środa, 21 kwietnia 2010

CZESZKA Z ZEPSUTYM ODKURZACZEM – KIERUNEK IRLANDIA


„ONCE”
IRLANDIA, 2006
SC. John Carney
REŻ. John Carney
MUZ. Markéta Irglová, Glen Hansard
ZDJ. Tim Fleming
WYST. Markéta Irglová, Glen Hansard

Z ciekawostek, które wynalazłam na Filmwebie wynika, że (cytuję) „Tytuł filmu odnosi się do wielu utalentowanych artystów, których znał reżyser John Carney i którzy odłożyli karierę na później, mówiąc "gdy tylko" ("once") wszystko dobrze zorganizują, zaczną występować. Jednak nigdy nie powiodło im się, bo czekali zbyt długo.” 
Film opowiada o dwójce ludzi. On śpiewa na ulicy, rano piosenki, które wszyscy znają, żeby zatrzymywali się i wrzucali mu dużo monet do futerału na gitarę. Nocą, gdy już nie ma wielkiej nadziei na zarobek, gra swoje własne utwory. Piosenki, które napisał dla byłej dziewczyny. Dziewczyny, która go zostawiła i wyjechała do Londynu. Dziewczyny, którą wciąż kocha i dla której pisze o miłości – solo na gitarę i swój własny głos.
Ona jest Czeszką - wnioskuję, że przyjechała do Irlandii po to, by zarobić pieniądze, w poszukiwaniu mitycznego kraju mlekiem i miodem… i tak dalej, i tym podobne.
Spotykają się na ulicy właśnie nocą, gdy On śpiewa swoją własną piosenkę. Ona wrzuca mu 10 centów do pudła i zaczynają rozmawiać.
O karierze.
O dziewczynie.
O miłości.
I o zepsutym odkurzaczu… 
Pod Jej wpływem On postanawia pojechać do Anglii, odzyskać swoją kobietę, ale wcześniej musi zrobić COŚ. Przywieźć jej coś w darze, pokazać, na co go stać, zanieść to, co ma najlepszego. Chce nagrać płytę.
Film nakręcono w ciągu 17 dni za 75 tysięcy funtów – zarobił 466 razy więcej! I wcale się nie dziwę…
To coś pięknego, coś prawdziwego, coś, co mnie poruszyło, co dało mi uśmiech i nie ukrywam, także kilka łez.
O tym, że można spełnić marzenia – to banalne, co piszę, ale ten film niesie takie przesłanie. I nie niesie go w sposób banalny – absolutnie. Tylko ja nie umiem opisać tego, jak jest dobry, nietuzinkowy.
Lubię takie filmy. Niespieszne. Musicale, w których nie ma blasku fleszy i wyuczonych choreografii, ale muzyka płynąca z wnętrza, muzyka, która jest życiem, która jest prawdą (oj, cosik biblijnie mi to wyszło). Zresztą ponoć Glen Hansard jest liderem zespołu The Frames, gdzie kiedyś grał również reżyser. Więc muzyka w tym filmie po prostu musi być szczera. 
Kilka słów o zakończeniu. Oczywiście go nie zdradzę, ale skomentuję. Wiele czytałam opinii, że widzowie nie zgadzają się na takie zakończenie, że im się nie podoba, że nie tak powinien scenarzysta pokierować postaciami.
A ja właśnie sądzę, że to piękne, ważne zakończenie. Wiem dlaczego tak jest postrzegane. Bo ludzie doceniają tylko wielką, szaloną, dziką, romantyczną miłość. Nie darzą szacunkiem miłości, nad którą trzeba pracować, którą trzeba pielęgnować. A taka jest często silniejsza i ważniejsza przecież. 
Tak jak ostatnio czytałam w „Kwiecie cieplarnianym…”
„Ludzie to dziwny gatunek. Nie lubimy pracować nad miłością. Wierzmy, że miłość jest prawdziwa tylko wtedy, kiedy spada na nas znienacka jak nagła choroba. Jak grypa. Kiedy ludzie zakochują się stopniowo, zawsze powątpiewają w prawdziwość swoich uczuć.” (s.149) 

A Markéta Irglová i Glen Mansard zostali parą po zakończeniu zdjęć do filmu :-) 

I na koniec piosenka, która zrobiła na mnie chyba największe wrażenie (obraz średni, ale dźwięk dobry)



Jestem zachwycona!!!

Moja ocena: 5,5/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz