czwartek, 12 lutego 2015

SŁYSZYSZ?

MARIOLA PRYZWAN
„CZEŚĆ, STARENIA! CYBULSKI WE WSPOMNIENIACH”
MARGINESY, WARSZAWA 2014

Na ulicy Długie Pobrzeże w Gdańsku jest tabliczka, wmurowana w fasadę kamienicy. Że tu mieszkał. Do niedawna czasem mignął mi na starówce duży niebieski samochód, który widać było w kadrach „Do widzenia, do jutra”. Wyszukuję jakieś zdjęcie, potrzebne mi w pracy i okazuje się, że na pierwszym planie on. Cybulski. Trochę geniusz, a trochę nie. Nie lubię „Pamiętnika znalezionego w Saragossie (choć według niektórych krytyków, to tam właśnie jest najlepszy), nie rozumiem „Salta”, ale kocham „Do widzenia, do jutra”. Z chęcią oglądam „Pociąg”. Podziwiam „Popiół i diament”, który bez Zbyszka byłby bez wyrazu. Żałuję, że nigdy nie widziałam go w teatrze. Szczególnie w Bim-bomie... Nie zdążyłam, bo on spóźnił się na pociąg.
Wiele krąży o nim legend, wiele anegdot. Mariola Pryzwan poskładała je w jeden tom, zszyła, oprawiła okładką, z której zerka Cybulski w swoich nieodłącznych, czarnych okularach.
Ta książka to spis punktów widzenia. Ale okazuje się, że Zbyszek Cybulski był postacią autentyczną, bo wiele z jego cech potwierdza każdy rozmówca. Naturalność, entuzjazm, roztrzepanie, niefrasobliwość, poświęcenie dla rzeczy, na których mu zależało i równoczesne odpychanie od siebie tych, które mogły boleć. Wielki talent, ale i ograniczenia. I wiele kompleksów, których nie widać w filmach, a które nosił w sobie.
Mariola Pryzwan stworzyła niesztampową biografię swojego bohatera. Oryginalną, ale o dogłębnie przemyślanej konstrukcji. O Cybulskim mówią realni, prawdziwi ludzie, ci, którzy rzeczywiście go znali, podawali mu rękę, pili z nim wódkę (podobno miał bardzo słabą głowę), grali w przedstawieniach, śpiewali piosenki przy harcerskim ognisku... To ci, którzy go otaczali na co dzień, a nie ci, którym się wydawało, że są blisko. Dlatego te wspomnienia są tak cenne. Oczywiście, że są pokolorowane, że pamięć ludzka jest zawodna, że lubi dodawać i tuszować tam, gdzie jej wygodnie, że patrzenie na człowieka oczami kogo innego jest zawsze naznaczone cechami patrzącego. Ale mimo to sądzę, że ta biografia nie mogła być pełniejsza.
Mówią o nim znani (jak choćby Wajda, Olbrychski, Zawadzka czy Konwicki), ale Pryzwan daje głos także tym znanym mniej albo wcale (bratu ciotecznemu pozwala wspominać Zbyszka w krótkich spodenkach, a kuzynce Zbyszka, który marzy o bohaterstwie). Wszyscy chętnie dzielą się dokumentami – zdjęciami, listami, czy kartą wstępu Klubu Studentów Wybrzeża w Gdańsku. Tym, co mają, co noszą w sercach, albo co upychają w niedomkniętych szufladach. Dzięki temu wielogłosowi, dzięki tak różnej narracji i stylowi mówienia, nie jest to nudne „urodził się i zmarł”, ale żywa historia, którą czyta się z fascynacją. A wszystko sprytnie ułożone chronologicznie. Bo najpierw Zbyszek poznał swojego brata ciotecznego,a dopiero później, kilkadziesiąt kartek dalej swoją żonę.
Czyta się tę książkę pięknie, ale też trochę przez łzy. Bo tyle tu dobrych słów, tyle wspomnień, które nie mają prawa się powtórzyć, budynków, który już nie ma i ognisk zagaszonych czystą ziemią, tyle dowodów, że świat się zmienia i jakiś lekki strach, że w końcu wszyscy o Zbyszku zapomną, tam kiedyś, w odległej przyszłości. To próba zatrzymania go, zastopowania go tuż przed schodkami do pociągu, próba krzyknięcia, żeby nie skakał. Szkoda, że nie usłyszał...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Marginesy]