Eugene Ionesco
"Szaleństwo we dwoje"
przekład: Jan Kott
Reżyseria: Marek Brand
Scenografia i kostiumy: Elwira Twardowska
Muzyka: Paweł Nowicki
Choreografia: Dorota Hołownia
Produkcja muzyczna: Grzegorz Nawrocki
Obsada:
Ona: Iwona Fijałkowska
On: Maciej Szemiel
Bo zaczyna się od ślimaka i żółwia… Ona twierdzi, że ślimak i żółw, to przecież bez różnicy, że to jedno i to samo zwierzątko… No przecież i jedno ma skorupkę i drugie…
„Ale czy żółw ma różki?” – pyta On.
„Nie wiem, nigdy się nie przyglądałam, ale przecież ślimak ma różki tylko jak je wystawi, więc może żółw to takie ślimak co różków nie wystawił!” (parafrazując) – odpowiada, nie zastanawiając się ani chwili, ona. (Ponoć kobieta ma zawsze na wszystko gotową odpowiedź.)
„I tak od 17 lat, kłócimy się o żółwia i ślimaka”- podsumowuje On.
I kłócą się przez całą sztukę.
Kłócą się zabawnie, kłócą się strasznie.
Za oknami dzieję się wojna, a u nich ta mała wojna domowa. Ale mam dziwne wrażenie, że ta walka pomiędzy nimi, walka na słowa, to jakaś obrona przed tym, co dzieje się na zewnątrz. Dzieje się niby mimochodem, ale co rusz Ona przypomina, że nie można wychodzić na zewnątrz. Że mogą ich złapać, zabić, wsadzić do więzienia, mimo, iż się nie mieszali , że nie braki udziału, że są niewinni. I to, że kłócą się od 17 lat o ślimaka i żółwia daje im poczucie bezpieczeństwa. Mogą udawać, że nic się nie zmieniło. Mogą mieć pewność, że nic im się nie stanie. Przecież śmierć (więzienie… nicość… ból…) nie przyjdzie tak nagle i nie przerwie kłótni, która trwa od tylu lat. Przecież jeszcze nie ma końca. Przecież jeszcze On jej nie przestawił przekonujących dowodów, że żółw różni się od ślimaka na tyle, by uznać go za inny gatunek.
No a oprócz tego wiele z tej sztuki mogłoby się dziać tu i teraz oraz tam i wtedy. Wszędzie. Gdyby tylko wziąć jakąkolwiek Kobietę i któregokolwiek Mężczyznę, będących już jakiś czas w związku. Każda para ma bowiem swoje płazy, gady i mięczaki. Każda potrafi wydobyć z kieszeni tę wielką, ostrą szpilkę i wbić ją w duży palec u lewej nogi temu drugiemu… Albo gdzie indziej, gdzie najbardziej boli. To trochę dobrze i trochę niedobrze. Dobrze, bo to znaczy, że znamy się, że wiemy o sobie dużo (nigdy nie mów wszystko!), że jesteśmy wyczuleni na lęki, na bolączki, na szczęścia i uśmiechy drugiego Człowieka. Że sobie ufamy. Ale niedobrze z tych samych powodów. Jesteśmy odkryci. Cali na wierzchu. Fantastycznie, gdy skończy się to tak, jak u Niej i u Niego. Że mimo tych szpilek, tych pełznących ślimaków, wciąż są Razem, przetrwają wojnę i znów schowają się w szafie na dobry seks. Oby tylko takie zakończenia były… [I że Cię nie opuszczę aż do śmierci…]
Nie czytałam dramatu Eugene Ionesco wcześniej, więc nie wiedziałam, czego się spodziewać. Ale to dobrze, bo bawiłam się podwójnie, nie wiedząc co będzie dalej.
Zaczarowała mnie Iwona Fijałkowska. Bardzo piękny głos, piękna dykcja i zaangażowanie. Brawo dla tej Pani!
Poza tym po raz pierwszy byłam w Teatrze w Blokowisku na gdańskiej Zaspie. Miłe, kameralne miejsce. Między salami przemyka Elwira Twardowska, która „robi” moją ukochaną gdańską FETĘ. A jako, że był to pierwszy spektakl w tym roku, zaproszono widzów na lampkę szampana – różowego, musującego i słodkiego…
Czekam na nową premierę.
A Eugene Ionesco jeszcze raz w wersji papierowej za kilka miesięcy. Dla przypomnienia. Dla porównania.
PS. Parafraza fragmentu, który mi się bardzo podobał:
On: „Gdybym poszedł do Technikum, to zostałbym inżynierem. I robiłbym skomplikowane rzeczy. Bardzo skomplikowane rzeczy. Naprawdę bardzo skomplikowane. One ułatwiałyby życie”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz