"WIOSNA W RÓŻANEJ PRZYSTANI"
(TŁ. DOROTA MALINA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2014
My się już z Jo Marie znamy, już gościłam w jej pensjonacie, podjadałam muffinki, patrzyłam już na jej łzy, ale i na wielką energię, która pchała ją do działania, słuchałam już historii gości jej pensjonatu, którzy nieśmiało przysiadali przy blacie w kuchni i nagle zaczynali opowiadać o sobie – widziałam, jak Jo Marie zmienia się w wielkie ucho i jak w to ucho sączą się zawody miłosne, nadzieje na uśmiech losu, na szczęście, które niby jest takie pospolite, a wszyscy zawsze go szukają.
Teraz przyjeżdżam na
kolejny turnus, chcąc wiedzieć, czy wszystko ułożyło się tak, jak było w biznes
planie podpisywanym z własnym sercem.
Nie wszystko…
U Jo Marie jest wiosna –
jej pensjonat powinien wyglądać pięknie, tonąć w różach, różami oplatać szyld,
różami słać się u stóp przybywających do pensjonatu gości. Tym bardziej, że
właścicielka zapragnęła urządzić dzień otwarty i pochwalić się wszystkim, jak
odnowiła i odświeżyła to miejsce. Tymczasem rosarium, które już stoi w jej
marzeniach, w rzeczywistości jest wielką górą piachu, którą Mark przerzuca z
miejsca na miejsce – i najwyraźniej nie ma zamiaru skończyć w najbliższym czasie.
Gości dnia otwartego będzie czekać rozkopany ogródek, a Jo Marie jeszcze wiele kłótni
z zamkniętym w sobie, gburowatym i niemiłym Markiem. Mark wciąż jest
tajemniczy. Ale ten z pierwszej części wydawał się już oswojony, jego
introwertyczność jawiła się jako mur, sztucznie zbudowany, który już skruszał i
lada moment będzie się walił. A on nadal stoi mocno obudowując Marka dookoła. Więcej
nawet, myślę, że Mark stał się jeszcze bardziej opryskliwy, jeszcze mniej
społeczny, niż był wtedy, jakby zlodowaciał przez zimę. I nadal tak naprawdę
nie wiadomo, co drzemie w jego wnętrzu. Jo Marie przestała pytać – zaprasza go
od czasu do czasu na obiad, wie już jakie ciastka lubi najbardziej. Ale to nie
jest relacja, której można by dać na imię przyjaźń. Chłód między nimi i dystans
wciąż jest obecny – nie ma wielkiego, miłosnego happy endu i tych, co się
spodziewali, że wiosną Mark pocałuje Jo Marie chyba spotka zawód.
Tym bardziej, że kobieta
też nie do końca nauczyła się, jak żyć bez swojego męża. Uczy się wciąż i jest
na końcu edukacji, ale ciągle jeszcze śni o jego dłoniach. Macomber nie daje bohaterce
łatwo przejść po drabinie żałoby – co chwilę otwiera wieko trumny, której tak
naprawdę nie ma i sprawdza puls, sprawdza, czy mąż Jo Marie naprawdę nie żyje,
daje nadzieję. Nigdy nie odnaleziono jego ciała, więc autorka ma możliwość
trochę pospekulować, pobawić się wdową – niewdową. I któregoś dnia każe jej odebrać
telefon od dowódcy jej męża z informacją, że być może odnaleźli wrak samolotu…
Mimo osobistej tragedii, która
znowu zagląda jej w oczy, Jo Marie nadal stawia na pierwszym miejscu swoich
klientów, nadal wynajmuje się u nich za psychologa, choć żadne z nich tego nie
dostrzega. Nie widzi tego młoda kobieta, chorująca na raka, która przyjechała
na spotkanie z przeszłością – chce się rozliczyć, oddać długi i przy okazji
zrozumieć swoje postępowanie, kiedyś dawno temu, gdy skręciła w prawo, miast w
lewo. Nie widzi tego Anna, która przyjechała wraz ze swoimi dziadkami na uroczystość
z okazji 50-ciolecia ich pożycia małżeńskiego. Dziewczyna właśnie zerwała
zaręczyny i marzy o miłości, jaką darzą się jej dziadkowie – miłości szczerej i
niezachwianej. Tymczasem Julie i Kent, szanowni jubilaci, potrafią jedynie
warczeć na siebie, dogryzać sobie i te rany, choć niby powierzchowne, bardzo
bolą. Ich buforem zostaje przyjaciel rodziny, Oliver – na Annę działa jednak
jak płachta na byka – jest rozsierdzona, zła i ma ochotę walnąć go głową w
brzuch. Za jego luz, za jego blues i za to, że kiedyś, dawno temu pocałował ją,
a potem wyśmiał.
Na tych wszystkich ludzi
Jo Marie czeka z gorącym ciastem w piekarniku i równie gorącą herbatą – taką,
na która trzeba dmuchać, a w oczekiwaniu na pierwszy łyk, opowiada się pół
swego życia.
Miło posiedzieć w tej
kuchni, miło pić taką herbatę. Choć za oknem rozkopane rosarium, choć losy
pogmatwane i wydają się nie do rozsupłania, choć Mark potrafi zamknąć drzwi
przed nosem, to jest tu spokojnie, znajomo, pachnie wiosną...
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz