DEBBIE MACOMBER
„PENSJONAT WŚRÓD
RÓŻ”
(TŁ. DOROTA
DZIEWOŃSKA)
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2013
Na pytanie jaki jest
dom Debbie Macomber, pisarka odpowiada: „Mam
piękny dom z cegły, architektonicznie nawiązujący do stylu
Tudorów. Stoi pośród drzew na pięcioakrowej działce. Dla wnuków
zbudowaliśmy fort, z piracką flagą i prawdziwą armatą. Armata
nie działa więc nie stanowi zagrożenia, a dzieci uwielbiają się
bawić w tym miejscu. Mam też warzywnik i ogród z kwiatami.
Uwielbiam pielić grządki i dzielić się tym, co z nich wyrośnie z
rodziną i przyjaciółmi. Wnuki chętnie towarzyszą mi w tych
pracach. Sercem domu jest jednak kuchnia. Gotowanie dla rodziny to
wielka radość. To tutaj wspólnie przygotowujemy i jemy posiłki.
Tutaj też, nad filiżanką herbaty, z córkami i synami urządzamy
sobie pogaduszki od serca.”
Zwyczajnie,
ale trochę bajkowo. Normalnie, ale z ogromnym uczuciem.
Identyczne
wrażenie odniosłam, czytając „Pensjonat wśród róż” -
ciepełko tego przysłowiowego domowego ogniska, zapach maślanych
ciasteczek, snujące się po domu osoby – nie znudzone, ale
chwytające się różnych rzeczy – jedna szydełkuje, druga
głaszcze psa, a trzecia piecze babkę, bo wszystkim zachciało się
czegoś słodkiego. Nienadzwyczajny dzień. Taki „dzień po
prostu”.
Może w
„Pensjonacie...” nie wszystko jest do końca takie.
Bo przecież Jo Marie
Rose przybywa do Cedar Cove, malutkiego miasteczka, tylko dlatego, że
jej mąż nie żyje. Zginął w Afganistanie i zostawił kobietę
samą – ta jednak nie do końca się poddaje rozpaczy. Za otrzymane
w spadku pieniądze kupuje pensjonat – wyprowadza się z Seattle na
drugą stronę zatoki – to dość symboliczne, że po pewnym
okresie żałoby, przekracza rzekę i che odnaleźć nowy spokój.
Ruszyć przez odchodzenie męża, przejść je do końca i ustawić
się na ostatnim stopniu przeżywania straty. A z tego stopnia już
tylko w życie...
Pensjonat chwyta jej
serce i już nie puszcza. A ona czuje w nim jakąś magiczną siłę,
która ma uleczyć w niej wszystkie złe uczucia. I zostawić tylko
te dobre, ciepłe, przytulne, które pasują do maleńkich
miasteczek, w których wszyscy się znają i w których pani w
piekarni doskonale wie, co kupujemy na śniadanie, a pani w
bibliotece odkłada dla nas interesujące książki.
Sielsko-anielsko, mały raj.
Oczywiście chmury na
niebie też są, bo pierwsi goście Jo Marie noszą w sobie jakąś
traumę – pensjonat to miejsce, które ma ich także uleczyć, a
tosty, jajecznica i domowe muffinki na śniadanie, mają być nie
tylko pokarmem ciała, ale serca, które jakkolwiek jest złamane,
zawsze da się zakleić dobrym plastrem współczucia i czekolady.
Z ulubionymi,
znoszonymi kapciami jest tak, że znam każde ich zagniecenie.
Układają się do stopy, ale nie są już ładne i spektakularne. To
coś, co wkładasz na nogi i natychmiast przestajesz o tym myśleć.
I tak jest tutaj. Czytałam, zamknięta w tej zimnej wiośnie,
pojadałam ciasteczka, popijałam herbatę i czułam się dobrze.
Znajomo i bez fajerwerków. Jakby zawitać do tego domu Debbie
Macomber, w którym co prawda jest armata, ale nieczynna. W którym
jest sennie i leniwie. Ale też w którym znasz każdy kąt.
Język „Pensjonatu”
jest zbyt „mówiony”. Ja wiem, że to może być zaleta, bo gdy
spotykasz się z taką książką, to jest jak spotkanie z
psiapsiółką na plotach. Nie oczekujesz, że będziecie się
wymieniać wszelkimi „aczkolwiek”, „jednakże”, „jak
mniemam”, „czy będzie mi wolno zasugerować” - chcecie po
prostu powiedzieć co u was i usłyszeć jakąś fajną historię z
jej życia. Jednakże niech mi wolno będzie zasugerować, że co
książka to książka – ja chętnie wchodzę we flirty i romanse z
językiem i piękniej mi się czyta nawet banalne historie, gdy one
mnie uwodzą słowami, gdy kąsają znaczeniem, gdy intrygują
poezją.
Ale to książka typowo
„do-przyjemnościowa”, nad którą nie trzeba myśleć,
zastanawiać się, roztkliwiać. Przechodzi się przez nią, żeby
zająć zimne popołudnie. A jak wiadomo, na takowe, najlepsze są
znoszone kapcie.
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Czytałem wiele dobrego o tej książce. Ta powieść jest porównywania do książek Marii Ulatowskiej, ale nie mam porównania. Powieść polskiej autorki znam, podobają mi się, a tej książki nie znam.Zamierzam to zmienić.
OdpowiedzUsuń