poniedziałek, 22 marca 2010

SKRZYDEŁKO CZY NÓŻKA?


RACHEL CUSK
„ARLINGTON PARK”
(TŁ. PAWEŁ ŁOPATKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2010

Mama mojej koleżanki odłożyła książkę po przeczytaniu 59 strony (książka ma 309), właściwie rzuciła nią o blat stołu i stwierdziła, że to jakieś badziewie kompletne i że tego się czytać nie da.
Ja byłam wtedy jeszcze przez lekturą „Arlington Park”, więc nie mogłam bronić, ani wraz z nią oskarżać. Nie miałam zdania i w sumie zaczęłam się wahać, czy w ogóle po tę książkę sięgać. Ale zawitałam na Arlington i nie żałuję.
Ale dokładnie rozumiem, dlaczego mama mojej koleżanki rzuciła książką o stół po przeczytaniu 59 strony…
To jeden dzień wyrwany z życia kobiet na przedmieściach Londynu. Jeden calutki dzień, który zaczyna się porannym deszczem i kończy nagle, też wraz z kroplami deszczu, cicho, po cichutku, niezauważony prawie, niedoceniony…
Pięć kobiet, młodych mieszkanek Arlington Park, śledzimy w każdym ich ruchu tego dnia. Za jedną podążamy do szkoły, by zaprowadzić dzieci, z drugą idziemy na zakupy do rzeźnika, z trzecią przyjmujemy nową lokatorkę do pustego pokoju (i pobieramy z nią 80 funtów za tydzień)… itepe, itede..
I tu już wiem, że mama mojej koleżanki pewnie przed chwilą wróciła od rzeźnika, pewnie zastanawia się, co mężowi ugotować na obiad, z tych łupów mięsnych, z tych wystających z siatek nóżek i żeberek. I gdy ma te trzydzieści minut, gdy woda na ziemniaki jeszcze nie gotowa, ale gdy już mięso leży zamarynowane, gotowe do smażenia, to jakoś nie chce jej się czytać o tym, jak inna kobieta ogląda połcie mięsa u innego rzeźnika, gdzieś na przedmieściach Londynu. Nie tego oczekuje od książki…
A z drugiej strony ona nie zastanawia się, tak jak bohaterki (bohaterki szarego dnia???) książki nad swoim życiem. Oglądając mielone w sklepie nie myśli nad sensem świata, nad celowością swego istnienia, ale tylko i wyłącznie nad tym cholernym mięsem! A Amanda na przykład zastawia się wtedy, czy gdyby mogła podać na obiad swojego syna… (ot, drastyczny przykład mi przyszedł do głowy, ale już trudno… a to dlatego, że właśnie na tej 59 stronie, do której doczytała mama mojej koleżanki, jest właśnie ta wizyta u rzeźnika, która tak wnerwiła mamę mojej koleżanki).
Statystyczna Matka Polka i Żona Polka nie zastanawia się nad sensem życia, bo nie ma czasu. Bo najpierw idzie do pracy, a potem musi zrobić zakupy, ugotować, podać, pogryźć za dzieci… (nie chcę się wdawać w dyskusje, czy to dobrze, czy to źle, czy się umartwia, czy się nie umartwia, nie o tym jest ten post). A kobiety z Arlington Park przeważnie do pracy nie chodzą, tylko prowadzą domy i zapraszają się na herbatki.
Ale myślę, że oprócz mentalności, która różni kobiety książkowe, od kobiet, które tę książkę będą czytać, to też fakt, że te książkowe, papierowe, chociaż w myślach potrafią sobie powiedzieć, że życie je nuży, że dzieci je męczą, że właściwie to one ich nie lubią, że mężowie zabijają ich prawdziwe ja, że od dawna chodzą jak trupy, jak zombi, jak żywe-nieżywe, są, ale tak naprawdę to ich nie ma, to tylko jakaś projekcja, która przewija się na siatkówce męża i dzieci…
U Matki Polki by to nie przeszło, zaciśnie zęby i nigdy nie powie, że coś złego zrobił jej syn, czy córka…
Wiem, teraz koloryzuję, ale wczuwam się w tok myślenia mamy mojej koleżanki, rozpatruję powody, dla których rzuciła książką.
A dla mnie te kobiety z Arlington są tak samo nieszczęśliwe i tak samo szczęśliwe, jak polskie, które o tym czytają. Tylko w inny sposób i Rachel Cusk pokazała to w specyficzny sposób, który może wydawać się nie do przełknięcia.
„- Rany boskie! – rzekła z wymówką Christie – Cóż my się tak wszystkie zamartwiamy! Zamiast popijać kawkę, rozmawiać o modzie, o tym, dokąd by się chciało wyjechać na urlop, plotkować, raptem… - dotknęła dłonią czoła – trwonimy czas na dyskusje o istnieniu Boga! Coś tu chyba nie gra, zgodzicie się ze mną? Nieraz mówię do Joego: „Poranne kawki bywają wykańczające, naprawdę, choć pewnie trudno ci w o uwierzyć”.”[s.92]
Rozumiem, że mama mojej koleżanki mogłaby fuknąć i krzyknąć czytając takie zdanie. A ja czytając je widzę, że te kobiety są takie same, choć trochę inne. A słuchając Christie, która mówi „Nosisz się bardzo idiosynkratycznie(…) Bardzo… jak to się mówi?... eklektycznie. Jak choćby dzisiaj. Spódnica na spodnie. To bardzo indywidualny, eklektyczny image.” [s.123], wiem, jak bardzo Christie chciałaby być młoda, zmieścić się w rozmiar 34 i nie musieć chodzić po centrum handlowym z wózkiem. I wcale nie dlatego, że nie kocha swoich dzieci. To po prostu tęsknota jakaś, która w niej od czasu do czasu powstaje. Żeby zapomnieć o tych cholernych żeberkach i być tylko kobietą, niczym więcej…
Ja „Arlington Park” nie porzuciłam. Czytało mi się pięknie. Takie miniatury, zaglądanie w cudze życie (nie przeczę, że to życie w zupełnie innych realiach niż nasze), takie przezokienne podglądanie i zaznajamianie się z innymi kobietami na odległość.
A Rachel Cusk ma dar snucia opowieści, pięknym poprawnym językiem, z szaroburości robi kolory. Ma dar obserwacji, wyłupuje szczegóły ze skorupki rzeczywistości – jakby była bardzo biegła w tym oglądaniu przez lornetkę cudzych żyć, jakby co dzień ćwiczyła…
A rozdział (taka mistrzowska miniatura) o wizycie w parku… To po prostu trzeba przeczytać! Przeniosłam się w jednej chwili na letnie krakowskie Błonia (jakoś tak mi tam pasowało). Tyle szczegółów, takie bogactwo maleńkich, zamkniętych chwil, takich chwilek – kropel, które spływają po twarzy i cieszą swoim dotykiem.

Moja ocena: 5/6

8 komentarzy:

  1. "Czytało mi się pięknie."
    Mnie natomiast pięknie czytało się Twoja recenzję!
    To trzecia opinia o tej książce, jaką się zapoznałam. Jak dotychczas wynik 2:1 na korzyść Rachel Cusk :) Tak więc do rychłego przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
  2. Marpil!! Przepiękna recenzja!! Chętnie sięgnę po tę książkę, bo mnie też bardzo interesuje codzienność w literaturze i szaro-bure życie. Zauważyłam tę powieść już dawno, gdzieś w zapowiedziach, a teraz przypomniałaś mi o niej i wiem, że warto. Dzięki.
    Tymczasem...ja też jestem Matką-Polką, pracującą, gotującą, odbierającą z przedszkola, ale mam większą samoświadomość chyba (niż ta przeciętna, statystyczna, o której piszesz) - głównie dzięki literaturze. To, że dużo czytam (dużo jak na mnie), że śledzę na bieżąco wydarzenia kulturalne, że prowadzę bloxa i czytam cudze, że mam hobby wreszcie, to wszystko sprawia, że wciąż potrafię myśleć także o sobie, a nie: tylko o dziecku. Że mam marzenia własne. Że nie boję się przyznać, że jestem często zmęczona samotnym macierzyństwem i życiem typu - przedszkole-praca-przedszkole-dom. Ach, i sklep po drodze. Ech, nie wiem, czy się na temat rozpisałam, czy wyzwierzałam o tak, ale lżej mi ;)
    Serdeczności :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Kurczę, chyba wcięło mój komentarz (może za długi był??) więc już nie będę się powtarzać. Generalnie chodziło mi o to, że fantastyczna recenzja, że po książkę chętnie sięgnę. Przy okazji wyzwierzałam się z mojego życia jako Matki-Polki, ale to już trudno, innym razem opowiem ;) Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Jak ładnie napisałaś o tej książce :) Aż z wrażenia przeczytam. Jak tylko odkopię się z tej górki tytułów z którymi wróciłam z dwóch bibliotek.
    Recenzja świetna.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki kochane, aż spłonęłam z dumności :-)
    A Tobie aerien chciałam powiedzieć, że dzięki temu iż jesteś inna niż "stastystyczna", to jest szansa, że nie odłożysz książki przy 59 stronie, ale doczytasz do końca i jeszcze da Ci do myślenia :-)
    Pozdrawiam Was wszystkie!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hmmm. "statystyczna Matka Polka i Żona Polka nie zastanawia się nad sensem życia, bo nie ma czasu. Bo najpierw idzie do pracy, a potem musi zrobić zakupy, ugotować, podać,..." - no to ja nie jestem statystyczną Polką ;) Idąc do pracy rozmyślam nad sensem, siedząc w pracy myślę o sensie, a wracając z pracy najchętniej ukryłabym się w mysiej norze obserwując świat... Nie potrafię bezmyślnie iść przez życie. Przez to myślenie i nadwrażliwość miałam różne tarapaty... A książką mnie zaciekawiłaś!

    OdpowiedzUsuń
  7. dziękuję za tę recenzję, przeczytam na pewno, bo kojarzy mi się ta książka z "Panią Dalloway" Virginii Woolf, gdzie też wszystko działo się w ciągu jednego dnia i gdzie codzienność grała pierwsze skrzypce.

    OdpowiedzUsuń
  8. Mnie również pachnie to Virginią, więc pewnie poszukam tej książeczki. Uwielbiam "Panią Dalloway" :)) Nie warto przejmować się negatywnymi opiniami ludzi, czasami trzeba iść za głosem intuicji...

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń