sobota, 13 lutego 2010

ZNÓW O ARKADII



„DOBRY ROK”
USA, 2006
SC. Marc Klein (na podstawie powieści Peter’a Mayle’a)
REŻ. Ridley Scott
ZDJ. Philippe Le Sourd
MUZ. Marc Streitenfeld
WYST. Russell Crowe (Max Skinder), Freddie Highmore (mały Max), Albert Finney (wujek Henry), Marion Cotillard (Fanny), Abbie Cornish (Christie Roberts)

Tak jakoś się złożyło, że po arkadyjskim „Pod słońce” obejrzałam arkadyjski „Dobry rok”. No i lepiej mi się oglądało, pomimo, że to Francja, do której me serce nie ucieka tak, jak do Toskanii.
Tutaj Londyńczyk (po raz drugi!), świetny bankowiec Max, dziedziczy po swoim wujku ogromną posiadłość w Prowansji, wraz z przyległą winnicą. Jedzie tam z zamiarem sprzedania majątku, uzyskania miliona, a wraz z nim zabezpieczenia finansowego na resztę życia. Okazuje się to nie takie proste z trzech powodów: odnalezionej po latach, nikomu nieznanej córki wujka, która wybrała ten moment, by odnaleźć ojca; pięknej Fanny, która kradnie Maxowi serce; oraz duchów przeszłości, które czyhają na Maxa dosłownie w każdym zakamarku domu. Max stracił rodziców jako dziecko i wujek był jego jedynym krewnym, ale też jedynym bliskim mu człowiekiem na świecie, mentorem i bohaterem dzieciństwa, który nauczał, rozpieszczał i krył w sobie wiele tajemnic. Max przestał go odwiedzać, wciągnęło go szybkie i hałaśliwe życie w Londynie. Wraca do Prowansji, ale też wraca do siebie samego.
Oczywiście, jak wszystkie tego typu filmy, jest przewidywalny i od razu wiadomo, że pretensjonalny dupek Max z Londynu zmieni się w rasowego Prowansalczyka, że miłość da mu nowe życie i nowe cele itp., itd. Ale oglądało mi się zdecydowanie lepiej niż „Pod słońce”. Dużo mniej banałów.
Max jest wredny, budzi antypatię i ja nie polubiłam go do samego końca, a to się rzadko zdarza w tego typu filmach. Raczej jest odwrotnie – ten przyjezdny jest dobry, miły i denerwujemy się, że miejscowi nie chcą go przyjąć w szeregi swojej społeczności.
Poza tym Fanny jest dużo prawdziwsza niż Isabella, dużo bardziej krwista i charakterna.
No i mieszkańcy Prowansji mówią po francusku, a niektórzy nawet dialektem prowansalskim!!!
Mniej widoków zapierających dech w piersiach, ale za to więcej fajnych scen, związanych z bohaterem – kolacja z Fanny przy wielkim ekranie na placu, mecz tenisowy z winiarzem z posiadłości, no i rewelacyjna scena, gdy Max wpada do pustego basenu, nie może się z niego wydostać, a Fanny wywiera na nim swoją zemstę (kto nie widział – niech zobaczy).
W sumie miło się oglądało i ocena na pewno zawyżona, jako, że przedtem był bardzo banałowy (tak nie banalny tylko banałowy – czyli pełen banałów) „Pod słońce”.

Moja ocena: 4,5/5

1 komentarz:

  1. Nie miałam pojęcia, że jeden z moich ulubionych reżyserów nakręcił tak klimatyczne cudeńko. Już szukam go gdzie-bądź i jak nadrobię, dam znać.

    pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń