sobota, 2 stycznia 2010

OBY DO KOŃCA


„OBY DO WIOSNY”
USA,2005
SC. ADAM RAPP
REŻ. ADAM RAPP
ZDJ.TERRY STACEY
MUZ.JOHN KIMBROUGH
WYST. Amelia Warner (Shelley), Zooey Deschanel (Reese), Will Ferrell( Corbit), Ed Harris (Don)

Lubię filmy i książki o „dziwakach”. A to dlatego, że można się od nich nauczyć zupełnie innego spojrzenia na świat. Że można się w nich zatracić i zapomnieć na chwilę o porannym tramwaju, który wiezie nas do pracy. W Filmwebie polecono ten film, jako podobny do takich tytułów jak „Orzeł kontra rekin”, bądź „Mała Miss” – trochę surrealistycznych, słodko-gorzkich, ironicznych i przemiłych (tak, to dobre słowo).
Tymczasem „Oby do wiosny” przerodziło się w oby do końca… Nie mogłam usiedzieć, piłam litry wody, zajadałam nudę domowymi muffinkami… i nic… żadnego poruszenia, żadnych emocji.
Film opowiada o młodej aktorce Reese, która mieszka w Nowym Yorku. Dowiadujemy się, że ma sławnego ojca - jest uznanym, nagradzanym pisarzem, ale od dawna nie wydał żadnej powieści. Tak samo od dawna nie kontaktował się z córką. Albo raczej ona z nim. Jej matka zaś niedawno umarła. Reese nie była na pogrzebie, bo jak twierdzi „nie interesowało jej to”. Agentka jakiegoś wydawnictwa namawia Reese, żeby wydała miłosne listy ojca i matki, które ta zapisała jej w testamencie. Oferuje sto tysięcy dolarów… A Reese właśnie kończy grać w jednej sztuce, nie ma widoków na rolę w kolejnej, pracuje wieczorami jako barmanka… Wyłudza od agentki pieniądze na bilet do domu i jedzie poszperać w rodzinnych pamiątkach… W domu zastaje Shelley i Corbita, który, jak mówi Don, „któregoś dnia znalazł się na ich kanapie”. Shelley też jest „znikąd”. Ojciec zaś mieszka w garażu, bo czegoś się boi… Reese zaburza rytm tego dziwnego, przepełnionego książkami domu i nikt tak naprawdę nie jest z tego zadowolony… Do czasu… Reese dowiaduje się, że matka się powiesiła, wybacza ojcu, że się nią nie zajmowali w dzieciństwie jak należy i że nie przychodzili z matką na jej sztuki, uwalnia Corbita od jego tremy, dogaduje się z Shelley i daje jej szansę… I wszystko dzieje się tak płynnie i bez bólu i tak bardzo bardzo nienaturalnie i jakoś za szybko… Reese jest bez prawdziwych emocji, jakby się wyuczyła co ma zrobić: przyjechałam, trochę się pozłoszczę, tak z 5 dni, a potem już mogę zasiąść ze wszystkimi do stołu, zabrać nową powieść ojca do wydawcy i teraz należy już być szczęśliwą. No nie przekonało mnie to zupełnie. I nie chodzi tu o aktorkę, bo ona akurat wydała mi się jaśniejszym punktem tego filmu, ale o konstrukcję postaci. Zamazane, niewyraźne i niewyraziste. Żadna nie posiada stałej cechy, dzięki której możemy ją odróżnić od całej reszty. Wszyscy są jak przeżute udko kurczaka, płynni – jedno przechodzi w drugie, cztery głowy tej samej hydry. Nie polecam.

Moja ocena: 2/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz