AMANDA
COPLIN
„MORELOWY
SAD”
(TŁ.
PRZEMYSŁAW BIELIŃSKI\)
BLACK
PUBLISHING, WOŁOWIEC 2014
Talmage mieszka sam. Ma przytulny dom, ogromny morelowo-jabłkowy sad, w sieni broń, bo czasem idzie polować, a w szafce, gdzieś na najniższej półce, schowane zdjęcie, na którym jako mały chłopak, trzyma za rękę kobietę i jeszcze mniejszą dziewczynkę. Żyje według schematu – jednego dnia robi zakupy na cały tydzień, innego jedzie na targ sprzedać swoje owoce, co dzień piecze chleb kukurydziany i co dzień z wielką miłością dogląda drzew. Jest odludkiem, może nie z wyboru, może dlatego, że tak ułożyło się życie. Ma dwoje przyjaciół – Caroline, starszą akuszerkę i Indianina, Clee, z którym zna się od dziecka i z którym milczy, bo Clee nie mówi. To jedyne osoby, które mają dostęp do jego serca, bo zatrzaśnięte wielkimi drzwiami, nie chce się już otworzyć. To dlatego, że było draśnięte zbyt wiele razy. Najpierw w kopalni stracił ojca, potem, już tu, na swojej ziemi, matkę, a jeszcze potem jego szesnastoletnia siostra zniknęła. Został po niej tylko strzęp materiału na leśnej drodze i wielka chęć Talmage’a, aby dowiedzieć się, co się z Elsbeth stało. Chęć nigdy niezaspokojona. Dlatego zdjęcie leży schowane głęboko. I pewnie Talmage sięga do niego w wyobraźni codziennie. W rzeczywistości oddaje się po prostu sadowi, drzewom, owocom. Nie pyta o jutro, nie zagląda we wczoraj. Wszystko zmienia się pewnego dnia, gdy na targu przysypia, a z jego stoiska dwie dziewczyny kradną owoce. To jest jak iskra, która rozpala lont – Talmage nic już nie może poradzić na zmiany – a nadchodzą i rzucają w okno jego życia pestkami moreli i ogryzkami jabłek. Dwie dziewczyny są poszukiwane, za ich odnalezienie ktoś wyznaczył ogromną nagrodę. Talmage czuje w sobie jedynie wielką pewność, że musi je chronić. I zaczyna je oswajać – na progu domu zostawia porcję chleba i owsianki, w sieni układa dojrzałe owoce, pod drzewami kładzie dwa sienniki. Do niczego nie zmusza dziewcząt, tak jakby nie chciał nic o nich wiedzieć, a jedynie je chronić i mieć pewność, że będą najedzone i zdrowe. Tym bardziej, że i jedna i druga są brzemienne i okrągłe, wypełnione po brzegi dziećmi, nie mają już sił, by uciekać. Talmage wierzy, że jest w stanie dać im namiastkę domu. Nie ma planu, jedynie przekonanie, że musi im pomóc, dopóki dzieci nie przyjdą na świat.
To
nie jest łatwa książka na chwilę, na słoneczny dzień, na
zapomnienie. Może zmylić pastelowość okładkowych moreli. Ale ich
potencjalna soczystość mówi wiele – to książka ociekająca
sokami, mocna, dosadna, pełna wyrazu i pełna emocji. Można się w
niej zatracić, bo bohaterowie nie są papierowi, a pełnokrwiści –
są słabi i mocni jednocześnie, na wzór tych realnych. Dlatego tak
bardzo poruszają ich losy – współczujemy Talmage’owi,
miotanemu niewyraźnymi wyrzutami sumienia i tęsknotą, starcowi,
który przeżył połowę życia, a nie nażył się wcale, który
chce odkupić jakieś wyimaginowane winy i dlatego tak mocno, bez
żadnych zabezpieczeń rzuca się w miłość do Delli i do Angelene.
To nie jest miłość erotyczna – to miłość jednocześnie ojca,
brata, opiekuna. To uczucie skomplikowane, bo z jednej strony
chciałby być blisko dziewcząt, dać im cały świat, wszystkie
jego najlepsze owoce, a z drugiej jest niedostępny, zimny, zamknięty
w sobie, nie pozwala się zbliżyć do siebie – to strach i
poczucie, że może je stracić, że może to on zaraża jakąś
dziwną chorobą, która niesie śmierć? Na Dellę mam ochotę
krzyczeć, choć zdaję sobie sprawę, że jest taka, jaka jest, bo
ukształtował ją pewien zły człowiek i siostra, która przerażona
światem nie miała odwagi stawić mu czoła. Ale nie umiem
wszystkiego jej wybaczać, jak Talmage, nie umiem zamknąć oczu na
jej błędy, bo rani ludzi, rozdaje ciosy jeden za drugim, dostaje
się Talmage;owi, dostaje się Angelene, nawet ja poczułam jakiś
cios na odwracającej strony dłoni. I choć wiem, że jest jak małe
przestraszone zwierzątko w klatce, nie umiem tak po prostu jej
wypuścić. I w końcu Angelene – ta, która cierpi w tej książce
chyba najbardziej, bo cierpi po cichu, zgadzając się na swój los z
braku innej alternatywy. Tej mi szkoda najbardziej, bo to dziecko,
całe życie dziecko, którego największym pragnieniem jest być
egoistką, nawet więcej, egocentryczką, a zawsze w końcu rezygnuje
z jego spełnienia. To dziecko, które po prostu chce się przytulić,
które potrzebuje jedynie miłości, niczego więcej.
Ta
książka we mnie siedzi, wciąż wywołuje moje emocje, sprawia, że
mam ochotę wrzeszczeć i przytulać – na zmianę. I z przestrachem
i z ciekawością i z niecierpliwością myślę – jeśli to debiut
Amandy Coplin, jeśli takie wywołała we mnie emocje, to co będzie
dalej???
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Black Publishing]
Masz rację, okładka może mylić. Gdybym nią się sugerowała, pomyślałabym że to kolejne czytadło dobre na jedno popołudnie. A tutaj tyle emocji. Koniecznie muszę poszukać jej w bibliotece. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńSzukaj, bo to naprawdę świetna książka!
UsuńBardzo fajna recenzja. Dzięki niej zainteresowałam się książką, obok której przeszłabym pewnie w księgarni obojętnie :)
OdpowiedzUsuń