czwartek, 7 stycznia 2010

POEZJA JAK CIASTKO Z KREMEM

Inez zamieszczając swojego posta zmusiła mnie do „przypomnienia” sobie o poezji.
Kiedyś (na przykład jeszcze w liceum) żyłam poezją, była mi chlebem i wodą, nie umiałam dnia bez niej wytrzymać. Szperałam, szukałam, powtarzałam, chłonęłam… A teraz, parę zaledwie lat po LO, trzeba mi o poezji przypominać… Jest trochę jak ciastko z kremem – nie jesz go codziennie, czasem ktoś cię poczęstuje, albo na niedzielę upieczesz coś pysznego we własnym piekarniku… Jakiś czas temu już o tym myślałam. Że chyba teraz inaczej też poezję odczuwam. Kiedyś ją całą sobą wchłaniałam, na skrawkach serwetek zapisywałam wersy zasłyszane, przeczytane, a potem były mi mottem w życiu, a potem wracałam do nich i nocami, przed zaśnięciem, grały mi w głowie. Teraz podchodzę do poezji spokojniej, zdystansowana trochę, jak do przyjaciółki, której kiedyś powierzyłam całą siebie, a potem nie widziałam parę lat. Zainspirowana przez Inez sięgnęłam na półeczkę, gdzie stoi kilka tomików (jest tam Leśmian – „W malinowym chruśniaku”, szczególnie pierwszy wiersz, to wciąż dla mnie arcydzieło zmysłowości, Szymborska, Ferenc, Hillar, Achmatowa, Pawlikowska-Jasnorzewska, Gałczyński, Poświatowska, Wojaczek, Kościeński - słupski, chyba mało znany, poeta - jego tomik „W Twoich udach jest wulkan” to jedne z najpiękniejszych erotyków, jakie kiedykolwiek czytałam!, Lipska). I zaczytałam się. I znalazłam 3 wiersze, które wciąż działają na mnie w identyczny sposób, jak kiedyś.


Halina Poświatowska ***


bo właśnie chcę najprościej
na srebrnej tacy księżyca
podać ci kolację
i patrzeć — jak zgryzasz
śpiący złoty
pomarańcz obcisłą skórę

potem
palcem
przeciągnąć po twoich ustach
całych w pomarańczowej krwi
i ustom moim ponieść
pachnącą wieść o tobie

najzwyklej
na złotej tacy słońca
przynieść pogodny świt
ponad twym łóżkiem wzejść
gdy wstajesz
i przeciągając senne ramiona
mówisz — dzień

Zastanawiałam się nad umieszczeniem tego wiersza na Naszych zaproszeniach ślubnych. Bo mówi o miłości, jakiej chcę doświadczać. Bo mówi o codzienności we dwoje, z której można czerpać radość. Która jest dobra (najlepsza!), przez to, że jest zwykła. Bo można położyć pomarańczę na srebrnym talerzu i powiedzieć ukochanemu, że to księżyc się zdjęło z nieba… A On wtedy może się uśmiechnąć i przyjąć dar i uwierzyć, że to księżyc. Być razem, budzić się i zasypiać. Opowiadać sobie sny i opowiadać sobie dnie. Taka jest moja miłość, taka mi się spełnia…


Wisława Szymborska - Jestem za blisko


Jestem za blisko, żeby mu się śnić.
Nie fruwam nad nim, nie uciekam mu
pod korzeniami drzew. Jestem za blisko.
Nie moim głosem śpiewa ryba w sieci.
Nie z mego palca toczy się pierścionek.
Jestem za blisko. Wielki dom się pali
beze mnie wołającej ratunku. Za blisko,
żeby na moim włosie dzwonił dzwon.
Za blisko, żebym mogła wejść jak gość,
przed którym rozsuwają się ściany.
Już nigdy po raz drugi nie umrę tak lekko,
tak bardzo poza ciałem, tak bezwiednie,
jak niegdyś w jego śnie. Jestem za blisko,
za blisko. Słyszę syk
i widzę połyskliwą łuskę tego słowa,
znieruchomiała w objęciu. On śpi,
w tej chwili dostępniejszy widzianej raz w życiu
kasjerce wędrownego cyrku z jednym lwem
niż mnie leżącej obok.
Teraz to dla niej rośnie w nim dolina
rudolistna, zamknięta ośnieżona górą
w lazurowym powietrzu. Ja jestem za blisko,
żeby mu z nieba spaść. Mój krzyk
mógłby go tylko zbudzić. Biedna,
ograniczona do własnej postaci,
a byłam brzozą, a byłam jaszczurką,
a wychodziłam z czasów i atłasów
mieniąc się kolorami skór. A miałam
łaskę znikania sprzed zdumionych oczu,
co jest bogactwem bogactw. Jestem blisko,
za blisko, żeby mu się śnić.
Wysuwam ramię spod głowy śpiącego,
zdrętwiałe, pełne wyrojonych szpilek.
Na czubku każdej z nich, do przeliczenia,
strąceni siedli anieli.

A to wiersz, który od zawsze działał na moje wszystkie zmysły. Szczególnie na zmysł smutku. I to jest świadectwo takiej miłości, która nie cieszy się codziennością, która zawsze pragnęła tylko uniesień i werbli, która bębny całego świata wzywała dla siebie, by biły i grały, która każdy owoc chciała sobie zagarnąć, każdy skrawek nieba… Taka miłość jest niemożliwa, jest przesytem, od którego zrobi się mdło… W takiej miłości człowiek zapomina o wodzie, na rzecz szampana, upija się, upaja, a potem czuje zimno i dreszcze, ból głowy… I zawsze w końcu przychodzi tęsknota za wodą. I mimo, że ten wiersz jest jak jeden wielki lęk, jak rana, którą się rozdrapuje czytając, jest to jeden z moich ulubionych wierszy. Piękny po prostu, mimo, że to kwintesencja Smutku… (pozwala mi pamiętać o przesłaniu wiersza Poświatowskiej).


Rafał Wojaczek – Prośba


Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej
Ostatni listek wstydu już dawno odrzuciłam
I najcieńsze wspomnienie sukienki także zmyłam
I choć kogoś nagiego bardziej ode mnie nagiej
Na pewno mieć nie mogłeś, zrób coś, bym uwierzyła

Zrób coś, abym otworzyć się mogła jeszcze bardziej
Już w ostatni por skóry tak dawno mi wniknąłeś
Że nie wierzę, iż kiedyś jeszcze nie być tam mogłeś
I choć nie wierzę by mógł być ktoś bardziej otwarty
Dla ciebie niż ja jestem, zrób coś, otwórz mnie, rozbierz.

Wojaczka poznałam przez przypadek. Był ZAKAZANY. Nikt nic o Nim nie mówił w szkole. A koleżanka dostała od starszej koleżanki wyświechtany, wielokrotnie wertowany tomik. Podzieliła się po cichu i ku mojej wielkiej radości. Objawienie… Przeczytałam „Prośbę” i się zakochałam… To majstersztyk… Wojaczek ubrał się w ciało Kobiety i tak dobrze wiedział, co czuje, co ja czuję! To wiersz o miłości bez granic… o tym, jak mocno, mocno można pragnąć drugiej osoby, jak bardzo można jej się oddać. Ale dla mnie „zrób coś, otwórz mnie, rozbierz” to nie tylko fraza erotyczna. To także krzyk – poznaj mnie i weź dla siebie całe moje wnętrze, weź każdą Tajemnicę, każdy zmysł, wszystko. To zaproszenie do miłości bezinteresownej: „Zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej” – to tylko od Ciebie zależy, czy będziesz chciał przejść przez moje drzwi, ja jestem gotowa, zapraszam… Ten wiersz mnie unosi pod chmury, napełnia, chodzę po ścianach za każdym razem, gdy go czytam, bo jest tak zmysłowy. Nie wszystkie wiersze Wojaczka tak do mnie mówią, ale ten, z wyjątkową mocą.

Po raz kolejny czytam je, wszytkie trzy, od nowa i tyle obrazów przywołują w mojej głowie, tyle wspomnień, tyle uczuć. Nie twierdzę, że poezja znów stanie się chlebem powszednim, pewnie już nigdy nie, ale warto czasem zjeść parę ciastek, posłodzić sobie, osłodzić sobie, słodzić sobie….

A na zakończenie „poetyczny”, spóźniony prezent gwiazdkowy od Bardzo Ważnej Osoby. Przyjaciółko – dziękuję!

2 komentarze:

  1. Piękne wiersze wybrałaś! Jak pięknie jest obudzić w człowieku pragnienie poezji (miłości)... Nich Ci się przytyje od takich ciastek z kremem:)

    Ściskam

    OdpowiedzUsuń
  2. "I gdzie Twój język, który by koił ból z przegryzionego słowa kocham?" zagadka-kto popełnił to niesamowite zdanie?

    OdpowiedzUsuń