KATHARINA HAGENA
„SMAK PESTEK JABŁEK”
(TŁ. ALDONA ZANIEWSKA)
ŚWIAT KSIĄŻKI, WARSZAWA 2014
„Przez dziesiątki lat zintegrowała
się w pełni z tym domem, i gdyby ktoś jej zrobił obdukcję, na
podstawie zwojów jej mózgu albo układu żył w krwiobiegu , mógłby
sporządzić plan poruszania się po domu.” [s.34]
A dom jest pełen zakamarków,
sekretnych przejść, labiryntów zamków – jeden otwiera się
dopiero wtedy, gdy drugi jest zamknięty i drzwi kuchenne wcale nie
prowadzą z kuchni do świata, ani na odwrót. To stary dom, pełen
własnych przyzwyczajeń i w podłodze wyrytych kroków.
Zaczyna się od pogrzebu, bo ta, która
mapę domu miała wdrukowaną w serce, właśnie umiera. To babcia
Bertha, która straciła siostrę, w czasie, gdy obie były jeszcze
nastolatkami, która odziedziczyła po niej mężczyznę, która
urodziła trzy córki i która spadła z drzewa, a potem nic już nie
było takie samo – do drzwi jej głowy zapukała demencja.
Teraz Berthy już nie ma, choć pewnie
krąży nieustannie po domu. Zapisała go w spadku Iris –
najmłodszej w rodzinie. Czy myślała, że ona jako jedyna zechce tu
zostać? Trzy córki Berthy poukładały sobie świat z dala od tego
miejsca – jedna straciła w nim własną córkę, druga straciła w
nim miłość, a trzecia straciła w nim siostry, bo z różnych
powodów rozplotły się ręce z siostrzanego uścisku.
Iris jako jedyna myśli wciąż dobrze
o tym domu. Na tydzień porzuca swoją pracę w bibliotece
uniwersyteckiej i wchodzi w dom, żeby zobaczyć, co jej powie i jaką
podjąć decyzję w sprawie jego przyjęcia. Zanurza się w
przeszłość – otwiera szafę i wyciąga stare sukienki ciotek i
babci – jako mała dziewczynka przebierała się w te same rzeczy i
nie wyobraża sobie, by ten dom przemierzać w innych strojach. Teraz
chce wejść w tamtą skórę, choć początkowo wydawała się za
ciasna i sprawdzić dokąd zaprowadzi ją zatrzaśnięta na głucho
pamięć.
To piękna, nastrojowa książka –
słowa smakują w niej jabłkami – jedne boskopami, ulubionymi
Anny, drugie pomarańczowymi koksami, które wolała Bertha. Jabłka
są wszędzie – na drzewach, w słoikach, we wspomnieniach i
trzeba po prostu nauczyć się je zbierać i robić z nich dżem,
galaretkę, przecier, żeby nie uronić nic z tego, czym może
podzielić się dom. Jest też miłość, czasem pachnąca jabłkami,
ale niepewna, świeża, jeszcze niedojrzała. Jest też mnóstwo
zazdrości, te specyficzne uczucia, jakie można określić tylko
mianem siostrzanych, są jakieś śmierci i nawet trochę magii, bo
jedna z ciotek Iris krzesa iskry z dłoni.
Gdy czytałam tę książkę o palce
ocierało mi się rozpalone lato, ciężkie od wypadków, żarzące
się mnóstwem emocji i niedopowiedzeń. Nic tu nie jest oczywiste,
do ogryzka trzeba drążyć długo przez miąższ zdarzeń.
Zanurzyłam się w niej i nie potrzebowałam wychodzić na zewnątrz,
żeby zaczerpnąć powietrza – chciałam tylko nasycić się
zapachem i smakiem owoców – nawet wiedząc, że pestki w środku
są trujące...
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości wydawnictwa Świat Książki]
Pięknie napisałas o tej książce. Mnie ona także się podobała.
OdpowiedzUsuńZauroczyła mnie, wybija się na tle innych czytadeł...
OdpowiedzUsuń