YRSA SIGURDARDOTTIR
„PAMIĘTAM CIĘ”
(TŁ. JACEK GODEK)
MUZA SA, WARSZAWA 2012
Uwielbiam horrory/nie lubię horrorów
– obydwa z tych zdań odnoszą się do mnie.
Uwielbiam, bo dobrze napisany horror
(bądź dobrze sfilmowany, bo jednak wciąż częściej patrzę w
ekranowe horrory, niż w papierowe) potrafi wywołać we mnie całe
mnóstwo emocji, ten fascynujący strach, który biegnie malutkimi,
cienkimi igiełkami po kręgosłupie i który nie pozwala samemu iść
po szklankę wody, nakazuje pozapalać wszystkie światła w zasięgu
ręki i robić wszystko, by na nowo oswajać znaną rzeczywistość
pokoju. To wciąż dla mnie niepojęte, jak bardzo człowiek
potrzebuje tak ekstremalnych doznań, jak z radością zasiada do
oglądania/czytania historii o duchach i upiorach, gasząc przy tym
nocną lampkę, żeby wprowadzić się w lepszy nastrój (i żeby
mieć co zapalić, gdy znajdzie się już na tej granicy strachu, po
której następuje panika). Lubię to...
Ale nie lubię horrorów z jednego
prostego względu – rzadko który jest tak dobry, by wywołać we
mnie te emocje, których tak pożądam. Uważam, że horrory psuje
dosłowność – wolę działać swoją wyobraźnią, wolę
niedopowiedzenia, które otwierają milion światów, wolę ciemność,
która kryje nie do końca wiadomo co... Takie horrory, w których
rysuje się tylko sylwetka na tle okna, zamiast pokazywać futro,
zęby czy szpony, działają mocniej, bo działają jak
podszczypywanie, podbechtywanie, zamiast mocnego ciosu pięścią.
„Pamiętam cię” jest pośrodku.
Nie powiem – ta książka dodała nutkę skowytu do mojej
codziennej mowy. Ale tylko nutkę, ledwo słyszalną, to zadrżenie
głosu, zachwianie i pójście dalej. Wszystko wynikało z tego, że
to bardzo plastyczna książka. W mojej wyobraźni toczył się film
– w zimnych, ale mocnych barwach, z ostrymi krawędziami,
piłującymi delikatny naskórek palców, drażniącymi oko. Z
efektami dźwiękowymi, z całym szeregiem zabiegów – pojawiające
się postacie, gasnące światło, czasem krew...
Powieść składa się z dwóch
oddzielnych historii, które gdzieś na końcu zaskakująco podają
sobie ręce.
Pierwsza to historia trójki przyjaciół
– małżeństwa Katrin i Gardara oraz Lif, którzy przybywają zimą
na opuszczoną islandzką wyspę, gdzie kupili stary dom. Było to
marzenie męża Lif – Einara, który niedawno umarł na zawał
serca. Spełniając niejako jego ostatnią wolę, chcą wyremontować
posiadłość, aby latem wynajmować pokoje. Na wyspę dowozi ich
szyper i znika, przestrzegając przed zimnem i umawiając się, że
wróci po nich za tydzień. Wcześniej raczej nie da rady się z nim
skontaktować – na wyspie jest problem z zasięgiem. W ostatnim
odruchu wręcza im klucz do pobliskiego pensjonatu – „na wszelki
wypadek” - i ucieka od opustoszałej wyspy, zabierając ze sobą
tajemnicę domu, który przyjaciele właśnie kupili. A wiadomo, że
z domem – samotnym, dużym, do remontu, na wyspie, na której nie
ma nikogo prócz trójki nowicjuszy w nieużywanych dotąd butach do
pieszych wędrówek, z nowymi śpiworami i ekwipunkiem – musi
zdarzyć się coś, co zjeży czytelnikowi włoski na rękach...
Drugi wątek dotyczy lekarza
psychiatry, Freyra, który zostaje wezwany do przedszkola, w którym
doszło do aktu wandalizmu. Ktoś włamał się do środka, zniszczył
wszystkie pomieszczenia, a na ścianie zostawił osobliwy napis -
„Nieczysty”. Freyr ma zbadać na podstawie kilku poszlak psychikę
złoczyńcy. Nie podejmuje się zadania, twierdząc, że ma zbyt mało
danych. Jednak sprawa nie daje mu spokoju i to poszlaki odnajdują
jego... W dziwnych okolicznościach, z dziwnymi dźwiękami, z
obrazami, które bolą źrenice oczu... Prawdziwy horror...
Mimo, że „Pamiętam cię” ma
wszystkie znamiona horroru, ja czytałam ją jako powieść
obyczajową, psychologiczną, taką, gdzie ważny jest człowiek i
jego umysł, gdzie każdy najmniejszy wybór ludzki niesie za sobą
konsekwencje. Jak książkę o złych wyborach. Jak książkę o
karze za fakt, że człowiek wyrzeka się bycia dobrym. Mocno
osadzona w ludzkich głowach, mocno tkwiąca w przeszłości, mocno
zakotwiczona w problemie pokuty.
Finał i nitka, która powiązała
obydwa wątki, była na tyle poplątana, żebym nie potrafiła
odkopać starych kości z mojej głowy, ale też tak utkana, żeby
nie zacisnąć się jak pętla na szyi autorki. Co prawda ostatni
akapit był dla mnie zupełnie zbędny, ale jednocześnie bardzo w
klimacie gatunku – więc wybaczam i przymykam oko – tak, jakbym
skończyła czytać pół strony wyżej – wystarczająco mocne było
to zakończenie...
Siedzi we mnie teraz ta powieść i
myślę nad nią jak nad kroniką postępowania ludzkiego. Wszystkie
straszne szmerki, wszystkie odgłosy zatrzaskujących się drzwi,
wycie wiatru i chichoty wyleciały mi z głowy. Został sam rdzeń –
kim jesteś człowieku, że tak potrafisz zniszczyć sobie życie?
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]
Unikam horrorów jak mogę, chociaż czasem zdarza mi się obejrzeć jakiś film przyprawiający o dreszcze:) Nie słyszałam wcześniej o tej książce, ale recenzja brzmi zachęcająco. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuń