JOHN GRISHAM
„MALOWANY DOM”
(TŁ. BARBARA PRZYBYŁOWSKA)
AMBERA, WARSZAWA 2007
Po tę książkę sięgnęłam w ramach wyzwania literackiego, ale cieszę się, że to zrobiłam.
Podczas czytania „Malowany dom” przywodził mi na myśl „Zabić drozda” chociaż temat jest zupełnie inny i nawet nie ma wątku rasistowskiego (ani żadnych czarnych).
Luke ma siedem lat, mieszka z kochającą rodziną – mamą, tatą i dziadkami, na farmie. Nadeszło lato i Luke jest zobligowany do pomocy na plantacji bawełny, ale za swoją pracę dostaje wynagrodzenie i dzięki niemu będzie mógł sobie kupić wymarzoną czerwoną kurtkę drużyny baseballowej Cardinalsów.
Jego marzenia są proste – nie chce zostać na farmie, chce wyjechać na Północ i grać w swojej ukochanej drużynie. Dlatego w wolnym czasie na podwórzu ćwiczy rzuty i odbicia. Jest więc bardzo zły, gdy na jego „boisku” rozkłada się rodzina ze wzgórz, zatrudniona przez dziadka do pomocy przy zbiorach. W stodole zaś zamieszkuje grupa Meksykan, którzy również, jak co roku, najmują się do pracy. Ale obcy w mieście nie niszczą tylko boiska Luke’a, ale również spokój i porządek całego miasteczka…
Gdybym miała wybrać jedno sowo, określające tą powieść, jej intrygę, to Tajemnica. Luke strzeże zbyt wielu tajemnic, jak na siedmiolatka. Śmierć, miłość, nienawiść, zbiory, emigracja… To wszystko Luke musi utrzymać w tajemnicy.
To książka o dojrzewaniu. O pierwszej miłości, którą siedmiolatek zachłystuje się z prostotą chłopca z Południa. To książka o autorytetach – dla Luke’a takim autorytetem jest Ricky – dziewiętnastoletni wujek, który poszedł walczyć w Korei i na którego chłopak czeka z utęsknieniem. To także książka o utracie autorytetów, bo Ricky okazuje się kimś innym, niż w wyobrażeniach siedmioletniego chłopca.
To niesamowicie południowa książka.
Wypisałam sobie w punktach to, co uważam za potwierdzenie tej tezy:
-religijność – nie ma tam człowieka, który nie chodzi do kościoła. Są różne kościoły, różne wyznania, ale wszyscy są chrześcijanami i nie do pomyślenia jest, aby ktoś opuścił mszę. Jest tam jednak ogromna tolerancja religijna – wierz w co chcesz, bylebyś wierzył. Luke wspomina, że Ricky kiedyś powiedział, iż zostanie katolikiem, bo oni muszą chodzić do kościoła tylko raz w tygodniu.
-kastowość – każdy doskonale zna swoje miejsce, każdy jest określony na podstawie dochodów, zajęcia, ilości posiadanej ziemi i tego, czy jest właścicielem, czy dzierżawi. Wiadomo od razu, kto jest lepszy, a kto gorszy i nikt się nie sprzeciwia takiej sytuacji. Wiadomo też, że wyższa kasta nie brata się z niższą – Indie normalnie!!!
-patriotyzm lokalny – na zewnątrz wszyscy stanowią zwarty szereg, są jednością, mimo, że w środku istnieją tak wyraźne podziały.
-opozycja Północ-Południe – widać to bardzo dobrze przy wizycie krewnych z Północy. Jedni wyśmiewają drugich, ich język, sposób ubierania i jedzenia. Kuzynka z Północy nie może uwierzyć, ze rodzina Chandlerów nie ma toalety, tylko wychodek na dworze, że są tak zacofani. Rewelacyjnie przestawione jest to na przykładzie herbaty. Na Południu pija się mrożoną słodką herbatę z lodem, a na Północy tylko gorącą. (Pamiętacie słynny spór Blefusków i Liliputów w Podróżach Guliwera”?). Dziadek mówi: „Nikt w moim domu nie będzie pił gorącej herbaty!”. Poza tym ludzie popierają wyłącznie rodzimą drużynę baseballową, chociaż jest gorsza od Północnej.
-najważniejsza jest ziemia, ludzie są od niej uzależnieni, prowadzą cykl życia zgodny z porami roku, ze zbiorami. O Północy mówią jak o ziemi obiecanej, bo tam nie możesz stracić dorobku całego roku z powodu deszczu, albo suszy, jeśli ciężko pracujesz, masz tego efekty.
-z tego wynika niesamowite poszanowania pracy, praca jest najwyższą wartością – nie pracujesz to nie jesz i każdy o tym dobrze wie. Ale za dobrą pracę jest nagroda – wypoczynek.
-tradycyjne wychowanie – pełne kar cielesnych, ale kar wyłącznie zasłużonych.
-zasada „oko za oko” – ktoś zrobi krzywdę tobie, ty masz prawo zrobić krzywdę jemu, to coś więcej, to sprawa honoru – oddać to, co mu się należy. Gdy na Luke’a napada trzech chłopaków, gdy pobity wraca do domu dziadek z ojcem pytają go, czy napastnicy dostali od niego to, na co zasłużyli, czy bił się, czy uciekł. Są dumni, że wdał się w bójkę, że nie postąpił jak tchórz i walczył pomimo, iż był sam przeciwko trzem.
Bardzo podobał mi się też cały koloryt lokalny, świetnie oddany przez Grishama. Mała zamknięta społeczność, specyficzne rozrywki, werandy(!), na których wieczorem siada się, żeby posłuchać w radiu sprawozdania z rozgrywek drużyny baseballu, cotygodniowa kąpiel, a potem wycieczka do miasta, lunapark, doroczny piknik jesienny, na który przyjeżdża cała społeczność, każdy przynosi coś od siebie i ludzie dzielą się darami (takie to włoskie!). Ale widać tu też, ja wszyscy nawzajem ukrywają swoje grzeszki. Po to, by brudy zachować w czterech ścianach swojego domu, ewentualnie w granicach miasteczka. Po to, by zbiory szły bez zgrzytu i problemu. Po to, by nie mieć żadnych problemów, by spokojnie żyć, pijać mrożoną herbatę na swojej werandzie. Z jednej strony solidarność, a z drugiej zakłamanie, obłuda…
A malowany dom? To symbol statusu społecznego, symbol wyższości w hierarchii, a dla Luke’a symbol dorosłości.
Rewelacyjnie mi się malowało…
Moja ocena: 5/6
Jeszcze nie czytałam tej książki, ale po twojej recenzji stwierdzam, że będzie mi się podobać.
OdpowiedzUsuńpozdrawiam :)
tej książki nie ma na liscie lektur
OdpowiedzUsuńNo nie ma, ale to przecież nic nie znaczy, skoro też jest o Połdniu...
OdpowiedzUsuń