poniedziałek, 15 lipca 2013

CZYTA SIĘ JAK ZŁOTO!

JEANNE BOURIN
„SEKRETY KOBIET ZŁOTNIKA”
(TŁ. ANNA MICHALSKA)
NOIR SUR BLANC, WARSZAWA 2013

Dawno, dawno temu, za siedmioma górami przeżyłam moją pierwszą klasówkę z polskiego. Nie pamiętam dokładnego tematu, który mieliśmy rozwinąć. Ale pamiętam, że był oparty na fragmencie z „Jesieni średniowiecza” Huizingi. I pamiętam ocenę: 5+. Bo średniowiecze było mi drogie, było fascynującą zagadką. Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, zdawałam maturę z historii. Pamiętam, że gdy dzień wcześniej siadłyśmy z przyjaciółką do zestawów, to tylko jeden miałam w małym paluszku – ten z pytaniem o średniowiecze.
Dlatego zawołała mnie ta książka – donośnie, w sam środek ucha. Ale jednocześnie bałam się jej, bo już od dawna nie interesuję się historią, bo nie lubię książek historycznych, bo bałam się przestarzałego języka, że po każdym wyrazie będę musiała się wspinać, jak po wysokiej górze.
Ale ten krzyk był silniejszy, uległam... i wpadłam.
Wpadłam do ogromnej studni – 470 stron romansu, osadzonego w XIII wieku. A ja piłam tę książkę jak wodę – łapczywie i zachłannie.
Rzecz dzieje się niejako na tyłach zakładu złotnika, Szczepana Brunela. On i jego przeszło dwadzieścia lat młodsza żona Matylda, wydają właśnie za mąż swoją najstarszą córkę, piętnastoletnią Florinę. Na wesele przybywa kuzyn pana młodego – Wilhelm, sprzedawca skór, piękny, pewny siebie, o magnetycznym spojrzeniu, wysmukłej sylwetce, inteligentny i jak się okazuje bardzo niebezpieczny. Wilhelm od razu zwraca uwagę na Florinę, zakochuje się tak, jak ma to miejsce i dziś – od tego słynnego pierwszego wejrzenia, mocno, nieubłaganie, bez żadnych skrupułów i jedyne, co w jego głowie zaczyna istnieć, to obraz wyimaginowanej, nagiej Floriny. Za to jego wzrokiem rozbiera Matylda, ugodzona urodą mężczyzny w samo serce. A raczej w sam środek niespokojnego, niezaspokojonego ciała. Szymon bowiem, z racji wieku najpewniej, stracił swoje siły witalne i jest impotentem i po tym, jak Matylda urodziła sześcioro dzieci, nie potrafi dać jej już rozkoszy. A młoda kobieta dopiero teraz rozkwita naprawdę, przyzywa mężczyznę całym swoim ciałem, wabi sokami i nie może powstrzymać pożądliwych spojrzeń, które biegną w stronę młodego kupca.
A to tylko początek, tylko pierwsze wersy, tylko ten punkt, od którego zmienia się życie każdej postaci w tej książce. Zaczyna się niewinnie, na policzkach Floriny wstydliwy rumieniec, a dłoń schowana bezpiecznie w dłoni nowego męża. I nikt nie wie, że przyszłość jest zaczadzona ludzkimi żądzami, chuciami, pragnieniami, które niekiedy potrafią zatrzymać ludzkie serce.
Ta książka cechuje się ogromnym przepychem słownym, skrzy się szczegółami, snuje piękną historię o tym, co było kiedyś – opowiada strojne szaty, zdobną biżuterię, przywołuje święta, które są pretekstem do zabawy. Obrazuje doskonale dwoistość średniowiecza – wtedy, gdy podczas uczty jedną ręką trzymało się kielich wypełniony po brzegi winem, a druga już żegnała się nabożnie podczas mszy, trzymając między palcami perłowy różaniec. To nieustanny taniec między sacrum i profanum. Bo z jednej strony jest majowe święto, podczas którego kobiety wybierają sobie narzeczonych „na niby” i zobowiązują ich do wypełniania swoich żądań przez cały miesiąc maj, który jest nieustanną fetą i miesiącem pozorów. Ale zaraz ktoś szykuje się na pielgrzymkę, by przebłagać Boga, który być może obraził się za te uczty, za te pokątne romanse i rzucił na kogoś jakiś czar niemocy.
Ale to powieść przede wszystkim o człowieku – kolejny raz sprawdza się teza o niezmienności natury ludzkiej. Tak samo jak dziś, tak i wtedy, człowiekiem targały namiętności, był słaby i poddawał się podmuchom wiatru – gdy zawiał w stronę miłości, zawsze szło się wraz z nim. Tak samo w średniowieczu jak i dziś szlak człowieka znaczą intrygi i skandale, a wszystkie podyktowane są chęcią, by ktoś nas kochał. Być może tamte kobiety znały więcej różnych nabożeństw, niż te dzisiejsze, ale tak samo chciały się podobać i tak samo oczy świeciły im się do złotych ozdób. Być może częściej klękały, ale tak samo jak i dziś, lubiły to czynić także po to, by oddać się mężczyźnie. Bourin bezwstydnie zdziera z nich szaty – zagląda im do sypialni, do kuchni, do kościoła. Zakrada się wszędzie tam, gdzie jest człowiek i portretuje go z ukrycia, by pokazać prawdę o nim.
Ale także, by czytelnika zabawić i dać mu doskonałą rozrywkę. Bo ta książka jest po prostu dobrym czytadłem, ma miłość, śmierć, zdradę, winę i karę – wszystko to, co sprawia, że trudno oderwać się od lektury. I czyta się to jak złoto, za plecami złotnika, który nieświadomy jest tajemnic, jakie tkwią między udami i w głowach jego kobiet.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Noir Sur Blanc]


4 komentarze:

  1. Świetny tekst! Też czytałam (a potem opisywałam) tę powieść - bardzo wciągająca historia osadzona w mojej ulubionej epoce, przydałoby się więcej takich! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że przydałoby się więcej tekstów, w których historię łyka się jakby mimochodem, przemycaną w samym środku pasjonującej historii!

      Usuń
  2. Witaj,lubię takie książki i ona także chodzi za mną i nawołuje,tylko portfel obrał sobie inny front i tak im jakoś nie po drodze.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy portfel już się w końcu otworzy - warto! A może biblioteka dysponuje?

      Usuń