JEANNE
BOURIN
„BURZLIWE
LATO”
(TŁ.
ANNA MICHALSKA)
NOIR
SUR BLANC, WARSZAWA 2014
Kolejny raz wyruszamy wiele lat wstecz, kolejny raz zakładamy strojne,
ciężkie suknie, włosy ukrywamy w czepcu, a na palce nakładamy
grube złote pierścienie. Kolejny raz zasiadamy na śniadanie w
cieniu drzew, w posiadłości Mateusza Leclerca, niedaleko Gentilly.
Jest ranek a już jest parno. W powietrzu unosi się ten szczególny
zapach właściwy tylko jednej porze roku, słychać bzyczenie
owadów, w nozdrzach tańczy zapach ziół z pobliskiej łąki i
jakichś wywarów, które w chacie niedaleko przygotowuje jedna z
najstarszych kobiet w wiosce, która wierzy w czary. Właśnie
zaczyna się Sobótka, to „dziwne święto, które oddziałuje na
zmysły”. [s.17]. Wraz z nią zaczyna się lato – pod samą jego
powierzchnią można wyczuć, że już szykuje się do wybuchu –
będzie burzliwe i to nie tylko tymi burzami na niebie, które
rozdzierają niebo i od których wilgotnieje ziemia. Będzie burzliwe
tymi burzami, co dzieją się w sercu, od których zapala się
miłość, a najwięcej pożądanie.
Marynia
właśnie przwydziała szaty i idzie w stronę domu teścia. Wraca od
kochanka – rumiana jeszcze i gorąca po dzikiej, namiętnej nocy,
nie potrafi ukryć uśmiechu, który wykwita na jej wargach bez jej
woli. Po drodze zatrzymuje się u kwiaciarki, by zamówić wianki dla
swoich bratanków i reszty gości. Przyjechała Agnieszka, przybrana
córka Floriny (której historię wyszeptały nam do ucha „Sekrety
kobiet złotnika”). Jest też cioteczne rodzeństwo Agnieszki –
Tomasz i Blanka oraz ich przyjaciel – dużo młodzieży, chłopcy,
którym w żyłach nie płynie krew, a pożądanie, dziewczyny, które
starają się nie ulec, ale czują całymi sobą, że w taką noc
może zdarzyć się wiele. Wśród tego towarzystwa, upojonego
rozpoczynającym się latem i tym, czego zapowiedź przynosi, bawi
się dziesięcioletni Wiwien i rok młodsza Oda – to dzieci Maryni.
Wiwien jest pełen wigoru i dziecinny jeszcze, ale Oda mimo swoich 9
lat dopiero, ma w sobie pokłady smutku i radości jednocześnie, ma
szósty zmysł i ręce, które być może kiedyś będą leczyć,
ciągnie ją świat ziół, mikstur wszelakich i często przedkłada
towarzystwo roślin nad obcowanie z ludźmi – zaszywa się w swojej
kryjówce głęboko w lesie i tam gotuje farmaceutyki według
wskazówek starej sąsiadki. Być może złożoność jej charakteru
wynika z tego, że wcześnie straciła ojca – Robert zginął w
niewyjaśnionych okolicznościach. A może z tego, że tak bardzo,
organicznie wręcz związana z matką, czuje teraz, że coś zmienia
się w ich stosunkach?
A
Marynia istotnie oddaje się cała już nie tylko roli matki.
Znalazła sobie kochanka, który w to burzliwe lato wywołuje burzę
jej zmysłów, którego wreszcie pokochała duszą i ciałem. Po
nieudanym, chłodnym związku z Robertem, znalazła w sobie kobietę.
Tańczy teraz pomiędzy dwoma życiowymi rolami – matki i kochanki,
kobiety. To taniec nieco konwulsyjny, szaleńczy, bo nie zna kroków,
nie umie pogodzić zmysłów z rozsądkiem, nie była nauczona, by
kochać naraz taką płomienną miłością swoje dzieci i mężczyznę
– wszystkich na równi. Nie mieszczą jej się wszyscy w sercu i co
chwilę ktoś z niego wypada. Dlatego nie wie, jakie ma plany na
przyszłość, czy zgodzi się na propozycję kochanka – Kosmy,
który chce z nią dzielić życie. Daje sobie jedno lato, żeby
nauczyć się łączyć w sobie matkę i kochankę – a że lato
będzie burzliwe, to może być jej ciężko podjąć właściwą
decyzję...
Kolejny
raz utonęłam w średniowiecznej Francji, kolejny raz dałam się
ponieść tym barwom i kolorom, tym rozbuchanym, brzemiennym łąkom
i lasom, szaleńczej nocy czerwcowej, gdy na rzekę rzuca się
wianki, a potem w snach widzi się ukochanego, tym czarom, magii i
wierze, wyrażanej w ciężkich, ozdobnych krzyżach, zawieszanych na
szyi. Dałam się uwieść zamkniętej w sobie, ale pełnej uczuć
Odzie, miłości Tomka i Agnieszki – takiej wbrew rozsądkowi,
zapamiętałej, nie przyjmującej odmowy, młodzieńczej. Dałam się
oczarować pięknym księgom, tworzonym przez iluminatorów – wszak
Marynia jest iluminatorką właśnie i po mężu odziedziczyła
pracownię, w której spełnia się i realizuje.
I
spoglądając w te wieki niby mroczne, zdałam sobie sprawę, że ta
książka jest o niezmiennej naturze człowieka, o tym, że w jego
istocie, w rdzeniu, nic się nie zmienia, że zawsze będzie kochał
równie namiętnie i bez względu na konsekwencje, że zawsze dla
miłości będzie popełniał błędy – czasem nawet te śmiertelne.
Że z miłości zawsze będzie rodzić się żądza – taka zupełnie
ludzka, łechtająca trzewia, ale też ta ciemna, zimna, która każe
jedno ciało poddawać drugiemu, czasem wbrew woli. Że obok miłości
zawsze będą pieniądze – czy to kawałki papieru, czy bryłki
złota – jedno i to samo. Że zawsze za pieniędzmi będzie szła
chciwość. Że średniowiecze było tak jak każda epoka czarne i
białe.
Znów
się zaczytałam, zatraciłam, znów język podziwiam i przypominam
sobie, jak złożoną i barwną była epoka średniowiecza. I nurkuję
w doskonałej powieści miłosnej, w intrygach, w szale namiętności,
w białym namiocie, rozłożonym na środku łąki, w którym śpi
kobieta, dziewczyna jeszcze i jej ukochany – a pomiędzy nimi
miecz, bo czekają na błogosławieństwo rodziców, by dopaść do
siebie i wymienić się swoimi oddechami...
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Noir Sur Blanc]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz