piątek, 2 października 2015

OŚWIECENIA NIE BĘDZIE

AGATA MAŃCZYK
„PIERWSZA NOC POD GOŁYM NIEBEM”
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2015

Owijam się w ciepły koc i tęsknię za latem. Dlatego wspominam też typowo wakacyjne lektury. Ta książka nie dość, że przeczytana była przeze mnie już dawno, latem, nie dość, że o lecie mówi, to jeszcze jest książką dla młodzieży, a takie właśnie uwielbiam czytać bujając się w hamaku między dwoma drzewami.
W hamaku zdecydowanie nie buja się ani Bazyl ani Inka. Poznają się dość przypadkowo – w kawiarni na dworcu. Bazyl ma czerwone włosy, a Inka jest z dobrego domu. Dzieli ich nie tylko stan gotówki w portfelu i model telefonu komórkowego (Bazy nie ma żadnego), ale też sposób pojmowania świata. Nie dzielą ich tylko priorytety – obydwoje chcą być sobą i obydwoje chcą się zakochać, żeby nie być na świecie sami. Łączy ich jeszcze coś – fakt, że właśnie i jedno i drugie znalazło się na gigancie.
Dziwnym trafem tych dwoje chwyta się za ręce i ucieka przed światem razem. Wsiadają do pierwszego lepszego pociągu i po prostu uciekają. Bez pieniędzy, bo Bazyl nigdy ich nie miał, a Inka została okradziona i bez planu, bo są przecież tylko dwójką dzieciaków, która dopiero ma dorosnąć.
To w pewnej mierze powieść inicjacyjna, do czego nawiązuje już sam tytuł książki. Dwoje młodych ludzi wyrusza naprzeciw światu, przekonani, że są na tyle dorośli, żeby decydować o sobie. W głębi duszy każde z nich jest nadal dzieckiem i obydwoje zrobili to, ponieważ wstydzili się mówić o swoich uczuciach, ponieważ nie wiedzieli, jak inaczej mówić na tyle głośno, by być słyszanym. To dzieci z problemami, choć może nie do końca to widać. Inka jest bogata, ma dobrze sytuowanych rozmówców, zajęcia dodatkowe i pewnie już teraz zapewnione miejsce na najlepszej uczelni. Tyle, że rodzice chyba nie do końca byli przygotowani na dziecko. Albo tylko im się wydawało, że są. Że będzie „odtąd, dotąd” i dopasuje się do ich drogich dywanów i stonowanych tapet na ścianach. Inka jest trochę takim meblem, który rodzice chcieliby dowolnie przestawiać. A meble przecież nie mówią! Jak więc można ich słuchać? Po co? „Nie lubisz tortu? To przecież niemożliwe! To się nie godzi! Ja każę ci lubić tort, bo tak się przyjęło! Bo co ludzie powiedzą? Bo tylko ci się wydaje!”
A Bazyl? Czerwone włosy to fasada, to sposób na znalezienie prawdy – kim właściwie jestem? I sposób na zatrzymanie chwil, gdy miał najlepszego kolegę, oglądał z nim filmy i był w miarę szczęśliwy. A teraz dorosłość zbliża się wielkimi krokami, a on nie do końca wie, jak się wziąć z nią za bary, jak wygrać w tym pojedynku. Żadne z nich nie ma tak naprawdę oparcia w dorosłych, nie mówiąc już o wzorach. Była babcia Bazyla, która rzucała powiedzonkami i sentencjami na każdą okazję i zdaje się, że to mogłaby być osoba, która jakoś Bazylem pokieruje, ale babci już nie ma, zmarła niedawno i to też jest rzecz,wobec której Bazyl się buntuje – beznadziejnie i bezskutecznie.
Nie podoba mi się zakończenie tej powieści. Autorka zostawiła tę dwójkę ludzi bez żadnych rozwiązań, wciąż poza domem i ze strachem, jak to będzie, gdy wrócą tam skąd przyszli. Podstawia im ciepłą, doświadczoną kobietę, która ma być ich przewodnikiem w docieraniu do siebie, ale to wciąż nie są rodzice, do których powinno to należeć. Po tej całej drodze, po uciecze przed bandytami, poszukiwaniu skarbu, zarabianiu pieniędzy na własną rękę (nic nielegalnego), skręceniu nogi i niedojadaniu (co skądinąd fajnie się czyta), należałoby im się dotarcie do miejsca, w którym zyskają nie tylko pełny brzuch i czystą pościel, ale poczucie bezpieczeństwa i pewność co do jutra. A przede wszystkim pewność co do tego, że są istotami najbardziej na świecie kochanymi, że jest ktoś (rodzice!), którzy oddadzą dla nich życie.
Niestety nie ma nirvany. Oświecenie nie nadeszło. Można się tylko dobrze bawić po drodze. Na końcu – dostajemy w skórę.


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia]