DENNIS BOCK
„CÓRKA KOMUNISTY”
(TŁ. ELŻBIETA KOWALEWSKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010
„Jest w tym trochę przyjemności, owszem, ale gdy ktoś analizuje swoje życie, czekają go głównie niewiadome i ciężka praca. Teraz to odkrywam. A to, co mogę powiedzieć na tych stronach, to mniej niż połowa, a Mozę ćwiartka całej prawdy jaką wtedy znałem. Mam tu na myśli konkretne doświadczenia życiowe. Granie świerszczy latem; spokój i zachwyt jaki ogarnia twoje serce, gdy zatrzymasz się w biegu i zaakceptujesz ogrom świata ukazujący się twym oczom w sierpniowy dzień, wzywający cię wraz z całą potęgą natury. Pełnię chwały tej rzeczywistości potrafią uchwycić tylko najwięksi artyści, Zawsze będzie mi się zdawało, ze widziałem na własne oczy chłopów zbierających pszenicę z pól w Rosji, ponieważ czytałem Annę Kareninę, ale wiem, ze Tołstoj był artystą jednym na całe stulecie. Chodzi mi o to, że pisząc o swoim życiu, człowiek zaczyna widzieć, jakie wyjątkowe było to wszystko wówczas dla niego.” (s.106/107)
Tę niewielką w sumie książkę (317 stron) czytałam cały tydzień. Nie umiem nawet powiedzieć dlaczego tak długo. To nie dlatego, że nie miałam czasu, ale coś w niej nie pozwalało mi jej pochłonąć.
Powieść jest napisana w formie listów. Siedem kopert, w których są listy ojca do córki. Może stąd wynika niespójność tej książki, którą czułam cały czas czytając. Autor chciał zachować efekt potoku myśli, jaki mógłby cechować autentyczne listy. Te nie są prawdziwe, ale po części opierają się na życiu postaci historycznej.
Norman Bethune żył na początku XX wieku. Był uznanym lekarzem, który zrewolucjonizował system opieki zdrowotnej na polu walki. Wprowadził wiele udogodnień, między innymi przenośny sprzęt do transfuzji krwi. Brał udział w I wojnie światowej, później w wojnie domowej w Hiszpanii, skąd przeniósł się w kolejny wir dziejów – w sam środek wojny chińsko – japońskiej, gdzie wspierał komunistów. Sam był bowiem zagorzałym komunistą. I w książce bardzo mocno widać jego przekonania. „Ludzie nie interesują mnie tak bardzo, jak cele, dla których walczą” (s.129) - mówi. I sam całkowicie poddaje się tej idei.
Podczas wojny w Hiszpanii poznaje Kajsę, piękną Szwedkę, z którą nawiązuje romans. Gdy jednak odczuwa, że w Hiszpanii zrobił już wszystko, co do niego należało, co mogło pomóc idei, zostawia Kajsę bez mrugnięcia okiem i wyjeżdża do Chin. Później okazuje się, ze kobieta była w ciąży, że nie powiedziała Bethun’owi o dziecku. Nie powiedziała dlaczego? Moim zdaniem bała się, że pojechałby nawet, gdyby wiedział. Wolała pozostawić go w nieświadomości i dzięki temu cieszyć się, że opuścił jedną osobę, a nie dwie. Krew z krwi i ciało z ciała.
Bethune dowiaduje się, że ma córkę i zaczyna pisać do niej listy. Chce uzyskać rozgrzeszenie, przebaczenie. Dla mnie nie zasługuje na nie ani trochę. W momencie, gdy już wie o córce, gdy wie również o tym, że matka dziecka nie żyje, że jego mała córeczka jest w sierocińcu, wcale nie jedzie jej odszukać. Wciąż tylko o tym pisze, o tym, jacy będą szczęśliwi, gdy już ją odnajdzie. Ale pierwszeństwo daje wyjazdowi do Ameryki, by tam pozyskać środki na dalszą walkę komunistów z Japończykami. Gdy wrócę, pojadę po Ciebie, obiecuje w swoich listach. Jak można być tak zaślepionym jakąkolwiek ideą?
Z tych listów wynurza się obraz człowieka chorego na komunizm, obraz tyrana, który dla idei może zabijać, może kraść, może upadlać. Jest kilka przykładów na to w książce (między innymi, gdy zniesmaczona i zawiedziona jego osobą, postawą asystentka ucieka i nie chce wrócić na pole walki, by u jego boku leczyć rannych żołnierzy. „Gdyby się teraz pokazała, zastrzeliłbym ją jako dezerterkę.” (s.203) – mówi).
Dla mnie książka miała wartość jedynie w pojedynczych obrazach. To są na pewno obrazy wojny, jej koszmaru. Bardzo wryła mi się pamięć scena, gdy w jednym z miasteczek Bethune zastał zawalone po bombardowaniu budynki. W jednym z nich, wysoko nad ziemią była unieruchomiona dziewczynka. Nie dało się jej wyciągnąć. Od dwunastu dni leżała i czekała na śmierć. A obok niej, przez dwanaście dni siedziała jej matka. Nie płakała, nie krzyczała, tylko spokojnie gładziła głowę córeczki i trzymała ja za rękę… Bethune wspiął się do niej na górę i dał jej strzykawkę z jakimś lekiem, który mógłby skrócić męki dziewczynki.
Zaraz potem zszedł na dół. Nie wiedział, co kobieta zrobiła ze strzykawką.
Albo obraz, gdy Bethune poznał Kajsę w Hiszpanii. Siedzieli przy stoliku w knajpie i nagle rozległy się syreny przeciwalarmowe. Wszyscy goście restauracji zeszli do schronu, który jest przepełniony. Kasja złapała Normana za rękę i prowadziła go przez kolejne sale podziemia. Na ścianach oglądali obrazy corridy. W każdej sali jeden – wyjście na arenę, walkę, a potem w końcu torreadora na noszach – widocznie byk wygrał… Kajsa prowadzi Bethune’a coraz głębiej w sieć podziemi, wychodzą już na pewno poza restaurację. Idą bardzo długo, aż w końcu wychodzą na powierzchnię w parku, już po bombardowaniu. Piękna scena, mistyczna…
Takich obrazków jest kilka w tej książce, odstają zupełnie od reszty narracji, są perełkami, które wyłuskałam z muszli tekstu dla siebie. Za mało jest ich jednak, aby mnie zachwycił.
Książka kończy się wyraźnie niedokończonym siódmym listem i fikcyjnym sprawozdaniem przewodniczącego propagandy, skierowanym do Mao Zedonga. W sprawozdaniu czytamy, iż Bethune nie był ideałem, że parę razy, popierając ideę, postąpił wbrew regulaminowi i że należy jego listy utajnić, dopóki idei nic już nie będzie zagrażać. Ewentualnie można zapiski zredagować w taki sposób, by idei służyły… Nie sposób o lepsze podsumowanie…
Moja ocena 3,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz