poniedziałek, 21 lutego 2011

W OGÓLE NIE JAK W DOMU


MARTA KISIEL
„DOŻYWOCIE”
FABRYKA SŁÓW, LUBLIN 2010 

…bo Lichotka to willa. Wielka, z gotyckimi wieżyczkami, ale czyściutka, czyściuteńka. No i owszem, pachnie w niej świeżutkie, domowe ciasto, a nade wszystko cynamon i wanilia, ale jak w domu to zupełnie nie jest.
I o to chodzi.
Żeby było prawie… ale zupełnie inaczej.
Bo w Lichotce, jak sama nazwa wskazuje żyje Licho. A Licho to „Anioł jak w mordę strzelił(…). Ale aniołów nie ma. Anioły są tylko na obrazkach z podpisem „Pamiątka Chrztu Świętego”, pocztówkach i nagrobkach(…). [s.15]
No ale czasem zdarzają się też w starych willach, położonych w lesie, na uboczu. I to takie, które mają uczulenie na pierze i sprzątają, a za najlepszy prezent uznają pralkę. No ewentualnie różowego królika.
Mało Anioła.
Jest jeszcze Zmora – dość zwyczajna kotka kanapowo-naręczna.
Oprócz tego jest Krakers – trochę mniej zwyczajny pradawny stwór z głębin odwiecznego zła, któremu gotowanie wychodzi znacznie lepiej, niż sianie zagłady.
Poza tym Szczęsny – widmo panicza, co zastrzelił się w ogródku, teraz ma zmienne stany skupienia i czasem gubi się we mgle, a na dodatek robi konfitury i haftuje poduszki. A w wolnych chwilach pisze poematy.
Gdyby tego było mało – są jeszcze cztery Utopce.
A to wszystko dziedziczy Konrad – pisarz, dobrze się ubierający, młody, już chyba nie gniewny, który rozstał się z dziewczyną i przyjął spadek, żeby zaimponować jej wypasioną willą. (oj, plany troszkę, troszeczkę, wzięły w łeb…) Taki dość poważny, choć nieustatkowany, zadziwiony, ale tylko chwilę, przyjmuje Anioła i ducha jakoś tak zupełnie nie po ludzku - bez strachu. Poddaje się i układa sobie życie w pokoju, w którym jest ogromne łoże z baldachimem, do którego wchodzi się po schodkach, wygania Utopce ze swojej łazienki i chyba w duchu (swoim duchu) cieszy się trochę, że na niego trafiło. Tylko nie chce głośno o tym mówić, żeby się żaden anioł nie poczuł zbyt pewnie.
Kilka opowiadań Marty Kisiel, debiutantki, rozwaliły mnie na łopatki! Chichrałam się i podziwiałam jej wyobraźnię, jej umiejętność łączenia komedii z obyczajówką i z galerią niesamowitych postaci, z których jedne irytują, drugie niepokoją, a trzecie sprawiają, że masz ochotę wyjąć z kieszeni chusteczkę i wytrzeć mały zasmarkany noc…
Świetnie pomyślane, absurdalne, czasem w stylu Monthy Pytona, czasem w stylu dobrego wyciskacza łez. Takie pomieszanie z poplątaniem i kot na dokładkę.
Ciężko o tej książce pisać, nie przepisując jej całej do tej notki – bo i stylistycznie, słowotwórczo, słowowładczo jest cudna. No bo „A niech to Alleluja!”, albo takie „Mów albo skopię ci nagrobek!” do widma – toż to sama energia słowna w czystej postaci!
Jestem zauroczona.
Koniec to otwarcie nowych drzwi i taka furtka, przez którą Marta Kisiel może wejść, zasiąść jeszcze raz do pióra i ucieszyć nas kolejnymi przygodami Konrada, Licha i mojego ulubionego Krakersa.
A póki co pozwolę sobie zaprosić Was do Lichotki – zapukajcie tylko, a tam na pewno Konrad odpowie: „Wkroczyć!”

Moja ocena: 5/6

Ach, zapomniałabym! Specjalne podziękowania dla Agnes, bo to dzięki niej zajrzałam do Lichotki!

Ach2: „(…)współcześnie nawet Mickiewicz musiałby kręcić kiepskie filmiki autopromocyjne i rzucać je gdzie popadnie w sieci, coby się wybić, a wstęp do „Ballad i romasnów” zapewne zamieściłby na swoim blogasku. Dostawałby słitaśne komcie, a jakiś palant o przeroście ambicji bądź pragnienia intelektu krytykowałby go za to, że pisze ballady zamiast haiku(…).” [s. 266]

1 komentarz:

  1. Cudna jest ta książka, zdecydowanie. Też mam nadzieję, że autorka nie da się prosić i napisze kolejne opowiadania w tym cyklu...

    No i "Ręce do góry, Alleluja!" :D

    OdpowiedzUsuń