wtorek, 15 lutego 2011

WYOBRAŹ SOBIE, JAK PACHNĄ SOSNY


MARIA ULATOWSKA
„SOSNOWE DZIEDZICTWO”
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA 2011 

Urzekła mnie okładka. 
Od razu przypomniałam sobie swoje urlopy na Mazurach – choć akcja powieści tym razem z Mazur „przenosi się” na Kujawy. Zrobiło mi się trochę cieplej i mniej zimowo. Wzięłam ogromny kubek herbaty z cytryną, postawiłam w zasięgu ręki miseczkę z domowymi ciasteczkami od cioci H. i utonęłam w „Sosnowym dziedzictwie” na cały dzień.
Bo w istocie przeczytałam książkę szybko, „za jednym razem”.
To bajka. 
Anna Towiańska, dziewczyna tuż po trzydziestce, która niemało w życiu przeszła, cudem i dziwem dziedziczy dworek na Kujawach. Jedzie tam, ląduje w maleńkim miasteczku niczym przybysz z innej planety, remontuje dom i podbija serca wszystkich mieszkańców bez wyjątku. Dużo, straszliwie dużo tu idealizmu – pieniądze na remonty są, ekipa remontowa jak marzenie jest, przystojniaczek jest, pies do kompletu jest, jest jezioro, poziomki, grzyby i ryby. Jest miód i wspaniała gosposia (Irena Malinka – czyż to nie przewspaniałe imię i nazwisko???) Trochę to wszystko zatykające swą słodkością… Bo nikomu się tak nie udaje. Bo nikt nie mówi „moja przyjaciółka” o poznanej dwa dni wcześniej właścicielce kawiarni. I żadna właścicielka kawiarni nie stawia pierwszego śniadania swojemu gościowi.
Jednak w tej książce większą wartością była dla mnie historia. 
Bo narracja jest prowadzona dwutorowo – od czasów wojny, gdy urodziła się Anna Towiańska – mama Anny od dworku (a urodziła ją Anna Towiańska babcia tej od dworku). Zawiłe, prawdziwe mocno losy Anny matki są dla mnie największą siłą tej książki. Mocno zaskakujące, niewesołe, a przez to życiowe, osadzone w czysto polskich realiach. I ta historyczność miesza się z remontami, kolacjami i zakochaniami tej Anny od dworku, tej współczesnej. Z jej dobrocią wobec nieznajomych obdartusów (które oczywiście wychodzi jej na dobre) i wobec zbłąkanych psów. 
A tajemnica sejfu i paprotki – w pierwszej chwili parsknęłam śmiechem, a potem stwierdziłam, że to historia wyjęta z Historii, że przecież „tak mogło być” i tak wiele razy na pewno było.
Ja na idealizm tej książki klęłam. Klęłam też na sposób narracji, powtarzalność niektórych scen, uładzoność, brak dosadności. Ale z drugiej strony chylę czoła autorce i podziwiam, że zamiast narzekać na to, że nie ma swojego wymarzonego dworku w lesie, obok jeziora, taki dworek sobie stworzyła, uczyniła swoim i do niego zaprasza. I że napisała tę książkę niejako sobie – na przekór deszczom i słotom, żeby mieć gdzie uciec. A przy okazji otwiera drzwi tym wszystkim, którzy wrócili z mazurskich rozlewisk i mają nadzieję spędzić teraz kilka chwil w nowym miejscu. Mam wrażenie, że zawarła tu dużo swoich marzeń, swoich „bujań w chmurach” i dlatego to wszystko takie idealne, lukrowane. Bo przecież nikt nie marzy o burzach, o braku funduszy, o złych, smutnych ludziach i krętych ścieżkach, po których nie można dojść do celu…?
Wróżę jej ogromny sukces, a także wszystkim kolejnym częściom (wiem, że na pewno powstanie druga, bo na okładce jest jej zapowiedź). Wróżę trochę ze znaczonych kart, bo sama swój egzemplarz już wysyłam Mamie, która na pewno chętnie z tą książką odpocznie i wejdzie do swojego własnego dworku, zjeść swoje własne poziomki.

Moja ocena: 3,5/6

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Prószyński i S-ka]

5 komentarzy:

  1. Twoja recenzja jest urokliwa, ale o książce tego powiedzieć się nie da.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lirael droga, powiedziałabym, że jest ZBYT urokliwa :-)))

    OdpowiedzUsuń
  3. Książka - tak prosta w odbiorze - też jest potrzebna:) Mnie się podobała; odpoczęłam przy niej, pomarzyłam,,,
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dla mnie jakoś za dużo jej wszędzie ostatnio, co mnie skutecznie zniechęca. Pewnie sięgnę po nią jak szał trochę opadnie ;).

    OdpowiedzUsuń
  5. Anonimowy - jasne, że jest potrzebna, dlatego wiem, że się będzie dobrze sprzedawać i podbijać serca kolejnych czytelniczek. Natomiast dla mnie była trochę za idealna, trochę za "jak po maśle"...

    Maya - a ja lubię wiedzieć zawsze co w trawie piszczy i o co taki szummmmm...

    OdpowiedzUsuń