GEORGES FLIPO
„PANI KOMISARZ NIE
CZUJE SIĘ W KLUBIE JAK W RAJU”
(TŁ. KRYSTYNA
ARUSTOWICZ)
NOIR SUR BLANC,
WARSZAWA 2014
Zazwyczaj nie czytam
książek od końca. Kiedyś robiłam to często – otwierałam od
tyłu i połykałam najpierw ostatnie zdanie. Potem się oduczyłam i
oduczyłam moją mamę. Ale tym razem, zupełnie przez przypadek,
ostatnie zdanie weszło mi w oczy i tam się zagnieździło. No to
już wiem wszystko – pomyślałam i moje usta wygięły się w
podkówkę. Nie lubię wiedzieć już na początku, szczególnie,
jeśli czytam kryminał. Na szczęście nazwisko mordercy nie pada w
tym zdaniu ostatnim.
Bo że jest morderca –
nietrudno się domyślić. Ofiara dynda na wielkim słupie już w
pierwszych słowach powieści. Dynda, bo się powiesiła. A właściwie
powiesił. On. King. Niekwestionowany król w wakacyjnym Rajskim
Klubie na Rodos. Tylko, że okazuje się, iż nie żył już
wcześniej. Zanim zgraja turystów zaczęła go okładać kijami...
Ale od początku...
Na Rodos istnieje raj
na ziemi. Morze, plaża, drinki z palemką, baseny i pyszne jedzenie
– szwedzki bufet, w którym ręce wyciągają się po wszystkie
potrawy naraz. Kochasie – czyli turyści – żyją sobie w tym
klubie jak w niebie, nabierają tężyzny fizycznej na lekcjach tańca
i pływania, nabierają ogłady towarzyskiej na wieczorkach karaoke i
dyskotekach w nocnym klubie z salsą, nabierają opalenizny przy
basenie albo w krzakach, gdzie chodzi się w celach wiadomych,
zazwyczaj damsko-męskich. Idylla, sielanka, arkadia. Czternastego
lipca ma się odbyć spektakl dla turystów – w głównej roli ma
wystąpić szef wioski, King. W jego przedstawieniu ma wziąć udział
cała ekipa, ale też kukła, która w odpowiednim czasie zawiśnie
na wysokim słupie i którą każdy będzie mógł bezkarnie uderzyć
raz, czy dwa, może tysiąc. Tyle tylko, że kukła zbyt mocno
przypomina człowieka, zbyt żywa była, nim została nieżywa i zbyt
wiele razów przyjęła od niczego niepodejrzewających turystów.
Wśród Kochasiów był jednak jeden policjant, który zaczyna mieć
mieszane uczucia co do tej rzekomej kukły...
Prezes klubu to jakaś
francuska szycha. Kukła, co się okazała szefem klubu, nie poprawi
atrakcyjności ośrodka. Swoimi drogami, sznureczków pociągnięciami
sprawia więc, że Viviane Lancier, co nie znosi poezji, kupuje tomik
wierzy Apollinaire'a, wrzuca do walizki parę ciuchów, które
absolutnie nie nadają się na anielski weekend na Rodos i jedzie do
Grecji, aby po cichutku, ale skutecznie dowiedzieć się, kto stoi za
morderstwem. Nie może w rajskim klubie być policjantką, musi
przywdziać maskę i wcielić się w rolę scenarzystki, która
zbiera materiały do filmu. U jej boku ma dumnie kroczyć Monot,
grając rolę jej partnera życiowego. Viviane oczyma wyobraźni
sięga, gdzie wzrok nie sięga – widzi wspólny pokój, widzi
siebie i jego – ona ma koszulkę nocną, a on piżamę, a potem
może nawet nie mają już nic... Ewidentnie pani komisarz się
zakochała. Ewidentnie ma plan – nie tyle na śledztwo, co na
uwodzenie. Ewidentnie Rodos może stać się najbardziej zbliżoną
do raju wyspą na ziemi. Tyle tylko, że w taksówce na lotnisko,
wita ją nie Augustin, a porucznik Willy Cruyff, jeszcze bardziej
nieopierzony, nie-upolicjantowiony niż Monot jeszcze kilka miesięcy
temu. Zmiana planów, zmiana nastrojów. Viviane chce jak najszybciej
rozwiązać sprawę, wrócić do siebie i móc przed Monotem
popisywać się znajomością „Alkoholi” Apollinaire, które
zamierza przeczytać od deski do deski, a może nawet paru wierszy
nauczyć się na pamięć.
Ale nie wszystko idzie
szybko i sprawnie. Wyspa straszy kolejnymi duchami, które wyzionęły
kolejne ofiary...
Stęskniłam się za
panią komisarz, mimo że nadal mnie denerwuje swoimi zmiennymi
nastrojami, płaczliwymi scenami samotności i niezdecydowaniem. Ale
w poprzedniej części zawisła w ramionach Monota i nie wiadomo, co
było dalej... A poza tym wciąż jest uszczypliwa, zjadliwa,
ironiczna i kąśliwa. Wciąż także wykazuje się zdolnością
kojarzenia faktów i układania wielkich i małych puzzli – choć
greckie słońce w pewnych momentach wysysa z jej mózgu większość
logicznego myślenia. Ale dalej jest zabawna. A śledztwo nawet
zabawniejsze, niż to poprzednie, z wierszem w roli głównej. W
powietrzu czuć opary absurdu – obsługa zwana jest tu kokosiami i
kikami, przy szlabanie pracuje Turek, który nie mówi po grecku na
zmianę ze swoim niemym synem, szef wioski mianuje się królem i
wyznaje monarchię absolutną, ważnym śladem w śledztwie są
kolczyki na rysunku trupa, a każdy ma w zanadrzu tajemnicę, asa i
drugie dno.
I nawet to, że
przeczytałam jako pierwsze ostatnie zdanie książki, nic nie
zmienia w sile i natężeniu mojego zaskoczenia. A nawet je
podsyca...
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości wydawnictwa Noir Sur Blanc]
Zapowiada się znakomicie, szczególnie przez ten numer z kukłą. To mi przypomniało Moliera, który zmarł na scenie odgrywając scenę śmierci "Chorego z urojenia" ;)
OdpowiedzUsuńAha! Świetny tytuł :)
Gosia - masz rację - numer z kukłą na najwyższym poziomie!
OdpowiedzUsuń