Jakiś czas temu moje nowa siostra*
poprosiła mnie o pomoc w wyborze wiersza na zaproszenie ślubne.
Pestka! Betka! Bułka z masłem! W mojej głowie przecież są tony
wierszy... W moim sercu jest ich tysiące! Mam poezję na półkach.
Mam poezję w zeszytach. Czasem mam nawet poezję na bilecie
autobusowym... Zasiadłam. Przysiadłam. Usiadłam.
I poczułam pocące się ręce.
Przełknęłam ślinę. A w głowie odnalazłam tylko pustkę...
Bo co, jeśli im się nie spodoba? Bo
tak naprawdę nigdy o poezji nie mówiliśmy i nie wiem, co
czytają... Bo co, jeśli goście nie zrozumieją i pomyślą, że to
wiersz o przeprowadzce, odejściu na emeryturę albo podziękowania,
a nie o miłości? Z głowy wyfrunęły ukochane nazwiska. A każdy
wiersz, który pukał mi w oczy wydawał się blady i nieodpowiedni.
Rzuciłam się, by wertować tomiki, wycinki z gazet, sieć...
Znalazłam kilka takich, co mnie
poruszyły. I wahałam się, które wysłać w wirtualnej kopercie,
jako propozycje. W końcu i tak na zaproszenia wskoczył wiersz,
który przyszedł w ostatniej chwili, tuż przed drukiem i nie ode
mnie, tylko z nieba. Gdy rozmawiałam z nową siostrą, usłyszałam,
że wiersze przychodzą same, że trzeba tylko na nie poczekać.
Myślę o tym teraz, dzisiejszy dzień cały, bo przy okazji
eksploracji szerokiego terenu wierszomiłosnego natknęłam się na
piękne frazy pod takim tytułem, który mnie do nich doprowadził.
Anna
Kamieńska Małżeństwo
Że
tak im było dane
zestarzeć się jak świątkom przy drodze
tak
samo spróchniali
tak samo
poorani mrozem i zawieją
Że
tak im dozwolono
iść serce w serce
biodro w biodro
zmarszczka
w zmarszczkę
Że tak im darowano
istnieć w sobie
podwójnie
i milczeć wzajemnie
Że tak im dopuszczono
by
nawet w sen wchodzili razem
on ją obejmował na poduszce
by o
kamień snu nie zraniła stopy
Że tak ich wysłuchano
aby
to on
czerwone jabłko niósł jej do szpitala
i ukląkł w jej
ostatniej łzie
Czytam
ten wiersz kilka razy – tak z pięć pod rząd – za każdym
razem. I patrzę na włos mojego Męża, który zaplątał się w
zamek mojej bluzy, patrzę na nadgryzione jego zębami jabłko,
patrzę na jakieś zapiski, które zrobił na kawałku mojego
zeszytu, a ja nie umiem ich odczytać, patrzę na książkę, którą
czyta, a która leży po jego stronie łóżka... I chciałabym tak
zawsze i chciałabym tak co dzień... I jedna bolesna refleksja wbija
się małymi szpileczkami pod paznokcie: skoro jedyne, czego tak
naprawdę pragniemy to codzienność, czemu tak rzadko spełniają
się marzenia? Bo codzienność – wbrew pozorom – jest
najtrudniejsza! Łatwiej unosić się na uniesieniach, niż kroić
chleb niezaostrzonym nożem. A on się tępi, po milionowej kromce
już nie kroi tak, jak kiedyś. I żeby tylko wtedy umieć zaśpiewać
„bo chodzi o to, by od siebie nie upaść za daleko, nawet jeśli
między nami wykipi mleko”**. I żeby umieć podzielić się tym
chlebem inaczej – rozerwać, rozgryźć, albo częstować się
nawzajem, naprzemiennie, jednym wspólnym bochenkiem... aż do tego
najostatniejszego okruszka.
* która dostanie papierek na
siostrzaność 7 września – tego dnia wyjdzie za mojego Brata
** Strachy na lachy „Dzień dobry
kocham cię” - a fragment tego tekstu był na Naszych zaproszeniach
ślubnych...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz