wtorek, 21 października 2014

HERBATA DO DMUCHANIA

DEBBIE MACOMBER
"WIOSNA W RÓŻANEJ PRZYSTANI"
(TŁ. DOROTA MALINA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2014

My się już z Jo Marie znamy, już gościłam w jej pensjonacie, podjadałam muffinki, patrzyłam już na jej łzy, ale i na wielką energię, która pchała ją do działania, słuchałam już historii gości jej pensjonatu, którzy nieśmiało przysiadali przy blacie w kuchni i nagle zaczynali opowiadać o sobie – widziałam, jak Jo Marie zmienia się w wielkie ucho i jak w to ucho sączą się zawody miłosne, nadzieje na uśmiech losu, na szczęście, które niby jest takie pospolite, a wszyscy zawsze go szukają.

Teraz przyjeżdżam na kolejny turnus, chcąc wiedzieć, czy wszystko ułożyło się tak, jak było w biznes planie podpisywanym z własnym sercem.

Nie wszystko…

U Jo Marie jest wiosna – jej pensjonat powinien wyglądać pięknie, tonąć w różach, różami oplatać szyld, różami słać się u stóp przybywających do pensjonatu gości. Tym bardziej, że właścicielka zapragnęła urządzić dzień otwarty i pochwalić się wszystkim, jak odnowiła i odświeżyła to miejsce. Tymczasem rosarium, które już stoi w jej marzeniach, w rzeczywistości jest wielką górą piachu, którą Mark przerzuca z miejsca na miejsce – i najwyraźniej nie ma zamiaru skończyć w najbliższym czasie. Gości dnia otwartego będzie czekać rozkopany ogródek, a Jo Marie jeszcze wiele kłótni z zamkniętym w sobie, gburowatym i niemiłym Markiem. Mark wciąż jest tajemniczy. Ale ten z pierwszej części wydawał się już oswojony, jego introwertyczność jawiła się jako mur, sztucznie zbudowany, który już skruszał i lada moment będzie się walił. A on nadal stoi mocno obudowując Marka dookoła. Więcej nawet, myślę, że Mark stał się jeszcze bardziej opryskliwy, jeszcze mniej społeczny, niż był wtedy, jakby zlodowaciał przez zimę. I nadal tak naprawdę nie wiadomo, co drzemie w jego wnętrzu. Jo Marie przestała pytać – zaprasza go od czasu do czasu na obiad, wie już jakie ciastka lubi najbardziej. Ale to nie jest relacja, której można by dać na imię przyjaźń. Chłód między nimi i dystans wciąż jest obecny – nie ma wielkiego, miłosnego happy endu i tych, co się spodziewali, że wiosną Mark pocałuje Jo Marie chyba spotka zawód.

Tym bardziej, że kobieta też nie do końca nauczyła się, jak żyć bez swojego męża. Uczy się wciąż i jest na końcu edukacji, ale ciągle jeszcze śni o jego dłoniach. Macomber nie daje bohaterce łatwo przejść po drabinie żałoby – co chwilę otwiera wieko trumny, której tak naprawdę nie ma i sprawdza puls, sprawdza, czy mąż Jo Marie naprawdę nie żyje, daje nadzieję. Nigdy nie odnaleziono jego ciała, więc autorka ma możliwość trochę pospekulować, pobawić się wdową – niewdową. I któregoś dnia każe jej odebrać telefon od dowódcy jej męża z informacją, że być może odnaleźli wrak samolotu…

Mimo osobistej tragedii, która znowu zagląda jej w oczy, Jo Marie nadal stawia na pierwszym miejscu swoich klientów, nadal wynajmuje się u nich za psychologa, choć żadne z nich tego nie dostrzega. Nie widzi tego młoda kobieta, chorująca na raka, która przyjechała na spotkanie z przeszłością – chce się rozliczyć, oddać długi i przy okazji zrozumieć swoje postępowanie, kiedyś dawno temu, gdy skręciła w prawo, miast w lewo. Nie widzi tego Anna, która przyjechała wraz ze swoimi dziadkami na uroczystość z okazji 50-ciolecia ich pożycia małżeńskiego. Dziewczyna właśnie zerwała zaręczyny i marzy o miłości, jaką darzą się jej dziadkowie – miłości szczerej i niezachwianej. Tymczasem Julie i Kent, szanowni jubilaci, potrafią jedynie warczeć na siebie, dogryzać sobie i te rany, choć niby powierzchowne, bardzo bolą. Ich buforem zostaje przyjaciel rodziny, Oliver – na Annę działa jednak jak płachta na byka – jest rozsierdzona, zła i ma ochotę walnąć go głową w brzuch. Za jego luz, za jego blues i za to, że kiedyś, dawno temu pocałował ją, a potem wyśmiał.

Na tych wszystkich ludzi Jo Marie czeka z gorącym ciastem w piekarniku i równie gorącą herbatą – taką, na która trzeba dmuchać, a w oczekiwaniu na pierwszy łyk, opowiada się pół swego życia.

Miło posiedzieć w tej kuchni, miło pić taką herbatę. Choć za oknem rozkopane rosarium, choć losy pogmatwane i wydają się nie do rozsupłania, choć Mark potrafi zamknąć drzwi przed nosem, to jest tu spokojnie, znajomo, pachnie wiosną...

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz