sobota, 22 grudnia 2012

MAMA-DZIECKO


OFELIA GRZELIŃSKA
„MAMA DOOKOŁA ŚWIATA”
WAB, WARSZAWA 2012

„Pierwsze czterdzieści dni po narodzinach dziecka jest w Indiach najważniejsze. (…) to czas kiedy kobieta rodzi się na nowo jako matka.” [s.127] Do tej pory mijała na ulicy inne matki, nie poświęcając im spojrzenia. Teraz z ciekawością, choć czasem ukradkiem, zagląda do wózka. Porównuje wiek dziecka i to, czy tak samo ciepło ubrały swoje dzieci w zimowy dzień. Sprawdza, czy ta druga się uśmiecha. Zauważa, że ta z czerwonym wózkiem mieszka dwie klatki dalej, a ta z bliźniakami kupuje taki sam chleb. Przekroczyła granicę. Ma nowe imię, teraz częściej, niż swoje kalendarzowe, będzie słyszeć to ogólnoświatowe „mama”. Uśmiecha się, bo to najpiękniejsze słowo, jakim można ją nazwać.
Tytuł „Mama dookoła świata” to taki symbol wszystkiego tego, co dzieje się w tej książce – świat może się kręcić, może być ogromny, może mieć Nową Zelandię, Polskę czy Chiny – w jednym miejscu można używać perfum dla dzieci, a w drugim nie można ich kupić, w jednym przez pierwszy miesiąc po porodzie nie można się kąpać, w jeszcze innym wiesza się w oknie podczas ciąży łańcuchy z czosnku, które mają odstraszyć czarownice, żeby nie wyrwały dziecka z łona kobiety, a w innym trzeba być w ciąży dobrym, żeby nie dawać dziecku złego przykładu. Ale wszędzie matka jest jedna – i chce dla swojego dziecka jak najlepiej, mimo że jedna kładzie nóż pod poduszką noworodka, a druga chowa go przed nim do szuflady.
Ta książka to taki hołd dla matek, dla ich poświęcenia i odwagi bycia rodzicem. W szkole rodzenia, w książkach, w opowieściach bycie rodzicem wygląda prościej – choćby sama kąpiel – w rzeczywistości jest trudniej, trzeba stać się kimś nowym, żeby przywitać drugiego nowego na świecie. Ofelia Grzelińska rozmawia z kobietami, które przeszły taką przemianę z nie-matek w matki. Wybrała kobiety obcego pochodzenia, mieszkające w Polsce, żeby opowiedziały o różnicach w podejściu do porodu, połogu i wychowania dzieci. Zrobiła się z tego piękna mozaika, na którą pada światło – wszystkie z tych matek opowiadają o cudownym doświadczeni, jakim jest macierzyństwo – mimo schodów, jakim jest czasem karmienie piersią, mimo maratonu, jakim jest czasem poród, mimo trudnej klasówki, jaką jest czasem pielęgnacja noworodka. Zawsze na końcu jest uśmiech dziecka, który jak magnes przyciąga uśmiech matki.
To opowieści z dziesięciu różnych krajów, które są tak różne, że czasem nie do uwierzenia, iż każda pochodzi od człowieka.
W każdym przypadku mogłabym podzielić kartkę na dwie części – po jednej wypisać swoją zazdrość, a po drugiej ulgę. Zazdrość, że gdzieś jest tak ciepło, że dzieci cały rok biegają boso, że w Nowej Zelandii na powitanie Dziecka wymyślają specjalnie dla niego kołysankę, że w Japonii dostaje się przy wyjściu ze szpitala drobiazg na pamiątkę – odcisk stóp albo nagranie z krzykiem dziecka, a choroby dziecka można zostawić w ręcznie robionej lalce i puścić po wodzie, że w Armenii można przynieść do porodu własną pościel, żeby czuć się jak w domu, a na Litwie lekarze słuchają przede wszystkim intuicji kobiet. Ale ulgę, bo nie muszę, tak jak w Armenii rozciągać dziecka, mogę, inaczej niż w Japonii, tulić je cały czas i nie jest tak jak na Kubie, gdzie ojciec to tylko ojciec biologiczny, a nie tato.
Ja osobiście wybrałabym rodzenie i wychowanie dzieci tam, gdzie hasały dzieci z Bullerbyn, w Skandynawii, a konkretnie w Norwegii. W Norwegii jest nie tylko najwyższy wymiar urlopu macierzyńskiego – lub tacierzyńskiego (46 lub 56 tygodni!), ale też miłosna zdroworozsądkowość (brak diety dla matki karmiącej, obserwowanie dziecka i jego reakcji na dany produkt), dbanie o zdrowie w mądry sposób (dużo ruchu, dużo świeżego powietrza, mało słodyczy, mało czipsów – „Mama nie daje mi czipsów nie dlatego, że jest dla mnie niemiła, tylko dlatego, że mnie kocha” [s.264] – mówi ośmioletnia córka Norweżki Siren), ale to co najważniejsze to rola rodziny – a pełna to ta z ojcem. „Na każdym etapie życia dziecka ojciec może mu coś dać. Nawet jeśli nie jest w stanie nakarmić dziecka piersią, może z nim być, może wspierać jej matkę. [s.264]
To piękna książka. A jej myślą przewodnią jest dla mnie to, że „matki, jeśli mogą choć odrobinę zaczarować przestrzeń, by przyniosła szczęście i chroniła ich dzieci, zrobią to, nawet jeśli narażą się na żarty i brak zrozumienia.” [s.198]
[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa WAB]

środa, 19 grudnia 2012

GRYZĄC PALCE


KEVIN WILSON
„RODZINA NA POKAZ”
(TŁ.JAKUB MAŁECKI)
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2012

Ja gryzłam palce niemal do krwi. Ja rwałam włosy z głowy. Ja ciskałam tą książką o podłogę. Ja nie mogłam spać, myśląc o fabule. Ja odkładałam ją na półkę tysiąc razy i włączałam telewizor, żeby się odmóżdżyć.
Ta książka jest ciężka, jak ołowiana sukienka.
Jest duszna.
Gorzka.
Kaleczy każdy skrawek ciała.
I ze zdziwieniem czytam, opinię Nicka Hornby'ego na okładce „(...)zabawna (...)” - przecieram oczy - nawet, jeśli wziąć pod uwagę czarny humor, nie mam się z czego śmiać.
Śmiech mi umarł na czas jej czytania. Albo po prostu schował się tak głęboko w gardle, że nie umie znaleźć drogi do wyjścia.
Rzecz dzieje się w zamkniętym kręgu rodziny Fangów. Camille i Caleb poznali się na uczelni – ona studiowała sztukę, a on był jej nauczycielem. Zakochali się w sobie i na przekór prawom uczelnianym zaczęli się spotykać. Ale najważniejsze, co razem robili to sztuka. A przynajmniej sztuka w ich rozumieniu. Dziwne, niepokojące performance, wprawiające w konsternację i strach. „Tworzą sytuację, której celem jest wywołanie skrajnie emocjonalnej reakcji u osób znajdujących się najbliżej”. [s.218] Uderzają, strzelają, kradną. I obserwują, co wyniknie z łamania ogólnoludzkich praw. Sprawdzają, jak bardzo mogą przewrócić świat do góry nogami. A w ich głowach tak poprzewracane myśli, uczucia, przekonania, sądy, że mogą wiele.
A potem przez przypadek rodzi się Annie, jeszcze później Buster. Według ich profesora i mentora dzieci niszczą sztukę. Fangowie od razu stają po drugiej stronie barykady, po stronie zaprzeczenia - postanawiają udowodnić, że to bzdura i wpleść dzieci w swoje show tak, żeby stały się ich integralną częścią. Łapią się za dłonie i zakleszczają w nich dzieci, nie pozwalając im wyjść, nie pozwalając im samodzielnie oddychać, kierując każdą ich myślą, każdym centymetrem wzrostu. Doszło do tego, że nie nazywają ich imionami – dzieci stają się Dzieckiem A i dzieckiem B. Bo przecież „sztuka, jeśli tylko się ją pokocha, warta jest każdego poświęcenia i bólu. Jeśli trzeba skrzywdzić kogoś w jej imię, nie należy się wahać. Jeśli tylko efekt okaże się wystarczająco piękny, dziwny i zapadający w pamięć, poświęcenie się nie liczy.” [s.259]
Po latach patrzymy na życie obydwojga dzieci w stanie rozkładu – Annie, aktorka, która uciekła z domu do świata iluzji, coraz niżej upada na dno butelki z wódką. Buster, który podążył jej śladem, nie umie nawiązać normalnych relacji z żadną kobietą. Przez dziwny zbieg okoliczności obydwoje znów spotykają się w domu Fangów i muszą w końcu stawić czoło przeszłości, by móc dać krok w przyszłość, a potem kolejny, i kolejny, i kolejny...
Dla mnie to książka o tym, jak bardzo można skrzywdzić człowieka, jak bardzo można zniekształcić dziecko – mimo że na zewnątrz tego nie widać, że długi blond włosy rosną i lśnią w słońcu, że w lustrze widać odbicie przystojnego mężczyzny, to w środku jest czasem pokrzywione, niewyrosłe dziecko, które nigdy nie nauczyło się mówić. Tytuł mógłby sugerować, że chodzi o przedstawienia Fangów, że ta rodzina jest jak odsłonięta rana – pełni mocnych wrażeń, obrzydliwi, ale odsłonięci, cali na wierzchu i nie można przestać na nich patrzeć. Ale ja widzę w tym tylko przewrotność – w tej rodzinie nikt nikogo nie pyta „co czujesz?”, nikt nie chce tego słyszeć nawet, gdy wybiega samo z ust. Trzeba być żołnierzem, automatem, zabawką i dawać na sobie grać bez słowa protestu...
Mocna książka, po której ja poczułam ciężar odpowiedzialności rodzica. Po przeczytaniu której nie można ominąć sypialni własnego dziecka – chce się tam biec, przytulić i krzyczeć, że to nie sztuka jest miłością, że sztuką jest kochać.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Prószyński i S-ka]

czwartek, 13 grudnia 2012

KONKURSOWO MI

Chciałabym , chciała...
Mam już pomysł na bajkę, przyśnił mi się po trosze, a po trosze zaczerpnęłam go z rzeczywistości... dla mojej Córki, dla mojej Majki...