamować swojej zazdrości.
Mapety/Muppety są wszędzie – na koszulkach, na kubkach, na zeszytach, kilka dni temu kupiłam opakowanie cukierków, z ich wizerunkiem na blaszanym pudełku. Aż trudno uwierzyć, że powstały w głowie osoby, która nigdy nie chciała zajmować się lalkarstwem na poważnie.Jim kochał telewizję. Ten wynalazek go zahipnotyzował i sprawił, że mały chłopiec spędzał całe godziny przed odbiornikiem, oglądając wszystkie programy, jakie były dostępne. Ale to nie było tępe gapienie się. To było nasiąkanie pomysłami, ideami, to był hołd dla techniki i rozgryzanie, jak można nowe medium wykorzystać do własnych celów. Jimowi w głowie powstawały nowe światy. W 1954 roku lokalny oddział telewizyjny poszukiwał dzieci w wieku 12-14 lat, które potrafią obsługiwać marionetki. Jim był starszy, Jim nie wiedział nic o lalkarstwie. Ale wiedział jedno – chce dostać się do telewizji. Jeśli mogło to nastąpić taką drogą, Jim postanowił że właśnie nią pójdzie – przyspieszony kurs lalkarstwa, jakieś dwie naprędce skonstruowane w garażu lalki i dostał angaż. A potem ciężka praca, kilkadziesiąt lat i największe stacje telewizyjne chciały mieć Jima. A on wciąż walczył o to, żeby pokazać, iż kukiełki nie są tylko dla dzieci, że można wyprodukować wspaniały show z udziałem lalek, który dorośli będą oklaskiwać na stojąco.Ta walka trwała właściwie całe jego życie. A zważając na to, że „Ulica Sezamkowa” miała był tylko środkiem, który uświęca cel, łza w oku kręci się na myśl, że w studiu, w którym była kręcona, w każdej chwili mógł zostać ogłoszony Kod niebieski. Ten kod oznaczał, że na planie pojawiało się Dziecko, że trzeba się pilnować i nie wolno przeklinać. Muppety zawsze były dobrze wychowane, choć zwariowane i Jim dbał o to, żeby niosły tylko dobre treści. Bo Jim, jeśli już się w coś angażował, oddawał temu całe swoje serce.Ta książka to opowieść o człowieku z wielką wyobraźnią, z ogromnym talentem, z niebywałą determinacją. To opowieść o człowieku nietuzinkowym, który sypał pomysłami na prawo i lewo, który wymyślił słowo muppety (połączenie słowa marionette – marionetka i puppet – lalka), w którym zawiera się cała idea jego pracy – sięgać po nowe, jeśli to nowe ma przynieść oświecenie. To historia człowieka, który nie boi się wyzwań, pracowitego, pełnego energii i wiernego swoim ideałom do samego końca.
Pierwszy był Kermit. I nawet nie był na początku żabą. Był zwykłym kawałkiem polarowego materiału, z oczami z piłeczki pingpongowej. Ale chyba do końca pozostał tym ulubionym, tym, którego Jim chronił najbardziej. Zaraz za nim były Wielkie Ptaki (to Jim wraz z ekipą wymyślili skomplikowany system, który poruszał urzęsionymi oczami), Rolfy (to Jim wymyślił nowy sposób prowadzenia marionetki – jeden lalkarz był prawą ręką, a drugi lewą ręką muppeta), ogromne stwory bez imion, dzięki którym widzowie po raz pierwszy zobaczyli na scenie nie tylko kukiełkę, ale także lalkarza, a z nim cały jego warsztat i wielki wysiłek, jaki wkłada w animację lalki. Ale z tym trzeba się urodzić, to trzeba mieć w sobie – tyle życia, żeby nie tylko wystarczyło na istnienie, ale żeby móc nim obdarzyć kawałek polarowego materiału z pingpongowymi piłeczkami w miejsce oczu i sprawić, że zniknie się za nim i będzie już tylko magia.
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]

czwartek, 12 marca 2015

DWÓCH KOBIET ROZMOWY NIEWERBALNE

ASTRID LINDGREN I SARA SCHWARDT
„TWOJE LISTY CHOWAM POD MATERACEM. KORESPONDENCJA 1971-2002”
(TŁ. ANNA WĘGLEŃSKA)
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2015

Astrid Lindgren dostawała setki listów od dzieci. Na początku odpisywała na wszystkie, wychodząc ze szlachetnego założenia, że skoro dziecko zadało sobie trud, żeby do niej napisać, ona musi zadać sobie trud, by wiedziało, że list przeczytała. Z czasem zrezygnowała z indywidualnych odpowiedzi i jak Święty Mikołaj miała wzór listu, pod którym się podpisywała. Z Sarą korespondowała 30 lat. Początkowo to było kilka listów na miesiąc, później raz na rok. Ale do samego końca, do śmierci Astrid listy między nimi krążyły.
Właściwie nie do końca rozumiem, dlaczego Sara była wyjątkowa. Nie wiem, czym ujęła Astrid. Może barwnym językiem, stylem, który rokował, że Sara ma talent literacki? Może swoją determinacją, bo tak bardzo chciała zostać Pippi? Może Astrid wyczuła w niej kogoś skrzywdzonego, komu trzeba pomóc i nie mogła nie odpisać? Może to kwestia pisma – podkreślenia, pogrubienia i wielkie litery? A może zbieg okoliczności i ten moment, gdy Astrid miała więcej czasu i postanowiła napisać coś dłuższego niż parę linijek podziękowania, a potem okazało się, że Sara stała jej się bliska?
Nie wiem dlaczego, wiem, że przede mną leży tom sklejony z kilkudziesięciu wzruszających listów. I cieszę się, że Astrid Lindgren była sławną pisarką, bo inaczej tych listów mogłabym nigdy nie przeczytać.
A to książka niesamowita z co najmniej dwóch powodów.
Pierwszy to możliwość podpatrzenia dojrzewania – jesteśmy podglądaczami, dziewczyna, która właśnie, na naszych oczach staje się kobietą, wcale nas nie widzi, dlatego jest szczera i dlatego to, co w listach pokazuje jest tak fascynujące – pierwsze miłości, bunt, niezgoda na świat, na siebie samą, wypaczone brakiem poczucia własnej wartości patrzenie na codzienność. Fakt, że Sara jest wyjątkowa, bo doświadczyła przemocy w domu i to ją ukształtowało, w dużej mierze zaciemniło obraz rzeczywistości. Nie mniej jednak to wciąż nastolatka, w której buzuje krew, w ciele której dowodzenie przejmują hormony, która potrzebuje, by ktoś ją akceptował bez zastrzeżeń i bez pytań. Tym kimś stała się dla niej Astrid Lindgren. Pisarka, najlepsza przyjaciółka, z którą nigdy nie widziała się twarzą w twarz. Chyba także dlatego Sara jest w swoich listach tak otwarta – łatwiej mówić o sobie całą prawdę, gdy nie trzeba patrzeć rozmówcy w oczy. To gdy Sara dorasta, widać w ilości listów pisanych do Astrid – ich liczba stopniowo maleje, są coraz chłodniejsze, bardziej wyważone. Tuż przed nami dokonał się proces dojrzewania, przejścia – to jak obserwacja przyrody i wszystkie stadia od poczwarki do motyla – od małej, zahukanej dziewczynki, która ma ochotę gryźć i drapać, która nie wierzy, że jej istnienie ma jakąś wartość dla świata, do poważnej kobiety, która ma rodzinę, dom i własne dzieci i która od czasu do czasu przypomina się starej przyjaciółce z dzieciństwa.
Drugi z powodów, dla których ta książka jest taka wyjątkowa, to rola samej Astrid – rola idolki, mentorki i przyjaciółki jednocześnie. To nieprawdopodobne, jak młody człowiek potrzebuje mieć w życiu drogowskaz i w jak przeróżnych miejscach znajduje kogoś, komu decyduje się zaufać.
Śmiem twierdzić, że gdyby nie Astrid, Sary mogłoby nie być, a na pewno nie byłaby tym, kim jest dziś. Że mogła inaczej mówić, ubierać się i mogła dziś palić papierosy na potęgę. Albo już by jej nie było, bo zjadłby ją rak płuc. Albo siedziałaby w więzieniu, bo przecież ukraść coś jest tak łatwo… Patrząc na relację Astrid i Sary uświadomiłam sobie, jak odpowiedzialna jest rola idola, jak wielki wpływ idol może mieć na życie swojego fana. I jak mądrą, inteligentną i empatyczną osobą była Astrid Lindgren. Jak przyjęła na siebie tę rolę bez sprzeciwu, choć mogła przecież wysłać standardowy list, kopiowany przez kalkę. Zaprzyjaźniła się, oswoiła kogoś i wzięła za Sarę odpowiedzialność. I dała z siebie wszystko, by pokierować nią w dobrą stronę, by uratować małą skrzywdzoną dziewczynkę.
Te listy to rozmowa dwóch kobiet – nawet, gdy Sara jest jeszcze dziewczynką, to już jest w niej kobieta, którą Astrid z niej wydobywa, ubiera w dobre słowa, w poczucie dumy z bycia sobą. To rozmowa dwóch kobiet, bo Sara szybko stała się kobietą w miejsce dziecka. To rozmowa szczera, odważna i podziwiam Sarę teraźniejszą, która zdecydowała się na publikację listów – jest tam przecież cała, odsłonięta, narażona na ciosy, naga. To rozmowa mocna, niełatwa, to rozmowa wzruszająca i budząca gniew, to rozmowa, którą prowadzi się do późna w nocy, z wypiekami na twarzy, czasem podniesionym głosem, ze łzami w oczach. To w końcu rozmowa między dwoma przyjaciółkami, choć wydawałoby się, że nic nie może ich połączyć – gdy zaczynały do siebie pisać, jedna miała 12 lat, a druga była dorosłą kobietą. Ale skoro człowiek może zaprzyjaźnić się z różą lub lisem, to tym bardziej jedna kobieta może przyjaźnić się z drugą.


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia]