„CAŁE ŻYCIE Z WARIATAMI”
USA, 2009
SC. Thomas Moffett
REŻ. Jonas Pate
MUZ. Ken Andrews, Brian Reitzell
ZDJ. Isaac Philips, Lukas Ettlin
WYST. Kevin Spacey (Henry Carter), Mark Webber (Jeremy), Keke Palmer (Jemma), Saffron Burrows (Kate Amberson), Pell James (Daisy), Dallas Roberts (Patrick), Jack Huston (Shamus)
…choć oczywiście nie z tłumaczeniem.
Fabuła nienowa. Psychiatra Henry Carter traci żonę – jego ukochana popełnia samobójstwo. Obwinia siebie - jako lekarz powinien zauważyć, że dzieje się z nią coś niedobrego. Tymczasem zawalił i ją stracił. Pogrąża się w smutku, gniewie, melancholii, zaczyna pić, narkotyzować się, zawalać pracę. Ojciec – również psychiatra – podsyła mu Jemmę, nastolatkę, która straciła matkę – kobieta popełniła samobójstwo. (o jakaż subtelna próba naprawienia zepsutego psychiatry…!)
W międzyczasie poznajemy kilka innych postaci – to pacjenci Henry’ego, którzy wciąż do niego przychodzą. Jest tych postaci tyle, że ich nie ogarniam, dla każdej można by stworzyć oddzielny film, ale reżyser (scenarzysta), upchnął wszystkich do tego jednego i stworzył chaos jak się patrzy.
Oczywiście, wszystkie losy się w końcu splatają i w tym bardzo ważnym miejscu, jakim jest gabinet doktora wszystko się zaczyna i wszystko się kończy. Ale powiem szczerze, że byłam już tak znudzona, że nawet nie analizowałam końcówki fabuły.
Film rozwlekły, nie przyciągający uwagi, kręcący się w kółko, przeładowany wyolbrzymionymi emocjami – ale tylko bohaterów, we mnie nie było żadnych emocji, prócz pragnienia, żeby się skończył film. (Mój mąż krzyczał :”Do sedna! Do brzegu!”, ale w końcu nie wytrzymał i poszedł sobie posłuchać muzyki).
Ja dotrwałam, bo nie lubię niedooglądać filmu. Ale właściwie… byłoby to bez znaczenia.
Dwa niewątpliwe plusy – muzyka, piękna, kołysząca. No i Kelvin S. – rewelacyjny, trochę rodem z „American Beauty”, „zrobiony” świetnie, przekonujący pijak i zawodowy palacz marychy… Ale to trochę za mało tych plusów, jak na dobry film… Jak na film w ogóle…
Moja ocena:2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz