
DAVID BENEDICTUS
W DUCHU OPOWIEŚCI A.A.MILNE
„POWRÓT DO STUMILOWEGO LASU”
(TŁ. MICHAŁ RUSINEK)
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2010
Trochę w nawiązaniu do poprzedniego posta o „Reprise…” Myślę, że każdy z nas trochę wierzy w te powroty. Że można wrócić do tego, co było, do dzieciństwa, do zeszłego piątku, jeszcze raz poprowadzić tę samą rozmowę, tylko zmienić parę słów, że można jeszcze raz przeczytać ulubioną książkę. Nie można. Ostatnio mocno to do mnie dotarło. Nigdy już nie pójdę na spacer jako sześcioletnia dziewczynka. Nigdy już nie włożę kokardek na warkocze. A nawet jeśli przeczytam kolejny raz ulubioną książkę, to przeczytam ją zupełnie inaczej, inne zdania podkreślę i co innego zauważę.*
Niemniej jednak każdy wraca do swojego Stumilowego Lasu. Ale ten powrót nigdy nie jest taki, jak wcześniej.
Darzę „Kubusia Puchatka” (i Kubusia, jako bohatera) dozgonną, bezapelacyjną, bezwstydną wręcz miłością. Uważam, że to lektura doskonała, ponadczasowa i dla każdego, niezależnie od wieku.
Nie mogłam więc nie sięgnąć po pierwszą oficjalną kontynuację czyli „Powrót do Stumilowego Lasu”. Benedictus skarżył się, że spadkobiercy Milne nie chcieli długo się zgodzić, aby napisał kontynuację losów mieszkańców najbardziej znanego lasu na świecie. Szkoda, że w końcu ulegli.
Owszem, podchodziłam troszkę, troszeńkę sceptycznie - w końcu Stumilowy Las to sacrum. Ale z drugiej strony postanowiłam dać Benedictusowi szansę. No i w sumie chyba nie może się obrażać za to, że porównywałam z pierwowzorem. Złapałam się za głowę…
Po pierwsze – i to już od początku wzbudziło moją niechęć i podejrzenie – Kubuś Puchatek pije skondensowane mleko…!!! I to nie raz i nie dwa – skondensowane mleko, obok miodu, jest teraz stałą częścią jego diety.
Królik zaś najpierw robi w Stumilowym Lesie POWSZECHNY SPIS LUDNOŚCI (!!!), a potem przechodzi załamanie nerwowe. Przytłacza go ogrom obowiązków, jakie ma, nie daje sobie rady i kładzie się do łóżka Puchatka, dając załatwić za siebie wiele spraw.
Jest też nowe zwierzę w Stumilowym Lesie. To wydra Lotta. Arystokratka i burżujka, nieprzyjemna, zapatrzona w siebie egocentryczka, której od razu nie polubiłam. To taka z serii „wszystko wiem najlepiej, jestem najpiękniejsza i wiem o tym, zatem mnie podziwiajcie”.
Każdy z mieszkańców Lasu miał swoje wady, owszem, każdy miał jakieś słabości, ale nie były to cechy, które powodowały, że się przestawało ich lubić. Byli pocieszni. Bardzo prawdziwi ze swoimi wadami. W książce Benedictusa, mam wrażenie, zatracili swoje pierwotne cechy. Poza tym tutaj Krzyś jest starszy, to naturalne, ale zaczął się wywyższać nad swoich przyjaciół. Wcześniej był na tym samym poziomie – zwierzęta symbolizowały jego własne lęki, wady, ale też cechy które szanuje i podziwia. W ten sposób Krzyś oswajał je, uczył się tych dobrych, a teraz ośmiesza je, tłamsi.
Ponadto mam wrażenie, że te historyjki są bez planu, bez sensu, że mają w sobie dużo niepotrzebnych informacji, które wprowadzają chaos.
W książkach dla dzieci schemat wygląda tak, iż na początku przedstawiony jest jakiś problem, w środku powstaje plan jego rozwiązania i na końcu pada rozwiązanie. Tutaj jest problem, testowane jest mnóstwo bezsensownych pomysłów i w końcu jeden wygrywa.
Jak w historyjce, w której pszczoły wyniosły się z drzewa i Puchatek nie ma miodu. Lotta wymyśla, iż pszczoły lubią kwiaty i inne ładne ozdoby. Wszyscy mieszkańcy przynoszą to, co mają najładniejszego – wieńce w kwiatów, samolot, świecidełka… Stroją pięknie drzewo, a pszczoły – nie przylatują. I dopiero kilka stron dalej Puchatek idzie, woła je i przyprowadza z powrotem. Gdy już wszystkie dekoracje są zdjęte, a pomysł spalił na panewce… Chaos, bezsens.
Albo moment, gdy Krzyś wymyśla, że będą grali w krykieta i na dwóch stronach dziecięcej książeczki wyjaśnia wszystkim zasady tej gry!!! Nuda, a ja i tak nie zrozumiałam o co w tej grze chodzi.
Poza tym Sowa przynudza, Kłapouchy to stary osioł, Tygrysek najadł się jeżyn i przez dwie strony wciąż beka, Kłapouchy stepuje (stepuje!!!!), ale też zrzędzi…
A co robił świętej pamięci wuj Sowy Przemądrzałej Robert każdego wieczora przed snem? Odmawiał pacierz i wypijał szklaneczkę whisky!!!
Czy to są bohaterowie „Kubusia Puchatka”? Jak dla mnie, niezupełnie…
I może jeden cytat, co by nie być gołosłowną…
„Mam na kominku urnę z prochami mojego wuja Roberta – zauważyła Sowa Przemądrzała. – W czasie wielkiej wichury spadła i się potłukła, ale kupiłam nową i zebrałam do niej większość wuja Roberta.” [s.157]
Jak dla mnie koszmar…
Pisanie co osiemnastego słowa wielką literą naprawdę nie wystarczy…
W dyskusji z moją Mamą, kiedy skarżyłam się jej na tę książkę, padło z jej ust stwierdzenie, że przecież dzieci są już teraz trochę inne (nie czytała książki, broniła jej a’konto). Nie przeczę, tylko dwie rzeczy. Po pierwsze – moim zdaniem stara formuła Kubusia, jej konstrukcja i bohaterowie sprawdzają się nadal świetnie, więc coś jednak musi w nich być – po co to zmieniać? A po drugie – to zależy też co, jako rodzice, chcemy naszym dzieciom przekazać, jak je kształtować. Nie mam jeszcze dzieci, ale wiem, że nie chciałabym im czytać o bekającym Tygrysku. Tygrysek do tej pory zawsze tylko brykał – i wiecie co? to mi naprawdę wystarcza…
Nie wiem, może przesadzam, dlatego jestem ciekawa opinii tych z Was, którzy mają potomstwo – jak Wy przyjęliście tę książkę, a Wasze pociechy?
Na koniec ode mnie i od samego autora, jak się okazuje:
„- Ale czy naprawdę masz zamiar napisać nam nowe przygody? – pyta Krzyś. – Bo myśmy bardzo lubili te stare. (…)
- Na pewno mu się nie uda – mruczy Kłapouchy. – Sami zobaczycie. Co on może wiedzieć o Osłach? (…) Takie rzeczy nikomu się nie udają.” [s.8-9]
Moja ocena: 1/6
*nawiasem mówiąc na tym moim zdaniem polega wielkość literatury, bądź filmu. Że chcesz jeszcze raz wrócić do tego, co już raz widziałeś, czytałeś i za każdym razem odkrywasz coś, co poprzednim razem Ci umknęło, albo inaczej rozumiesz ulubione zdanie z tej jednej, jedynej książki. Albo nagle zauważasz, jaki kolor miała apaszka bohaterki, choć wcześniej nie widziałeś, że miała apaszkę…