wtorek, 19 stycznia 2016

NIBY-POWROTY

ALEKSANDER JUREWICZ
LIDA”
WYDAWNICTWO LATARNIA, GDYNIA 2015

Alik ma lat 5. Mieszka blisko, bliziutko Lidy. Tam ma wydeptane ścieżki i szlaki, które zna. Zapachy, smaki, obrazy. Plan i mapę w głowie. Ręce ukochanej babci. Dom rodzinny. Przestrzeń. Trochę mówi po polsku, a trochę po białorusku. Gdy nagle okazuje się, że jego świat to świat obcy, to nie ojczyzna. Że trzeba wracać do swojego miejsca na ziemi, do kraju, do miejsca, gdzie przynależy. Zaczyna się zbijanie wielkiej skrzyni, w której ma się zmieścić dobytek – przede wszystkim maszyna do szycia ojca, trochę ubrań, jakieś naczynia, sztućce, obraz z Matką Boską. I pięć lat Alika, który musi zabrać przeszłość i spakować całe swoje życie na wóz, a potem pociągiem wywieźć je do nieznanej Polszy. Nagle się okazuje, że jest repatriantem. „Repatriacja (łac. repatriatio 'powrót do ojczyzny')– powrót do kraju ojczystego osób (np. jeńców wojennych, osób internowanych lub przymusowo przesiedlonych), które wskutek różnych przyczyn znalazły się poza jego granicami.” (za Wikipedią). Tylko dlaczego tak mocno Alik krzyczy, że ,,ja u Polszu nie chaczu, nie chaczu... babuszka..."? Może dlatego, że jego kraj rodzinny jest właśnie tu? Że to Lida jest miejscem, w które wrósł i teraz ktoś chce go wyrwać z korzeniami?
Bo ta cała wojna pomieszała miejsca zamieszkania, pomieszała domy i ojczyzny, pomieszała „moje” z „nie-moje”, pomieszała kraj rodzinny z miejscem urodzenia. Pomieszała języki, pomieszała rodziny. Ktoś rodzi się w Lidzie, a potem mu wmawiają, że jego kraj to Polska i że musi wracać, bo tylko tam jest dobrze… A on, gdy już przekroczy wszystkie granice, w tej Polsce okazuje się być „kacapem” i nie może znaleźć przyjaciół, bo mówią trochę inaczej niż on…
Nie czytam tej książki jako Polka. Nie czytam jej z perspektywy historycznej. Nie umiałabym poczuć tamtych emocji. Są właściwe tamtym czasom, które oddalają się coraz bardziej i bardziej. Są właściwe tamtym ludziom, którzy już dawno dorośli i albo pogodzili się ze światem albo nie. Mogę sobie jedynie wyobrażać ich ból i zdezorientowanie, ich „nigdzie-nie-przynależenie”, bo tam już być nie mogą, a tu nikt ich nie umie przyjąć. Tylko, że to wyobrażanie sobie, to będzie mało. Za mało.
Ja czytam tę książkę jak córka, jak wnuczka i jak matka, która czuje ból swojego dziecka i chce je chronić przed złem i myśli, że wie, co jest dla niego najlepsze. Ale czasem może się pomylić.
Czytam w tej książce to wyrywanie z korzeniami. Skórę, włosy, paznokcie. Do dalekiej nieznanej Polszy jedzie szkielet pięcioletniego chłopczyka. W Lidzie zostaje wszystko inne – ciało, krew, myśli.
Jak ja czułabym się, gdyby ktoś wydłubał mi oczy, zabrał węch i smak i kazał żyć bez nich? Gdyby ktoś oddzielił mnie od fartucha mojej babci, zabrał mi niepowtarzalny smak jej pierogów ruskich i wspólne wycieczki wydeptanymi wcześniej ścieżkami? Owszem, ciepło matczynych rąk i silne ramiona taty zostają. To jest to szczęście w nieszczęściu, dzięki któremu nogi jeszcze jakoś idą na dworzec, jakoś wsiadają do wagonu, jakoś zdeptują nowe miejsce do życia. Ale w środku wciąż ta Lida i Lida. 35 letni Alik wciąż nie zapomina i w każdej łzie wylanej – czy to za ojca, którego już nie ma, czy to za miłość, która się skończyła, wciąż H2O tęsknoty za Lidą, za swoim miejscem magicznym. Po latach, po wiekach niemal, jedzie w tamto miejsce i tak dokładnie, choć po ciemku i po pijaku, wie, że podwórko się skróciło. Mimo że stopy większe dwa razy, to dom rodzinny przeliczany na kroki jest najwyższą matematyką świata. Najważniejszą.
To bardzo osobista książka, a ja czytałam ją przełykając łzy. Pełna nostalgii, smutnych wierszy i skomlenia psa o imieniu Cygan.
Jedyna nadzieja, że w końcu elektrycy zakładają w tym nowym polskim mieszkaniu Alika elektryczność, że jest taki pstryczek na ścianie i można palić światło nawet całą noc. Taki symbol nadziei, takie rozganianie nocnych koszmarów, takie „A może będzie dobrze?” i takie „Miejmy nadzieję, że już nigdy się nie powtórzy”…


[To pierwsza książka wydawnictwa Latarnia – bliskiego memu sercu, bo trójmiejskiego. Ładne, wysmakowane, eleganckie wydania, minimalistyczne, ale w punkt trafione. I jakie plany wydawnicze! I jaka nowość - mój Kolski ukochany! Warto zwrócić uwagę na Latarnię!]