ERICA BAUERMEISTER
„SZKOŁA NIEZBĘDNYCH SKŁADNIKÓW”
(TŁ. EWA BORÓWKA)
SONIA DRAGA, KATOWICE 2010
ANTHONY CAPELLA
„AFRODYZJAK”
(TŁ.BLANKA KWIECIŃSKA-KUCZBORSKA)
ALBATROS, WARSZAWA 2006
„Składniki…” zobaczyłam w nowościach w jednej z księgarni – zagarnęłam. „Afrodyzjak” wyczytałam u
Tuchy i porwałam z bibliotecznej półki.
Dość proste fabuły obydwu książek.
U Bauermeister jest sobie Lillian. Jako czteroletnia dziewczynka straciła rodziców – ojciec odszedł od nich, a matka, nie mogąc udźwignąć tej osobistej tragedii, uciekła w siebie, w książki, w swój świat, niedostępny dla córki. Lillian zawiera swoisty pakt ze swoją kuchnią i patelnią – jeśli pozwoli jej odzyskać matkę, poświęci się gotowaniu już na zawsze.
Kilkanaście lat później w swojej własnej restauracji rozpoczyna właśnie kolejny kurs gotowania dla siedmiu różnych osób…
„Afrodyzjak” dzieje się we Włoszech. Bruno i Tomassi to dwaj najlepsi przyjaciele. Tomassi to typ playboya, który największą radość czerpie z „kolekcjonowania” kobiet – szczególnie amerykańskich turystek. Przez przypadek poznaje Laurę, studentkę ze Stanów, która po wielu nieudanych randkach dostaje od swojej przyjaciółki radę, by umawiać się tylko z kucharzami. Problem w tym, że Tomasso jest zwykłym kelnerem. Za to Bruno pracuje w kuchni jednej z najlepszych w Rzymie restauracji… Zawiązuje się intryga na miarę współczesnego Cyrano de Bergerac’a.
Przewidywalne. Wiadomo już na początku każdej historii, co będzie na jej końcu (chociaż „Składniki….” zaskoczyły mnie kilkoma motywami). Ale to nie dlatego te książki mają dla mnie tak wielką wartość.
Obydwie są dla mnie utkane z dwóch nici – jednej grubej, nieporadnej, momentami słabej językowo. To warstwa fabularna. Ale ta druga, cieniusieńska, ale mocna i nadająca kolor i fakturę całej opowieści… To te fragmenty, gdy mowa jest o jedzeniu. To czysta magia, czyste piękno. Delikatne słowa, dobrane z najwyższą precyzją. Tak, że czuje się każdy smak, każdy najmniejszy okruszek przyprawy. A oprócz smaku jeszcze zapach, wygląd i temperaturę każdej potrawy – zimne, przyprawiające o gęsią skórkę włoskie gelato i gorącą, rozgrzewającą kroplę sosu na języku…
To coś, co obydwoje autorów ceni najbardziej w życiu – przekonanie, że jedzenie, dobre, przygotowane według starodawnych przepisów, przygotowane z najlepszych składników, przygotowane z wielką pasją, potrafi zmienić życie i wydobyć z człowieka jego najgłębiej skrywane cechy, jego pragnienia i prawdziwą naturę.
Dlatego czytało mi się te książki tak dobrze. Wąchałam strony, sadząc, że pachną szarlotką, albo ziołami… I nie mogłam uwierzyć, że tak nie jest. Tak sugestywny zapach unosił się ze słów…
I co zabawne – szkoła niezbędnych składników… najważniejsze są najprostsze, podstawowe dary ziemi, ale potraktowane z odpowiednią dozą inwencji – to jak alchemia, trzeba wiedzieć, lub czuć, jakie smaki mogą się kochać ze sobą. A jeśli już się posiądzie tę wiedzę, ten dar, to z każdego posiłku można zrobić afrodyzjak….
Moja ocena: 5/6 (obydwie smakowite pozycje… nie czytać na głodniaka!!!!)
Jejka! Perfekcyjnie opisałaś motyw jedzenia! Dlatego już De Blasi mnie rozczarowała, tam nie ma tej magii, zapachu, aromatu co w Afrodyzjaku:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco!
Marpil, Ty chyba czytasz wszystkimi zmysłami:)) Faktycznie smakowicie Ci to wyszło.
OdpowiedzUsuńZgłodniałam...
Ściskam!
Takie książki czytam głównie kubkami smakowymi :-)
OdpowiedzUsuńOgromnie zainteresowała mnie powieść Ericy Bauermeister! Bardzo Ci jestem wdzięczna za smakowitą recenzję, bo nigdy wcześniej o niej nie słyszałam.
OdpowiedzUsuńZapowiada się świetnie.
Uwagi o "Afrodyzjaku" też bardzo zachęcające.
Jestem pod wrażeniem. Bardzo ciekawie napisane.
OdpowiedzUsuń