niedziela, 14 lipca 2013

NIEDZIELE Z MOWĄ ZACZAROWANĄ. ODCINEK 15 (POWROTY...)

Jakiś czas temu moje nowa siostra* poprosiła mnie o pomoc w wyborze wiersza na zaproszenie ślubne. Pestka! Betka! Bułka z masłem! W mojej głowie przecież są tony wierszy... W moim sercu jest ich tysiące! Mam poezję na półkach. Mam poezję w zeszytach. Czasem mam nawet poezję na bilecie autobusowym... Zasiadłam. Przysiadłam. Usiadłam.
I poczułam pocące się ręce. Przełknęłam ślinę. A w głowie odnalazłam tylko pustkę...
Bo co, jeśli im się nie spodoba? Bo tak naprawdę nigdy o poezji nie mówiliśmy i nie wiem, co czytają... Bo co, jeśli goście nie zrozumieją i pomyślą, że to wiersz o przeprowadzce, odejściu na emeryturę albo podziękowania, a nie o miłości? Z głowy wyfrunęły ukochane nazwiska. A każdy wiersz, który pukał mi w oczy wydawał się blady i nieodpowiedni. Rzuciłam się, by wertować tomiki, wycinki z gazet, sieć...
Znalazłam kilka takich, co mnie poruszyły. I wahałam się, które wysłać w wirtualnej kopercie, jako propozycje. W końcu i tak na zaproszenia wskoczył wiersz, który przyszedł w ostatniej chwili, tuż przed drukiem i nie ode mnie, tylko z nieba. Gdy rozmawiałam z nową siostrą, usłyszałam, że wiersze przychodzą same, że trzeba tylko na nie poczekać. Myślę o tym teraz, dzisiejszy dzień cały, bo przy okazji eksploracji szerokiego terenu wierszomiłosnego natknęłam się na piękne frazy pod takim tytułem, który mnie do nich doprowadził.

Anna Kamieńska Małżeństwo

Że tak im było dane
zestarzeć się jak świątkom przy drodze
tak samo spróchniali
tak samo
poorani mrozem i zawieją

Że tak im dozwolono
iść serce w serce
biodro w biodro
zmarszczka w zmarszczkę

Że tak im darowano
istnieć w sobie podwójnie
i milczeć wzajemnie

Że tak im dopuszczono
by nawet w sen wchodzili razem
on ją obejmował na poduszce
by o kamień snu nie zraniła stopy

Że tak ich wysłuchano
aby to on
czerwone jabłko niósł jej do szpitala
i ukląkł w jej ostatniej łzie

Czytam ten wiersz kilka razy – tak z pięć pod rząd – za każdym razem. I patrzę na włos mojego Męża, który zaplątał się w zamek mojej bluzy, patrzę na nadgryzione jego zębami jabłko, patrzę na jakieś zapiski, które zrobił na kawałku mojego zeszytu, a ja nie umiem ich odczytać, patrzę na książkę, którą czyta, a która leży po jego stronie łóżka... I chciałabym tak zawsze i chciałabym tak co dzień... I jedna bolesna refleksja wbija się małymi szpileczkami pod paznokcie: skoro jedyne, czego tak naprawdę pragniemy to codzienność, czemu tak rzadko spełniają się marzenia? Bo codzienność – wbrew pozorom – jest najtrudniejsza! Łatwiej unosić się na uniesieniach, niż kroić chleb niezaostrzonym nożem. A on się tępi, po milionowej kromce już nie kroi tak, jak kiedyś. I żeby tylko wtedy umieć zaśpiewać „bo chodzi o to, by od siebie nie upaść za daleko, nawet jeśli między nami wykipi mleko”**. I żeby umieć podzielić się tym chlebem inaczej – rozerwać, rozgryźć, albo częstować się nawzajem, naprzemiennie, jednym wspólnym bochenkiem... aż do tego najostatniejszego okruszka.


* która dostanie papierek na siostrzaność 7 września – tego dnia wyjdzie za mojego Brata

** Strachy na lachy „Dzień dobry kocham cię” - a fragment tego tekstu był na Naszych zaproszeniach ślubnych...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz