JOHN KENNEDY TOOLE
„SPRZYSIĘŻENIE OSŁÓW”
(TŁ. BARBARA HOWARD, DOROTA GŁOWACKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2007
Kupiłam tę książkę na wyprzedaży za 13 złotych (i ta trzynastka akurat okazała się pechowa!). Leżała na półce i czekała na swoją kolej. Doczekała się w związku z wyzwaniem południowym.
To pozycja, która jest na liście BBC stu książek, które każdy powinien przeczytać, jest w komiksie Henryka Lange „90 najważniejszych książek dla ludzi, którzy nie mają czasu czytać”, jest w kilku innych zestawieniach książkowych, dotyczących książek genialnych, dzieł wiekopomnych i takich, bez których znajomości nie ma się co pokazywać na mieście. Nie rozumiem dlaczego…
Akurat tak się złożyło, że sięgnęłam po tę pozycję zaraz po przeczytaniu „Rogalika” – no więc drugi obibok do pary… „Sprzysiężenie osłów” opowiada bowiem historię Ignacego, dorosłego osobnika po studiach, który wciąż mieszka z matką, jest prawiczkiem z wyboru, tworzy wiekopomne dzieło o kondycji świata współczesnego (może to dzieło trafi na listę BBC, gdy już zostanie ukończone…), pożera wszystko, co zostanie mu podstawione pod nos i nic nie robi.
W wyniku splotu nieszczęśliwych okoliczności, matka Ignacego popada w ogromny dług, który musi spłacić i na który jej nie stać. Żyją bowiem z Ignacym z renty po jej mężu i ojcu Ignasia. Przyjaciółka namawia Glorię, by w końcu posłała syna do pracy. I tak zaczyna się męka i udręka tłustego, obleśnego, leniwego Ignacego w świecie zewnętrznym (zewnętrznym do jego pokoju). Ignacy podejmuje i porzuca (lub jest wyrzucany) kolejne posady, tworząc niepowtarzalny dziennik swojej ciernistej drogi do sukcesu.
Tytuł książki nawiązuje zapewne do całego świata zewnętrznego (zewnętrznego względem Ignacego – czytaj wszyscy ludzie poza nim), który sprzysiągł się przeciwko geniuszowi i nie pozwala mu być tym, kim chce być, nie pozwala mu pisać i wyłącznie wyrażać siebie. Kompletna bzdura! Ignacy jest po prostu leniwym, wykorzystującym wszystkich łotrem. Nie przeczę, ze inteligentnym (na swój sposób) i nie przeczę, że nieprzystosowanym do społeczeństwa.
Biorę również poprawkę na to, że książka jest klasyfikowana jako ostra satyra i slapstick i że postacie w niej są przerysowane:
jest Murzyn, który wciąż mówi o tym, że jest Murzynem i dlatego życie daje mu w kość;
jest właściciel fabryki Levy-Portki, który do niej nie zagląda, bo mu się od tego robi niedobrze;
jest jego żona owładnięta ideą pomocy starszym, chorym i biednym oraz kultem ciała;
jest panna Trixie, która mając 80 lat wciąż pracuje, bo jest projektem pani Levy na szczęśliwą, czynną zawodowo i zadowoloną z siebie starszą osobę;
jest właścicielka lokalu Lana Lee, która wykorzystuje głupią Darleene do naciągania klientów na drinki
oraz policjant nieudacznik
i inni…). Ani jednej z postaci w tej książce nie polubiłam, ani jedna nie wzbudziła mojego podziwu, współczucia, miłości, przyjaźni.
Wiem, że wszystko co się tam dzieje, dzieje się po to, by zdemaskować i wyśmiać amerykańskie stereotypy – kult ciała, pieniądza, piękna, władzy, rasizm, głupotę, żeby pokazać w ostrym świetle poszczególne grupy społeczne i je zdemistyfikować. Także głupawy momentami język to parodia.
Jednak czytało mi się tę powieść okropnie zaledwie dwa razy naprawdę się uśmiechnęłam.
Raz:„ (…)musisz natychmiast rozpocząć program lektur, aby zrozumieć dylematy naszej epoki – rzekł uroczyście Ignacy. – Zacznij od późnych Rzymian, w tym oczywiście Boecjusza. Później powinieneś zgłębić dość gruntownie wczesne Średniowiecze. Możesz pominąć Renesans i Oświecenie. To przeważnie niebezpieczna propaganda. Teraz, kiedy się nad tym zastanawiam, myślę, że lepiej będzie opuścić tez romantyków i epokę wiktoriańską. Jeśli chodzi o okres współczesny, powinieneś przestudiować pewne wybrane komiksy.(…) Polecałbym zwłaszcza Batmana, gdyż zazwyczaj przerasta on to denne społeczeństwo, w którym się znalazł. Kieruje się nadto surową moralnością. Żywię swoisty szacunek do Batmana.”
(s.283)
Drugi:„- Santa, skarbie, ale słodka ta twoja Święta Panienka na telewizorze – powiedziała pani Reilly(…).
- Prawda, że śliczna? To Matka Boska Telewizyjna. Ma na dole gumową przyssawkę, żeby nie zleciała, jak się tłukę po kuchni.”
(s.209)
I powiem szczerze, że gdyby to nie było wyzwanie literackie (a było wyzwanie niesamowite!) to na pewno nie przeczytałabym tej książki do końca.
Moja ocena: 2,5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz