środa, 3 lipca 2013

CICHE POGWIZDYWANIE YRSY CZYLI O SATYSFAKCJI NA ODWRÓT

YRSA SIGURDARDÓTTIR
„STATEK ŚMIERCI”
(TŁ. MAŁGORZATA BOCHWIC-IVANOVSKA)
MUZA SA, WARSZAWA 2013

Czasem po plecach przebiega dreszcz, bo na pokładzie jest zimno. Czasem włoski na rękach się podnoszą. I trzeba w cieple początku lata opatulić się szczelnie czerwonym kocem. Czasem trzeba się obejrzeć za siebie, gdy się czyta siedząc w pustym pokoju, a inni już śpią. Czasem trzeba odłożyć książkę i pójść porozmawiać ze sobą w lustrze - „zbyt bujną masz wyobraźnię” - powiedzieć sobie - „przecież nic się nie dzieje”. Tak jest, gdy w początkowych dniach lata czyta się Yrsę o trudnym nazwisku, późno w noc, gdy wszyscy już położyli do łóżek.
A sceneria iście bajkowa, gorąca, słoneczna. Portugalia, z której wyrusza fenomenalny jacht. Nie znam się na jachtach i większość osób w tej powieści też nie, ale każdy doskonale wie, że ten akurat – Lady K – to coś niepowtarzalnego, że kosztuje mnóstwo pieniędzy, że jest perełką wód, że cztery pokłady to dużo i że kryształowe kieliszki na wyposażeniu to jakiś ekstra dodatek. Na jachcie okrętuje się siedem osób – trzy z obsługi - kapitan i dwaj pomocnicy, oraz czteroosobowa rodzina - Egir z żoną Larą i dwoma córkami, bliźniaczkami Arną i Bylgją. Egir pracuje w komisji likwidacyjnej, jacht został odebrany właścicielom za długi, więc trzeba przetransportować go z Portugalii, gdzie cumuje, z powrotem do Islandii. Jeden z mężczyzn, którzy mieli popłynąć jako obsługa, łamie nogę, więc Egir, który zrobił w młodości jakieś kursy na sternika, zastępuje go, aby obniżyć koszty. Tym bardziej, że po załatwieniu spraw związanych z jachtem i wakacji, które zrobił sobie przy tej okazji wraz z rodziną, musi także wrócić do domu, do Reykjaviku. Wszyscy zajmują należne im miejsca, skrzynka wina portugalskiego zostaje również zaokrętowana, dwie dziewczynki wnoszą na pokład malowanki i kredki. I zaczyna się rejs.
Tyle tylko, że po drugiej stronie drogi, tam, gdzie w porcie czekają rodzice Egira oraz ich najmłodsza, dwuletnia córka, pojawia się tylko jacht. Jest też jeszcze kilka butelek wina, są kolorowanki, zapełnione do połowy, są kredki, ale nie ma ani jednego członka załogi...
Przerażeni i zdezorientowani rodzice Egira, proszą adwokat Thorę Gudmundsdottir, aby pomogła im uznać syna i synową za zamarłych i tym samym wyciągnąć ogromne odszkodowanie, na jakie było ubezpieczone zaginione małżeństwo. Twierdzą, że chcą mieć środki na to, aby wychowywać dalej małą Siggę Dogg, żeby nie została im odebrana przez opiekę społeczną. Thora rozpoczyna śledztwo, szuka równolegle do policji, śladów tego, co mogło stać się na statku. Znajduje wplątane w ubranie w szafie okulary małej dziewczynki i wydaje jej się, że pod łóżkiem widziała czyjeś nogi...
Ta fabuła porwała mnie dużo mniej, niż „Pamiętam cię”, choć powinno być odwrotnie, bo wolę thrillery. Ale po raz kolejny autorka sięga w głąb człowieka i wywleka flaki – a flaki nie są piękne. To nie jest to wnętrze pt dusza, serce, uczucia – to rdzeń, przeżarty przez chciwość, egoizm, bez-skrupułowość. To coś, co jest niesamowitą siłą książek Sigurdardóttir – to, że umie prześwietlić człowieka, wyciągnąć z niego to zło, a potem ubrać w powieść, która dzieje się w małej, zamkniętej łupinie, na środku morza – pod tobą kilometry wody, nad tobą kilometry nieba, dookoła pustka - i radź sobie, mimo że ktoś prawie na pewno chce cię zabić...
Nie umiem do końca wytłumaczyć fenomenu tej autorki. Choćby nawet, tak jak w przypadku „Statku śmierci” nie do końca porwała mnie fabuła, choćby nawet wyjaśnienia okazały się tak zagmatwane, że muszę przeczytać je drugi raz, to za tym kolejnym razem też przebiegnie po plecach dreszcz. Gdy tylko otwiera się jej książki, wieje z nich tym chłodem, znanym z dreszczowców, horrorów, thrillerów. Pozorny spokój scenki rodzajowej – mama, tata, dwie bliźniaczki na statku, jednej z nich opadają na nos okulary w czerwonej oprawie – a ja czuję jakiś niewytłumaczalny niepokój. I cały czas się czeka, cały czas się niespokojnie kręcisz na krześle, bo wiesz, że zaraz, za moment po kogoś wyciągnie się uzbrojona dłoń. Tylko nie wiesz, kto będzie pierwszy i czy dłoń poniesie siekierę czy pistolet...
Plus za zakończenie. Bo już się chciałam zdenerwować, że przypisanie „Statku” do thrillera jest błędne i że to będzie jednak horror. Ale nie... A ja wolę thrillery – wolę się bać ludzi, niż wymyślonych stworów. Głębiej we mnie zapada, głębiej wierzę... Poza tym plus za zakończenie, bo błyskotliwe, bo się nie spodziewałam, bo moja dedukcja okazała się tuż przy końcu domkiem z kart, jeden podmuch - Yrsa dmuchnęła, cichutko pogwizdując pod nosem z szelmowskim uśmiechem – i się rozpadło. A tak lubię najbardziej. Gdy zbuduję sobie ten karciany domek, myśląc, że jest z cegieł a tu – świst! - i go nie ma. To taka przewrotna, odwrotna, jest satysfakcja z czytania thrillerów, którą Yrsa pojmuje więcej niż doskonale.


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz