sobota, 22 maja 2010

ROZWIDLENIE CZYLI KTÓRĘDY DROGA


„REPRISE. OD POCZĄTKU, RAZ JESZCZE”
NORWEGIA, 2006
SC. Joachim Trier, Eskil Vogt
REŻ. Joachim Trier
ZDJ. Jakob Ihre
MUZ. Ola Fløttum, Knut Schreiner
WYST. Anders Danielsen Lie (Phillip), Espen Klouman-Høiner (Erik), Viktoria Winge (Kari)

Reprise w języku angielskim znaczy powtórka. I cała fabuła opiera się na powtórce. 
Poznajemy dwóch najlepszych przyjaciół – Phillipa i Erika, młodych, zdrowych, zdolnych… Obydwaj napisali właśnie swoje pierwsze w życiu powieści. Stoją przed skrzynką na listy i jednocześnie wrzucają do niej rękopisy. Potem wszystko toczy się w zawrotnym tempie – obydwaj zyskują sławę, w którymś momencie ich drogi się rozchodzą, każdy z nich wyjeżdża za granicę, spotykają się po kilku latach, by zacząć na nowo przerwaną przyjaźń. 
I powtórka.
Obraz znów przenosi się pod skrzynkę pocztową, gdzie obydwaj stoją z manuskryptami swoich książek zapakowanych w koperty…
Teraz historia toczy się o wiele wolniej i inaczej. Tylko Phillip wydał swoja powieść, Erik wciąż czeka na sukces. Mimo to nie zrywa przyjaźni, nie zżera go zawiść i zazdrość, ma mnóstwo szczerych, dobrych uczuć dla swojego przyjaciela. Tymczasem Phillip popada w chorobę psychiczną wywołaną przez miłość…
W obydwu wersjach historii są stałe punkty – śmierć, miłość i powieść. W obydwu są dziewczyny bez twarzy, niepełnowymiarowe. W obydwu jest obsesja. W obydwu przyjaźń, która wymaga poświęceń.
To dla mnie film o przeznaczeniu, a przeznaczenie, według mojego rozumienia tego obrazu, to coś, co zostaje mimo powtórki, to te stałe punkty, które istnieją w naszym życiu, mimo, że wszystko inne się zmienia. 
To też film o inspiracjach, które zmieniają się w obsesję.
I o miłości, która nie chce przyjść, a czasem przychodzi za mocno. 
O dorastaniu. 
O tym, że na początku filmu grupka przyjaciół – jeszcze trochę chłopców, choć już mężczyzn – stwierdza, że związek monogamiczny to coś, co ogranicza, co zawłaszcza wolność, co odbiera myślenie, co ukróca spotkania w gronie najlepszych kumpli i co zabiera czas, który można by poświęcić na czytanie. (Kobiety, z którymi nie da się podyskutować o literaturze.) Tymczasem na końcu tego filmu każdy z nich ma żonę, dziewczynę, miłość swojego życia (nota bene spotykają się na ślubie jednego z nich). 
To także film o marzeniach, które, wedle twórców tego filmu, można realizować tylko w pojedynkę. 
I o toksycznej przyjaźni, której czasem trzeba powiedzieć dość, żeby móc oddychać.
Narrator wszechwiedzący tej historii bawi się niejako losami bohaterów.
Mówi: „po latach spotkali się w kawiarni, albo nie, w metrze, albo nie, na lotnisku, albo nie, w Ogrodzie Luksemburskim…” Bawi się nimi, jakby byli malutkimi, drewnianymi laleczkami. Sprowadza człowieka do aktora, niczego nieświadomego, którego los to raczej predestynacja… Cokolwiek zrobisz, gdziekolwiek się spotkasz, czy w metrze, czy na ulicy, to jednak zawsze się spotkasz. 
Gdzieś na początku tego filmu jest koncert punkowej grupy. Są na nim wszyscy, całą paczką. I na samym końcu jest ten sam koncert – tylko dużo później. I im wydaje się, że są wciąż tacy sami, ale nie są, nie mogą być.
To ciągłe udawanie, że wszystko jest tak samo, że nic się nie zmieniło. I tylko Kari, która jako jedyna osoba dramatu wymyka się jakby temu ślepemu losowi, w końcu mówi stop, zatrzymuje taśmę, wyłącza kamerę i zmusza każdego do tego, by wziął własny los we własne ręce, nauczył się żyć tu i teraz.
Powtórki nie będzie.

Moja ocena: 4/6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz