Pamiętam pewne wakacje, choć nie
pamiętam, w którym były roku, a więc nie mogę powiedzieć, ile
miałam lat. Było gorąco – chodniki parzyły stopy – nawet
takie obute w tzw. plastiki, do obcasów których wkładało się
kamyczki, żeby stukały przy chodzeniu. Pewnie w planach był jakiś
wyjazd – na pewno do cioci w Gdańsku, na 80% na Nieobozową Akcję
Letnią, organizowaną przez Hufiec Harcerski. Ale póki co – było
pełno długich, słonecznych dni, w szafie schowany tornister (bo
chyba jeszcze wtedy nie było plecaków...) i taka wolność, jakiej
już nigdy, nigdy nie będzie... Z ostatnim dniem szkoły pożegnałam
łóżko. Nadmuchałam materac i położyłam go w pokoju –
chciałam spać na nim całe wakacje. I poszłam do biblioteki w
„Pałacyku” (takie miejsce, w którym był klub dla młodzieży,
składający się z biblioteki, wypożyczalni filmów video, a dla
starszych - sali bilardowej). Biblioteka była zamykana na całe
wakacje, więc można było wziąć na dwa miesiące tyle książek,
ile się chciało. Wzięłam tyle, ile uniosłam i postawiłam stosik
przy materacu.
Pamiętam wśród tych lektur „Czarne
stopy”, które przeczytałam dwa razy pod rząd, bo byłam tak
zafascynowana. Pamiętam też Musierowicz, którą zaczęłam czytać
od „Brulionu Bebe B.” - a to dlatego, że słowo „brulion”
miało dla mnie magiczną moc. Prześladowało mnie, chciałam go
używać bez końca, śniło mi się w nocy, chciałam mieć swój
brulion... W telewizji leciały „Szaleństwa Majki Skowron”, a
moim jedynym obowiązkiem było obranie ziemniaków na obiad i
wyrzucenie śmieci.
Beztroska...
Od kilku dni/tygodni wracam do tego
czasu myślami. Od początku sierpnia wracam do lektur, jakie
pamiętam z tamtego lata.
Zaczęłam na nowo Jeżycjadę –
jestem aktualnie przy „Opium w rosole” - a w słuchawkach mp3
noszę Siesicką, „Szaleństwa Majki Skowron” właśnie i „Anię
czy Manię”.
Jestem w tamtym świecie, którego już
nie ma. Nie chodzi tylko o Poznań Borejków. Nie chodzi o taki dom,
w którym drzwi może otworzyć każdy, w którym obce dziecko, które
„przyszło na obiadek” na pewno ten obiadek dostanie. Nie chodzi
o tylko o świat, w którym Majka ucieka z domu w imię
sprawiedliwości. O taki, w którym ktoś przestawia trzepak, bo
wcześniej tam było Powstanie... To świat, który mnie rozczula, za
którym tęsknię (choć już niezupełnie taki znałam), świat dla
którego mam mnóstwo szacunku. Taka młodzież, która dużo oddaje
za honor, za prawdę, za wartości. Taka młodzież, która umie o
tym rozmawiać, chce o tym rozmawiać, bo to jest jej świat.
Ale tęsknię też za tym, co było,
gdy ja czytałam te książki. Moje przeżywanie i tę wiarę w
ideały, którą jeszcze wtedy miałam, którą mogłam mieć w
tamtym świecie, mimo że to nie był już świat z tych powieści, z
tych filmów. Ale jeszcze jakoś zazębiony, jeszcze jakoś pokrewny,
jeszcze jakoś ubarwiony uśmiechem Idy Borejko, krótkimi spodenkami
i podchodami w lesie. Jeszcze w jakimś stopniu możliwy...
Teraz chyba już nikt nie otworzyłby
drzwi, gdyby najpierw nie zadźwięczał domofon i nie zapowiedział
kogoś naprawdę znajomego. Teraz nikt nie uciekłby z domu, żeby
ratować honor bliskiej osoby. Teraz chyba nieliczne domy nie mają
telewizora, a w zamian tego gwar wielodzietnej rodziny, gwar trzech
pokojów na sześć osób i gwar całego „stada” znajomych,
którzy składają się na babkę i przychodzą na herbatę, by
porozmawiać o uśmiechu, potańczyć przy Programie Pierwszym
Polskiego Radia i zjeść „fądi” przygotowane na maszynce na
spirytus.
Dużo emocji wywołują we mnie te
lektury. Dużo śmiechu, ale też łez – wzruszenia i tęsknoty
(płakałam jak bóbr przy „Beethovenie i dżinsach”, przy dawno
zapomnianym zakończeniu tej książki). Nigdy nie przestałam kochać
Musierowicz, odkąd kupiła mnie słowem brulion. Nigdy nie
przestałam kochać Siesickiej, której książki zawsze mają w
sobie miłość. Nigdy nie przestałam podziwiać Majki – a
szczególnie jej imienia – takiego zwiewnego i mocnego
jednocześnie, szalonego i pięknego. Nigdy nie przeszła mi chęć
do złożenia przysięgi harcerskiej obok reszty Czarnych Stóp. A
kaseta video z filmem „Rodzice miejcie się na baczności” na
podstawie „Ani czy Mani” była zjechana po sam kres i szkoda mi
tylko, że teraz nie mogę dostać tego filmu na DVD...
Cieszę się, że jutro nie będę
musiała ubierać granatowej spódniczki i białej bluzki. Cieszę
się, że to już za mną. Ale żal mi tamtego lata na materacu, gdy
po raz pierwszy czytałam te wszystkie książki, do których teraz
mogę jedynie wracać...
To ciekawe, bo ostatnio miałam podobne przemyślenia o wakacjach lat dziecinnych - że były inne, bardziej słoneczne, lepiej pachniały, smakowały, były jakieś takie doskonałe. Nie trzeba było ciepłego morza, hoteli z bóg-wi-czym, atrakcyjnych animacji - wystarczało własne podwórko, skakanka, książka, maliny zerwane prosto z krzaka i ta dziecięca komitywa. Większość książek o których piszesz kojarzy mi się właśnie z wakacjami - "Czarne stopy" mam nadal i myślami często do nich wracam, Jeżycjada to saga o moim mieście. Uwielbiam PRL-owskich pisarzy - pisali inaczej,ale składniej, ładniej, dbalej.
OdpowiedzUsuńOgromne dzięki za ten wpis - nostalgia 100%, ale bardzo pozytywna nostalgia! Uściski!
"...składniej, ładniej, dbalej..." masz rację!!!! Z jakimś szacunkiem do Czytelnika i z przesłaniem, a nie TYLKO z chęcią zarobienia pieniędzy i miejsca na półce w EMPIKU. Po co innego była chyba literatura i z tego to wynika...
UsuńNostalgia, masz rację.... Ale oczyszczająca... Wracam na Roosvelta :-)
O tak, pamiętam te plastiki, ja miałam niebieskie 'siateczkowe', malutki obcasik, a w środku kamień, żeby 'pukały' ;)
OdpowiedzUsuńKsiążki dla dzieci, czy młodzieży też jakieś inne były od tych dzisiejszych, takie mam wrażenie. Moja córka podobnie jak ja (niedaleko pada jabłko od jabłoni;)) kocha książki, a ja staram się podsuwać jej może nieco już sfatygowane lektury mojego dzieciństwa. Podobają się :)
Wiesz, cieszę się, że są jeszcze dzieci/młodzież, która nie zapomina o Musierowicz i Siesickiej, ze znajdują przyjemność w ich czytaniu. Tu oczywiście ogromna rola rodziców, którzy podsuną im takie książki między Zmierzchem, a Harrym P. Nie wartościuję tych drugich, ale tamte, nasze, mają w sobie ten dziwnym, czarujący klimat, których te dzisiejsze nie mają, bo mieć nie mogą... W końcu wszystko płynie, prawda?
UsuńPięknie napisane :)
OdpowiedzUsuńDzięki....
UsuńAleż powiało cudownym wspomnieniem... Dzięki :-)
OdpowiedzUsuńmogłabym się podpisać pod każdym słowem, bo też i wspomnienia mam całkiem podobne i wyjazdy widzę też, a i letnie wieczory przy szeroko otwartym oknie i Trójce, przedtem dni na plaży, koniecznie z książką. Sisicka, Musierowicz, Ożogowska, Niziurski, Minkowski, Ziółkowska... kochane
OdpowiedzUsuń