niedziela, 2 września 2012

...AND ALL THAT JAZZ (KILKA MYŚLI NA KONIEC WAKACJI)


Pamiętam pewne wakacje, choć nie pamiętam, w którym były roku, a więc nie mogę powiedzieć, ile miałam lat. Było gorąco – chodniki parzyły stopy – nawet takie obute w tzw. plastiki, do obcasów których wkładało się kamyczki, żeby stukały przy chodzeniu. Pewnie w planach był jakiś wyjazd – na pewno do cioci w Gdańsku, na 80% na Nieobozową Akcję Letnią, organizowaną przez Hufiec Harcerski. Ale póki co – było pełno długich, słonecznych dni, w szafie schowany tornister (bo chyba jeszcze wtedy nie było plecaków...) i taka wolność, jakiej już nigdy, nigdy nie będzie... Z ostatnim dniem szkoły pożegnałam łóżko. Nadmuchałam materac i położyłam go w pokoju – chciałam spać na nim całe wakacje. I poszłam do biblioteki w „Pałacyku” (takie miejsce, w którym był klub dla młodzieży, składający się z biblioteki, wypożyczalni filmów video, a dla starszych - sali bilardowej). Biblioteka była zamykana na całe wakacje, więc można było wziąć na dwa miesiące tyle książek, ile się chciało. Wzięłam tyle, ile uniosłam i postawiłam stosik przy materacu.
Pamiętam wśród tych lektur „Czarne stopy”, które przeczytałam dwa razy pod rząd, bo byłam tak zafascynowana. Pamiętam też Musierowicz, którą zaczęłam czytać od „Brulionu Bebe B.” - a to dlatego, że słowo „brulion” miało dla mnie magiczną moc. Prześladowało mnie, chciałam go używać bez końca, śniło mi się w nocy, chciałam mieć swój brulion... W telewizji leciały „Szaleństwa Majki Skowron”, a moim jedynym obowiązkiem było obranie ziemniaków na obiad i wyrzucenie śmieci.
Beztroska...
Od kilku dni/tygodni wracam do tego czasu myślami. Od początku sierpnia wracam do lektur, jakie pamiętam z tamtego lata.
Zaczęłam na nowo Jeżycjadę – jestem aktualnie przy „Opium w rosole” - a w słuchawkach mp3 noszę Siesicką, „Szaleństwa Majki Skowron” właśnie i „Anię czy Manię”.
Jestem w tamtym świecie, którego już nie ma. Nie chodzi tylko o Poznań Borejków. Nie chodzi o taki dom, w którym drzwi może otworzyć każdy, w którym obce dziecko, które „przyszło na obiadek” na pewno ten obiadek dostanie. Nie chodzi o tylko o świat, w którym Majka ucieka z domu w imię sprawiedliwości. O taki, w którym ktoś przestawia trzepak, bo wcześniej tam było Powstanie... To świat, który mnie rozczula, za którym tęsknię (choć już niezupełnie taki znałam), świat dla którego mam mnóstwo szacunku. Taka młodzież, która dużo oddaje za honor, za prawdę, za wartości. Taka młodzież, która umie o tym rozmawiać, chce o tym rozmawiać, bo to jest jej świat.
Ale tęsknię też za tym, co było, gdy ja czytałam te książki. Moje przeżywanie i tę wiarę w ideały, którą jeszcze wtedy miałam, którą mogłam mieć w tamtym świecie, mimo że to nie był już świat z tych powieści, z tych filmów. Ale jeszcze jakoś zazębiony, jeszcze jakoś pokrewny, jeszcze jakoś ubarwiony uśmiechem Idy Borejko, krótkimi spodenkami i podchodami w lesie. Jeszcze w jakimś stopniu możliwy...
Teraz chyba już nikt nie otworzyłby drzwi, gdyby najpierw nie zadźwięczał domofon i nie zapowiedział kogoś naprawdę znajomego. Teraz nikt nie uciekłby z domu, żeby ratować honor bliskiej osoby. Teraz chyba nieliczne domy nie mają telewizora, a w zamian tego gwar wielodzietnej rodziny, gwar trzech pokojów na sześć osób i gwar całego „stada” znajomych, którzy składają się na babkę i przychodzą na herbatę, by porozmawiać o uśmiechu, potańczyć przy Programie Pierwszym Polskiego Radia i zjeść „fądi” przygotowane na maszynce na spirytus.
Dużo emocji wywołują we mnie te lektury. Dużo śmiechu, ale też łez – wzruszenia i tęsknoty (płakałam jak bóbr przy „Beethovenie i dżinsach”, przy dawno zapomnianym zakończeniu tej książki). Nigdy nie przestałam kochać Musierowicz, odkąd kupiła mnie słowem brulion. Nigdy nie przestałam kochać Siesickiej, której książki zawsze mają w sobie miłość. Nigdy nie przestałam podziwiać Majki – a szczególnie jej imienia – takiego zwiewnego i mocnego jednocześnie, szalonego i pięknego. Nigdy nie przeszła mi chęć do złożenia przysięgi harcerskiej obok reszty Czarnych Stóp. A kaseta video z filmem „Rodzice miejcie się na baczności” na podstawie „Ani czy Mani” była zjechana po sam kres i szkoda mi tylko, że teraz nie mogę dostać tego filmu na DVD...
Cieszę się, że jutro nie będę musiała ubierać granatowej spódniczki i białej bluzki. Cieszę się, że to już za mną. Ale żal mi tamtego lata na materacu, gdy po raz pierwszy czytałam te wszystkie książki, do których teraz mogę jedynie wracać...

8 komentarzy:

  1. To ciekawe, bo ostatnio miałam podobne przemyślenia o wakacjach lat dziecinnych - że były inne, bardziej słoneczne, lepiej pachniały, smakowały, były jakieś takie doskonałe. Nie trzeba było ciepłego morza, hoteli z bóg-wi-czym, atrakcyjnych animacji - wystarczało własne podwórko, skakanka, książka, maliny zerwane prosto z krzaka i ta dziecięca komitywa. Większość książek o których piszesz kojarzy mi się właśnie z wakacjami - "Czarne stopy" mam nadal i myślami często do nich wracam, Jeżycjada to saga o moim mieście. Uwielbiam PRL-owskich pisarzy - pisali inaczej,ale składniej, ładniej, dbalej.

    Ogromne dzięki za ten wpis - nostalgia 100%, ale bardzo pozytywna nostalgia! Uściski!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "...składniej, ładniej, dbalej..." masz rację!!!! Z jakimś szacunkiem do Czytelnika i z przesłaniem, a nie TYLKO z chęcią zarobienia pieniędzy i miejsca na półce w EMPIKU. Po co innego była chyba literatura i z tego to wynika...
      Nostalgia, masz rację.... Ale oczyszczająca... Wracam na Roosvelta :-)

      Usuń
  2. O tak, pamiętam te plastiki, ja miałam niebieskie 'siateczkowe', malutki obcasik, a w środku kamień, żeby 'pukały' ;)
    Książki dla dzieci, czy młodzieży też jakieś inne były od tych dzisiejszych, takie mam wrażenie. Moja córka podobnie jak ja (niedaleko pada jabłko od jabłoni;)) kocha książki, a ja staram się podsuwać jej może nieco już sfatygowane lektury mojego dzieciństwa. Podobają się :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, cieszę się, że są jeszcze dzieci/młodzież, która nie zapomina o Musierowicz i Siesickiej, ze znajdują przyjemność w ich czytaniu. Tu oczywiście ogromna rola rodziców, którzy podsuną im takie książki między Zmierzchem, a Harrym P. Nie wartościuję tych drugich, ale tamte, nasze, mają w sobie ten dziwnym, czarujący klimat, których te dzisiejsze nie mają, bo mieć nie mogą... W końcu wszystko płynie, prawda?

      Usuń
  3. Ależ powiało cudownym wspomnieniem... Dzięki :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. mogłabym się podpisać pod każdym słowem, bo też i wspomnienia mam całkiem podobne i wyjazdy widzę też, a i letnie wieczory przy szeroko otwartym oknie i Trójce, przedtem dni na plaży, koniecznie z książką. Sisicka, Musierowicz, Ożogowska, Niziurski, Minkowski, Ziółkowska... kochane

    OdpowiedzUsuń