niedziela, 14 lutego 2010

POPŁYNĘŁAM A POTEM ZAPOMNIAŁAM


LISA SEE
„DZIEWCZĘTA Z SZNGHAJU”
(TŁ. MAGDALENA SŁYSZ)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2010

Zastanawiałam się, czy w ogóle sięgnąć po tę książkę. „Kwiat śniegu i sekretny wachlarz” zrobił na mnie ogromne wrażenie – czytałam go z wypiekami na twarzy, polecałam znajomym, ze względu na temat, na kulturę, no i na język i sposób obrazowania. Później była „Miłość Peonii”, która mnie rozczarowała i kompletnie nie przypadła do gustu. Czytałam też „Na złotej górze”, powieść biograficzną, w której Lisa See chciała przedstawić historię swojej rodziny i powiedzieć, jak to się stało, że znalazła się w Ameryce. Dłużyzny, nuda i chęć umieszczenia wszystkiego w jednej książce, która ma ograniczoną pojemność.
No i „Dziewczęta z Szanghaju” postawiły mnie przed dylematem. Ale w końcu postanowiłam dać tej książce szansę.
To historia dwóch sióstr Pearl i May, mieszkanek Szanghaju. Są tak zwanymi „pięknymi dziewczynami”, trudnią się pozowaniem malarzom, którzy tworzą kalendarze-reklamy. Na takich kalendarzach są reklamowane rozmaite produkty od kawy po papierosy, później są rozdawane i wieszane przez wszystkich mieszkańców Szanghaju na ścianach – i przez biedaków, i przez bogaczy.
Siostry żyją w dostatku, ich ojciec jest bogaty, zapewnia im piękne stroje, dobre jedzenie i nowoczesny dom. Pearl studiuje, obydwie znają kilka języków. Niestety ojciec w długach karcianych zaprzepaszcza cały swój majątek oraz pieniądze dziewcząt. Żeby spłacić wierzycieli, a tym samym zachować życie, sprzedaje córki bogatemu Chińczykowi z Los Angeles. Dziewczęta poślubiają dwóch jego synów i dostają stanowczy przykaz, aby za miesiąc pojawić się w Stanach. Tymczasem w Chinach wybucha wojna. Wyjazd do Ameryki nie jest taki prosty.
To saga rodzinna, której szkieletem są postacie May i Pearl. Są to też takie „postacie–role”. Lisa See uczyniła każdą z nich zupełnie inną, każdej dała odmienny los, po to, żeby pokazać różne drogi, jakimi chińskie dziewczęta z dobrych rodzin mogły pójść na emigracji. Zahaczyła o wojnę, tak, by bohaterki miały jakiś wątek wojenny w życiorysach, pokazała trudy dostania się do Ameryki, a potem jedna jest nadal bardzo chińska, a druga trochę bardziej amerykańska.
Książkę czyta się dobrze, trzyma w napięciu, pokazuje duży kawałek historii, która dla mnie jest obca. Także kultura chińska, która wciąż mnie zadziwia i fascynuje przesiąkła przez wszystkie kartki tej powieści. Niby nie ma się do czego przyczepić, ale w sumie nie ma też czego zapamiętać. Nie porwała mnie ta książka, nie odmawiałam sobie snu, żeby poznać zakończenie. Gdy czytałam, chciałam wiedzieć, co dalej, byłam ciekawa, ale gdy w sobotę nadszedł czas „Chirurgów” na Polsacie bez żalu odłożyłam ją na dwie godziny, potem jeszcze wypiłam herbatę i zjadłam ciastko, a ona leżała i nie krzyczała do mnie. Co najwyżej raz zawołała.
Polecam, jako czytadło, do pociągu na przykład, kiedy chcemy, żeby podróż szybko nam minęła. Przeczytać, a potem spokojnie chłonąć to, co zastaniemy u celu podróży. Popłynąć, pojechać, dotrzeć, a potem zapomnieć.

Moja ocena: 4/6

3 komentarze:

  1. Nie czytałam książki, ale zaintrygował mnie sposób, w jaki opowiadasz o swoim obcowaniu z tą lekturą. Czyta się jak książkę. :-) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki Jolanto :-) Miło się czyta takie słowa!

    OdpowiedzUsuń
  3. Kto wie, kto wie... spodobały mi się te buzie, może więc i ich historia mnie zaciekawi? Who knows, if nobody knows?

    pozdrawiam cieplutko :)

    OdpowiedzUsuń