poniedziałek, 16 marca 2015

PO DRUGIEJ STRONIE KUKIEŁKI

BRIAN JAY JONES„JIM HENSON. TATA MUPPETÓW. BIOGRAFIA”(TŁ. MAGDALNA BUGAJSKA)MARGINESY, WARSZAWA 2014Gdy byłam mała moja najlepsza przyjaciółka Ewa, dostała na urodziny pudełeczko, w którym kryły się niewielkie gumowe figurki. Były tam wszystkie najważniejsze mapety Kermit, Piggy, Gonzo czy Zwierzak. Bawiłyśmy się nimi na okrągło, a ja nie mogłam pohamować swojej zazdrości.
Mapety/Muppety są wszędzie – na koszulkach, na kubkach, na zeszytach, kilka dni temu kupiłam opakowanie cukierków, z ich wizerunkiem na blaszanym pudełku. Aż trudno uwierzyć, że powstały w głowie osoby, która nigdy nie chciała zajmować się lalkarstwem na poważnie.Jim kochał telewizję. Ten wynalazek go zahipnotyzował i sprawił, że mały chłopiec spędzał całe godziny przed odbiornikiem, oglądając wszystkie programy, jakie były dostępne. Ale to nie było tępe gapienie się. To było nasiąkanie pomysłami, ideami, to był hołd dla techniki i rozgryzanie, jak można nowe medium wykorzystać do własnych celów. Jimowi w głowie powstawały nowe światy. W 1954 roku lokalny oddział telewizyjny poszukiwał dzieci w wieku 12-14 lat, które potrafią obsługiwać marionetki. Jim był starszy, Jim nie wiedział nic o lalkarstwie. Ale wiedział jedno – chce dostać się do telewizji. Jeśli mogło to nastąpić taką drogą, Jim postanowił że właśnie nią pójdzie – przyspieszony kurs lalkarstwa, jakieś dwie naprędce skonstruowane w garażu lalki i dostał angaż. A potem ciężka praca, kilkadziesiąt lat i największe stacje telewizyjne chciały mieć Jima. A on wciąż walczył o to, żeby pokazać, iż kukiełki nie są tylko dla dzieci, że można wyprodukować wspaniały show z udziałem lalek, który dorośli będą oklaskiwać na stojąco.Ta walka trwała właściwie całe jego życie. A zważając na to, że „Ulica Sezamkowa” miała był tylko środkiem, który uświęca cel, łza w oku kręci się na myśl, że w studiu, w którym była kręcona, w każdej chwili mógł zostać ogłoszony Kod niebieski. Ten kod oznaczał, że na planie pojawiało się Dziecko, że trzeba się pilnować i nie wolno przeklinać. Muppety zawsze były dobrze wychowane, choć zwariowane i Jim dbał o to, żeby niosły tylko dobre treści. Bo Jim, jeśli już się w coś angażował, oddawał temu całe swoje serce.Ta książka to opowieść o człowieku z wielką wyobraźnią, z ogromnym talentem, z niebywałą determinacją. To opowieść o człowieku nietuzinkowym, który sypał pomysłami na prawo i lewo, który wymyślił słowo muppety (połączenie słowa marionette – marionetka i puppet – lalka), w którym zawiera się cała idea jego pracy – sięgać po nowe, jeśli to nowe ma przynieść oświecenie. To historia człowieka, który nie boi się wyzwań, pracowitego, pełnego energii i wiernego swoim ideałom do samego końca.
Pierwszy był Kermit. I nawet nie był na początku żabą. Był zwykłym kawałkiem polarowego materiału, z oczami z piłeczki pingpongowej. Ale chyba do końca pozostał tym ulubionym, tym, którego Jim chronił najbardziej. Zaraz za nim były Wielkie Ptaki (to Jim wraz z ekipą wymyślili skomplikowany system, który poruszał urzęsionymi oczami), Rolfy (to Jim wymyślił nowy sposób prowadzenia marionetki – jeden lalkarz był prawą ręką, a drugi lewą ręką muppeta), ogromne stwory bez imion, dzięki którym widzowie po raz pierwszy zobaczyli na scenie nie tylko kukiełkę, ale także lalkarza, a z nim cały jego warsztat i wielki wysiłek, jaki wkłada w animację lalki. Ale z tym trzeba się urodzić, to trzeba mieć w sobie – tyle życia, żeby nie tylko wystarczyło na istnienie, ale żeby móc nim obdarzyć kawałek polarowego materiału z pingpongowymi piłeczkami w miejsce oczu i sprawić, że zniknie się za nim i będzie już tylko magia.
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz