„OBY DO WIOSNY”
USA,2005
SC. ADAM RAPP
REŻ. ADAM RAPP
ZDJ.TERRY STACEY
MUZ.JOHN KIMBROUGH
WYST. Amelia Warner (Shelley), Zooey Deschanel (Reese), Will Ferrell( Corbit), Ed Harris (Don)
Lubię filmy i książki o „dziwakach”. A to dlatego, że można się od nich nauczyć zupełnie innego spojrzenia na świat. Że można się w nich zatracić i zapomnieć na chwilę o porannym tramwaju, który wiezie nas do pracy. W Filmwebie polecono ten film, jako podobny do takich tytułów jak „Orzeł kontra rekin”, bądź „Mała Miss” – trochę surrealistycznych, słodko-gorzkich, ironicznych i przemiłych (tak, to dobre słowo).
Tymczasem „Oby do wiosny” przerodziło się w oby do końca… Nie mogłam usiedzieć, piłam litry wody, zajadałam nudę domowymi muffinkami… i nic… żadnego poruszenia, żadnych emocji.
Film opowiada o młodej aktorce Reese, która mieszka w Nowym Yorku. Dowiadujemy się, że ma sławnego ojca - jest uznanym, nagradzanym pisarzem, ale od dawna nie wydał żadnej powieści. Tak samo od dawna nie kontaktował się z córką. Albo raczej ona z nim. Jej matka zaś niedawno umarła. Reese nie była na pogrzebie, bo jak twierdzi „nie interesowało jej to”. Agentka jakiegoś wydawnictwa namawia Reese, żeby wydała miłosne listy ojca i matki, które ta zapisała jej w testamencie. Oferuje sto tysięcy dolarów… A Reese właśnie kończy grać w jednej sztuce, nie ma widoków na rolę w kolejnej, pracuje wieczorami jako barmanka… Wyłudza od agentki pieniądze na bilet do domu i jedzie poszperać w rodzinnych pamiątkach… W domu zastaje Shelley i Corbita, który, jak mówi Don, „któregoś dnia znalazł się na ich kanapie”. Shelley też jest „znikąd”. Ojciec zaś mieszka w garażu, bo czegoś się boi… Reese zaburza rytm tego dziwnego, przepełnionego książkami domu i nikt tak naprawdę nie jest z tego zadowolony… Do czasu… Reese dowiaduje się, że matka się powiesiła, wybacza ojcu, że się nią nie zajmowali w dzieciństwie jak należy i że nie przychodzili z matką na jej sztuki, uwalnia Corbita od jego tremy, dogaduje się z Shelley i daje jej szansę… I wszystko dzieje się tak płynnie i bez bólu i tak bardzo bardzo nienaturalnie i jakoś za szybko… Reese jest bez prawdziwych emocji, jakby się wyuczyła co ma zrobić: przyjechałam, trochę się pozłoszczę, tak z 5 dni, a potem już mogę zasiąść ze wszystkimi do stołu, zabrać nową powieść ojca do wydawcy i teraz należy już być szczęśliwą. No nie przekonało mnie to zupełnie. I nie chodzi tu o aktorkę, bo ona akurat wydała mi się jaśniejszym punktem tego filmu, ale o konstrukcję postaci. Zamazane, niewyraźne i niewyraziste. Żadna nie posiada stałej cechy, dzięki której możemy ją odróżnić od całej reszty. Wszyscy są jak przeżute udko kurczaka, płynni – jedno przechodzi w drugie, cztery głowy tej samej hydry. Nie polecam.
Moja ocena: 2/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz