wtorek, 21 października 2014

OSIEMSET LAT WSTECZ – TEŻ ŻĄDZA...

JEANNE BOURIN
BURZLIWE LATO”
(TŁ. ANNA MICHALSKA)
NOIR SUR BLANC, WARSZAWA 2014

Kolejny raz wyruszamy wiele lat wstecz, kolejny raz zakładamy strojne, ciężkie suknie, włosy ukrywamy w czepcu, a na palce nakładamy grube złote pierścienie. Kolejny raz zasiadamy na śniadanie w cieniu drzew, w posiadłości Mateusza Leclerca, niedaleko Gentilly. Jest ranek a już jest parno. W powietrzu unosi się ten szczególny zapach właściwy tylko jednej porze roku, słychać bzyczenie owadów, w nozdrzach tańczy zapach ziół z pobliskiej łąki i jakichś wywarów, które w chacie niedaleko przygotowuje jedna z najstarszych kobiet w wiosce, która wierzy w czary. Właśnie zaczyna się Sobótka, to „dziwne święto, które oddziałuje na zmysły”. [s.17]. Wraz z nią zaczyna się lato – pod samą jego powierzchnią można wyczuć, że już szykuje się do wybuchu – będzie burzliwe i to nie tylko tymi burzami na niebie, które rozdzierają niebo i od których wilgotnieje ziemia. Będzie burzliwe tymi burzami, co dzieją się w sercu, od których zapala się miłość, a najwięcej pożądanie.
Marynia właśnie przwydziała szaty i idzie w stronę domu teścia. Wraca od kochanka – rumiana jeszcze i gorąca po dzikiej, namiętnej nocy, nie potrafi ukryć uśmiechu, który wykwita na jej wargach bez jej woli. Po drodze zatrzymuje się u kwiaciarki, by zamówić wianki dla swoich bratanków i reszty gości. Przyjechała Agnieszka, przybrana córka Floriny (której historię wyszeptały nam do ucha „Sekrety kobiet złotnika”). Jest też cioteczne rodzeństwo Agnieszki – Tomasz i Blanka oraz ich przyjaciel – dużo młodzieży, chłopcy, którym w żyłach nie płynie krew, a pożądanie, dziewczyny, które starają się nie ulec, ale czują całymi sobą, że w taką noc może zdarzyć się wiele. Wśród tego towarzystwa, upojonego rozpoczynającym się latem i tym, czego zapowiedź przynosi, bawi się dziesięcioletni Wiwien i rok młodsza Oda – to dzieci Maryni. Wiwien jest pełen wigoru i dziecinny jeszcze, ale Oda mimo swoich 9 lat dopiero, ma w sobie pokłady smutku i radości jednocześnie, ma szósty zmysł i ręce, które być może kiedyś będą leczyć, ciągnie ją świat ziół, mikstur wszelakich i często przedkłada towarzystwo roślin nad obcowanie z ludźmi – zaszywa się w swojej kryjówce głęboko w lesie i tam gotuje farmaceutyki według wskazówek starej sąsiadki. Być może złożoność jej charakteru wynika z tego, że wcześnie straciła ojca – Robert zginął w niewyjaśnionych okolicznościach. A może z tego, że tak bardzo, organicznie wręcz związana z matką, czuje teraz, że coś zmienia się w ich stosunkach?
A Marynia istotnie oddaje się cała już nie tylko roli matki. Znalazła sobie kochanka, który w to burzliwe lato wywołuje burzę jej zmysłów, którego wreszcie pokochała duszą i ciałem. Po nieudanym, chłodnym związku z Robertem, znalazła w sobie kobietę. Tańczy teraz pomiędzy dwoma życiowymi rolami – matki i kochanki, kobiety. To taniec nieco konwulsyjny, szaleńczy, bo nie zna kroków, nie umie pogodzić zmysłów z rozsądkiem, nie była nauczona, by kochać naraz taką płomienną miłością swoje dzieci i mężczyznę – wszystkich na równi. Nie mieszczą jej się wszyscy w sercu i co chwilę ktoś z niego wypada. Dlatego nie wie, jakie ma plany na przyszłość, czy zgodzi się na propozycję kochanka – Kosmy, który chce z nią dzielić życie. Daje sobie jedno lato, żeby nauczyć się łączyć w sobie matkę i kochankę – a że lato będzie burzliwe, to może być jej ciężko podjąć właściwą decyzję...
Kolejny raz utonęłam w średniowiecznej Francji, kolejny raz dałam się ponieść tym barwom i kolorom, tym rozbuchanym, brzemiennym łąkom i lasom, szaleńczej nocy czerwcowej, gdy na rzekę rzuca się wianki, a potem w snach widzi się ukochanego, tym czarom, magii i wierze, wyrażanej w ciężkich, ozdobnych krzyżach, zawieszanych na szyi. Dałam się uwieść zamkniętej w sobie, ale pełnej uczuć Odzie, miłości Tomka i Agnieszki – takiej wbrew rozsądkowi, zapamiętałej, nie przyjmującej odmowy, młodzieńczej. Dałam się oczarować pięknym księgom, tworzonym przez iluminatorów – wszak Marynia jest iluminatorką właśnie i po mężu odziedziczyła pracownię, w której spełnia się i realizuje.
I spoglądając w te wieki niby mroczne, zdałam sobie sprawę, że ta książka jest o niezmiennej naturze człowieka, o tym, że w jego istocie, w rdzeniu, nic się nie zmienia, że zawsze będzie kochał równie namiętnie i bez względu na konsekwencje, że zawsze dla miłości będzie popełniał błędy – czasem nawet te śmiertelne. Że z miłości zawsze będzie rodzić się żądza – taka zupełnie ludzka, łechtająca trzewia, ale też ta ciemna, zimna, która każe jedno ciało poddawać drugiemu, czasem wbrew woli. Że obok miłości zawsze będą pieniądze – czy to kawałki papieru, czy bryłki złota – jedno i to samo. Że zawsze za pieniędzmi będzie szła chciwość. Że średniowiecze było tak jak każda epoka czarne i białe.
Znów się zaczytałam, zatraciłam, znów język podziwiam i przypominam sobie, jak złożoną i barwną była epoka średniowiecza. I nurkuję w doskonałej powieści miłosnej, w intrygach, w szale namiętności, w białym namiocie, rozłożonym na środku łąki, w którym śpi kobieta, dziewczyna jeszcze i jej ukochany – a pomiędzy nimi miecz, bo czekają na błogosławieństwo rodziców, by dopaść do siebie i wymienić się swoimi oddechami...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Noir Sur Blanc]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz