Kiedyś często korzystałam. Byłam zapisana do kilku, wychodziłam z każdej z naręczem książek. A po przeprowadzce do Naszego Domu przestałam jeździć. Nie chciało mi się. Ksiązki zdobywałam w inny sposób. Kupowałam, zamawiałam przez Internet, pożyczałam od znajomych… Ostatnio przechodziłam obok biblioteki tuż obok mojego Domu. Wstąpiłam. Zostałam. Zapisałam się na nowo.
Dziś znów byłam, popatrzeć, co wyszperam z „amerykańskiego południa”. Tego co chciałam, akurat nie było. Wypożyczone. Ale wyszłam z trzema innymi książkami. Takimi, które już jakiś czas są na mojej Liście Książek do Przeczytania. (to lista, którą tworzę opierając się na opisach w Biblionetce; na opiniach znajomych o podobnych gustach czytelniczych; na opisach w zapowiedziach Empiku, Merlina, Świata Książki; na liście dokonań moich ulubionych autorów; bądź na liście książek, które są uznawane, za podobne klimatem do tych, które mnie uwiodły).
Biblioteka mnie uspokaja.
Chodzę niespiesznie wśród półek. To zupełnie inny rodzaj obcowania z książką, niż w księgarni. Lubię oczywiście iść do sklepu, gdzie całe regały są od stóp do głów ubrane w książki. Wdychać zapach nowego papieru i farby drukarskiej. Przeczytać parę zdań tu i parę tam, czasem na coś się zdecydować, a czasem tylko uzupełnić moją Listę…
Ale w księgarniach czuję niepokój. Jest tyle książek, które chciałabym przeczytać. Tyle mieć, a nie mogę. Z Biblioteki mogę wyjść ze wszystkim, co widzę. Oczywiście, muszę za jakiś czas rozstać się z daną książką, ale to nie boli. Najwyżej dopiszę ją do Listy Książek, które Chcę Mieć. I będę na nią polować na allegro, w taniej książce, bądź w antykwariacie. Biblioteka nie wyzwala we mnie żądzy posiadania. Oczywiście kupowanie książek to u mnie rodzaj uzależnienia.
Wiele razy dyskutowałam z ludźmi na temat posiadania książek. Ja lubię mieć na półce to, co mnie wzruszyło, poruszyło, rozśmieszyło, bądź zachwyciło – fabułą, językiem, stylem… czymkolwiek. Są tacy, co tego nie rozumieją, Mam koleżankę, która się ze mnie śmieje i pyta, po co dokupuje kolejną półkę na książki… A ja chcę mieć „Grę w klasy” na wyciągnięcie ręki, gdy o 2 nad ranem zapragnę znów przeczytać mój ukochany fragment o rybach, albo Murakamiego, nawet, jeśli przez jakiś czas, przez 2 lata na przykład, do niego nie zajrzę. Ale wiem, że tam jest i czeka, I mogę wyciągnąć Tokarczuk z półki i spojrzeć na okładkę „Domu dziennego, domu nocnego”. Albo zajrzeć do Eggersa i sprawdzić, czy w środku ksiżzki nadal są te puste kartki, symbolizujące jego upadek, czy może ktoś przyszedł i coś dopisał. Koleżanka przekonuje, ze jest Internet, że w każdej chwili mogę wyświetlić dowolny tekst na ekranie komputera. A ja nie umiem czytać na komputerze. Nie rozumiem zdań. Poza tym lubię stawiać wykrzykniki przy zdaniach, które dla mnie wiele znaczą. Ołówkiem, ale jednak…
Jedna pani, z którą miałam kiedyś okazje dyskutować o posiadaniu książek na własność, wyznała ze wstydem, że nienawidzi pożyczać swoich książek. Było jej głupio, ale opowiadała, jak swoje ukochane książki chowa głęboko z tyłu regałów i mówi znajomym, że są pożyczone, albo wymyśla coś innego. Boi się, że książki do niej nie wrócą, albo ktoś nie potraktuje ich należytym szacunkiem i miłością. Zniszczy je, albo zapomni o nich, a ona będzie czekała na nie z utęsknieniem i będzie się martwić. Rozumiem ją. Co prawda ja swoje ksiązki pożyczam, ale tez jest mi przykro, gdy ktoś ich nie uszanuje. I pożyczam tylko osobom, które na to „zasługują”. I zapisuję, co kto wynosi z moich półek, żeby wiedzieć u kogo teraz dzieje się „Pokolenie X”, albo „Tobi”. I żeby móc później „Kafkę nad morzem” wziąć za rękę i odprowadzić na półkę, gdzie czeka jego wolne miejsce.
No a Biblioteka?
Daje mi pewność siebie. Idę, szukam czegoś, dotykam, czytam parę pierwszych zdań i zabieram ze sobą. I nie czuje tej gorączki, która pojawia się przy wizycie w księgarni. Że coś woła, że muszę koniecznie wziąć tę książkę, bo ktoś ją kupi przede mną i już nigdy, nigdy jej nie odnajdę… Książki w mojej filii mogą spokojnie czekać, przyjdę po następne kolejnym razem, nie muszę się spieszyć.
Dobrze jest móc wrócić do Biblioteki.
714. COFNĄĆ SIĘ W CZASIE
1 rok temu
Czy to "Pokolenie X" to jakaś aluzja?
OdpowiedzUsuńJa lubię mieć biblioteczkę z ukochanych książek i lubię je pożyczać. Bo to jest trochę jak pokazywanie kawałka swojego świata w myśl zasady "Pokaż mi co czytasz a powiem Ci kim jesteś". Szkoda że tak wielu ludzi staje się "nikim"
Nie to żadna aluzja! Po prostu w tej chwili książki pożyczone ode mnie macie tylko Ty i M-ek, więc "Pokolenie X" się nasunęło. Ale przeczytaj dobrze, komu pożyczam książki :-)
OdpowiedzUsuńWitam. Ja się chyba nigdzie tak dobrze nie czuje jak w bibliotece (no jeszcze w zimnym studyjnym kinie przed seansem kiedy się moszcze w fotelu- wybór foteli mam duży, gdyż współoglądaczy jest dosłownie kilku jeszcze ze mną na sali).Kiedy przychodzi czas oddania książek albo najdzie mnie ochota na przedterminową wymianę tych przeczytanych na następne czuję takie radosne podniecenie przed wizytą w bibliotece. Chyba mi się nie zdarzyło wyjść z mniejszą ilością niż 6 pozycji (czasem panie pozwalają zabrać o jedna książkę więcej niż jest przykazane).Zazwyczaj dostaję jakiegoś amoku i chce wszystko. Siadam potem z całą stertą i drogą eliminacji wybieram przykazane 6 sztuk. Poszukiwania książek zaczynam od nowości, potem przechodzę do półek z polską literatur(najlepiej zaopatrzona), następnie idę na psychologie i biografie. Czasem chodzę sobie bezwiednie i natrafiam np. na półkę czeską, o której mi się zapomniało na czas jakiś. Uwielbiam ten czas. To takie sacrum:) Zdarza mi się owszem, że idę do biblioteki bo termin mija a ja czasu nie mam albo zwyczajnie weny. Wtedy jest mi przykro. Po powrocie do domu wyciągam stosik i z każdą książką się witam. Głaszczę ja po grzbiecie oglądam. Mam taki zwyczaj, że od razu czytam po pierwszym akapicie z każdej książki. Nie wiem dlaczego to czynię, taki rytuał:)Zapisuję łupy (tak je nazywam) w kalendarzu i sprawia mi to taką radochę,że aż się niepokoję czy ja aby normalna jestem hihi. Do księgarni lubię czasem zajść ale raczej wtedy kiedy posiadam pieniądze. A że posiadam ich niewiele książki kupuję tylko na prezent np: tacie. Zazwyczaj wybieram taki tytuł, który i mnie cieszy. A że gust czytelniczy mamy taki sam nie ma z tym problemu. Ogólnie wychodzę zazwyczaj zasmucona z księgarni, bo tyle książek na mnie tam czeka a ja nie mogę ich zabrać do domu. Cała nadzieja właśnie w prezentach lub okazjach typu Gwiazdka. Wtedy sobie nie żałuje:))Książki własne pożyczam ale tak zgadza się tylko zaufanym osobom i też zapisuje komu hihi. Czasem trafia się taka literacka perełka, że wciskam znajomym na siłę (rzecz jasna tylko tym, o których wiem, że czytają).Na moich własnych półkach książki stoją w jakimś przeze mnie ustalonym porządku. Obecnie część stoi wydawnictwami. I tak się nieźle składa, że Pilch sobie stoi obok Myśliwskiego (Świat książki) obok stoi następny Myśliwski i tak niepostrzeżenie Świat książki przechodzi w Znak:)i tak dalej i tak dalej. Koniec wywodu:) Pozdrawiam Patrycja:)
OdpowiedzUsuń