czwartek, 22 maja 2014

PRETEKST: JAPONIA

JOANNA BATOR
REKIN Z PARKU YOYOGI”
BIBLIOTEKA AKUSTYCZNA, WARSZAWA 2014
CZYTA ANNA DERESZOWSKA

Dziesięć lat temu wachlowałam się w zapamiętaniu „Japońskim wachlarzem” Joanny Bator, na równi z nią zafascynowana kolorami tego odległego świata, kwitnącymi wiśniami, singlami japońskimi, love hotelami i nastolatkami przebranymi za postacie anime. Połykałam każde jej słowo – piękne i magiczne, opowiadające o jakiejś dalekiej krainie, która wydawała mi się nierzeczywista, dziwna, odległa nie tylko kilometrami, ale mentalnie i kulturowo. Dziwiłam się temu światu i dziwiłam się Bator, która dziwi się tak pięknie. Bator długo mieszkała w Japonii, więc wydawało mi się to naturalne, że tam obserwowała życie, że tam się dziwiła (a według jej słów literatura i wszelkie inne przejawy życia artystycznego są pochodną zdziwienia). Naturalne było też to, że porównuje mentalność przeciętnego Japończyka i Polaka, że umieszcza obok siebie krajobrazy z Tokio i znad Wisły, że między jednymi a drugimi wodzi oczami, a potem piórem.
Ale mam wrażenie, że o ile tamta książka była takim prywatnym pamiętnikiem kraju, zdarzeń, zakochania, tak teraz, w „Rekinie z parku Yoyogi”, Japonia jest tylko pretekstem, by opowiedzieć o ludziach w ogóle, o świecie, o literaturze, o przeczytanych i fascynujących autorkę lekturach, o wypatrywaniu w oknie Różewicza (które to okno było we Wrocławiu, tysiące kilometrów od Japonii), realizmie magicznym, o Murakamim i jego dziełach, o Godzilli jako symbolu japońskiej kultury, o tym, że czasami samobójcy przed śmiercią oddają do biblioteki książki i płacą rachunki i o tym, że Japończycy najpierw z wielką pieczołowitością zabetonowali sobie świat, a teraz w szparach między murami szukają natury. O tym, że „Japoński wachlarz” trochę się już zdezaktualizował, bo Japonia jest już inna – że gdzie indziej chodzą już cos-playerki, a niektórych w ogóle już nie ma, o subkulturze otaku, dużych chłopców, którzy oczarowani wirtualną Japonią z rzadka pojawiają się na ulicach Japonii w 3D, o tych, którzy eksplorują ruiny, szukając w nich chyba potwierdzenia wieczności, o japońskim sushi i polskim suszi i o dziewczynie, która w pewną głęboką japońską noc siedzi w japońskim McDonaldzie i robi telefonem zdjęcia misiowi Haribo. I o Polce w Japonii, ale o takiej Polce, która jest już na pograniczu – zawsze jedną nogą gdzie indziej, niż w okolicach warszawskiej Syrenki, o takiej, która dobrze wygląda w kimonie i takiej, która jako jedna z nielicznych cudzoziemek, wróciła do Japonii po wielkim trzęsieniu ziemi. To jest Bator, która co prawda wciąż jest w Japonii zakochana, ale teraz, jak sama zresztą stwierdza, to miłość dojrzała i przemyślana, taka, która była już wystawiana na próbę i wciąż trwa. A jeśli trwa, to już chyba miłość na zawsze. Jakże inaczej patrzy się tam na świat! Jak inne rzeczy się zauważa, jak inaczej się żyje! I nie chodzi już nawet o wszędobylskie automaty ze wszystkim, nie chodzi o inny smak jedzenia, nie chodzi o uporządkowanie Japończyków i ich wielką otwartość na świat (choć wedle myślicieli i badaczy japońskiej kultury, coraz szybciej zatrzaskują się japońskie drzwi i coraz mniejsza jest szpara, przez którą można się dostać do środka), ale chodzi o to, że Bator zapuściła tam korzenie, że ma swoje ulubione – bary, ulice, miejsca spotkań, a od tego nie można uciec na żaden koniec świata.
To książka głęboko filozoficzna, nie tak ulotna i eteryczna jak „Japoński wachlarz”. Mnóstwo tu heterotopii, światów hybrydycznych, symulakrów, postkolonialnych tygli i ontologii świata. To język dyskursu naukowego, przeplatany wyrazami miłości i kartkami z pamiętnika. Mógłby być za ciężki, zbyt wypełniony znaczeniami, ale raz, że Bator czaruje, że zaraża fascynacją, że nie pozwala się nudzić, a dwa, że Dereszowska jest mistrzynią w mruczeniu do ucha tych wszystkich, raniących nieprzyzwyczajony język, słów dzięki niej słucha się rekina świetnie i rekin, obłaskawiony, nie gryzie…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz