ALICE MUNRO
„DROGIE ŻYCIE”
(TŁ. AGNIESZKA KUC)
WYDAWNICTWO LITERACKIE,
KRAKÓW 2013
Nie lubię opowiadań.
Czytanie opowiadania, to jak żegnanie się z przyjacielem, nim
jeszcze podaliście sobie ręce na dzień dobry. Gdy zdążę polubić
bohatera lub nie, on już znika w szeleście przewracanych kartek i
ginie pod kolejnym tytułem.
Ale nagrody literackie
– w tym przypadku Literacki Nobel – są od tego, żeby iść ich
śladem i sprawdzać – jeśli ta kapituła dostrzegła coś wartego
uwagi, to może ja też zajrzę i sprawdzę? Kiedyś nawet miałam
pomysł przeczytania wszystkich nagrodzonych noblistów. Żeby
wyrobić sobie zdanie na temat tej nagrody, sprawdzić, jak bardzo
moje gusta pokrywają się z gustami szanownego jury. Skapitulowałam,
ale Munro tak długo brzęczała mi nad uchem – mówili, szeptali,
krzyczeli o niej wszyscy - że się poddałam i zajrzałam.
Ani to rozczarowanie,
ani nie...
Nie umiem się Munro
zachwycić, ale też dobrze mi się te opowiadania czytało. Czasem
nie rozumiem, o co jej chodzi, co chciała przekazać, jakim tropem
szły jej myśli ubrane w konkretną postać, a czasem zapierało mi
dech, że właśnie tak można poprowadzić narrację. Niby czasem
duszne południe w tych opowiadaniach, a ciągle jest w nich zimno.
Niby tyle ludzkich emocji, a nie czuję się jak w tyglu światów.
Bohaterowie są bardzo
różni – mała dziewczynka, zapatrzona w swoją starszą siostrę
i matkę, która ucieka od ojca, by żyć w końcu swoim życiem,
starsza kobieta, która zaczyna mieć problemy z pamięcią i wyrusza
do pobliskiego miasteczka na badanie do specjalisty, bogata kochanka
z krótszą nogą i ubogi kochanek, bardzo przystojny i z żoną,
mężczyzna, który wraca z wojny i tuż przed własną stacją, na
której czeka jego przyszła żona, wyskakuje z pociągu i chroni się
w domu nieznajomej kobiety...
Tysiące zdarzeń,
tysiące myśli, wir charakterów...
A we wszystkim chodzi o
ty, czy się dobrze swoje życie przeżyło – czy tak, jak to się
planowało? Czy zostałeś tym, kim chciałeś być gdy dorośniesz?
Tytuł kojarzy mi się
z nagłówkiem listu – ktoś pisze do życia i jeszcze nie wiemy,
co mu chce powiedzieć. Jedni pewnie chcieliby zawrzeć w takim
liście szczere podziękowania i dołączyć jakiś miły akcent –
własnoręcznie zrobioną zakładkę do książki, albo kilka
domowych ciasteczek przewiązanych ładną wstążeczką. Inni będę
narzekać i wygrażać. A bohaterowie Munro? Mam wrażenie, że
napisaliby to do-życiowe przywitanie i zastygliby nad kartką. Bo
właściwie nie wiedzieliby co powiedzieć. Każdy z nich jest dla
mnie trochę oniemiały – coś im się zdarza, ale zdarza się
jakby obok nich. Jasne, że dotykają ich konsekwencje - ktoś
stracił siostrę, do kogoś nie odzywa się mąż, ktoś traci
zaufanie do tego, kto był mu najdroższy. Ale to wszystko dzieje
się, jak przez gazę, jakby te postacie były troszkę od swojego
życia oddzielone i nie emocjonowały się żadnym jego aspektem.
Może odczuwam to w ten sposób dlatego, że Munro nie komentuje i
nie pozwala tego robić swoim postaciom. Nikt nie płacze, a jeśli
jest o tym mowa, to łzy dawno już wyschły. Nikt nie rzuca
talerzem, a jeśli ktoś rzucił, to skorupy są już dawno na
wysypisku śmieci. Nikt też nie kocha tak, jak powinno się kochać
– dziko, szaleńczo, z mokrymi i nabrzmiałymi od pocałunków
ustami. Jeśli jest romans , opiera się na chłodnej kalkulacji i
nawet, gdy padają słowa „kocham cię”, to mają pokojową
temperaturę. Te opowiadania są właściwie bez pointy, urwane,
niezaakcentowane. To znaczy całe są jedną wielką pointą.
Opowiadane z perspektywy czasu, nawet, jeśli dzieją się na naszych
oczach – tak, jakby ten kto nam o wszystkim mówi, już dawno się
ze wszystkim pogodził.
Nie pokochałam
opowiadań dzięki Munro. Nie umiem powiedzieć – brawo, to
zasłużony Nobel (choć gratuluję bardzo szczerze), bo znam tylko
kawałek, tylko wycinek, jej twórczości. Ale nie wiem, czy jeszcze
kiedyś podam jej rękę, żebyśmy szły w litery.
[Książkę otrzymałam
dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Ja opowiadania polubiłam ostatnimi czasy, ale zdecydowanie nie polubiłam się z Munro. Próbowałam czytać "Zbyt wiele szczęścia" jeszcze przed Noblem i poległam po trzech opowiadaniach. Jak dla mnie, nic zachwycającego. Czytałam lepsze opowiadania, dużo lepsze :)
OdpowiedzUsuńTym bardziej zadziwia mnie ten Nobel, że sami czytelnicy niekoniecznie Munro podrzucają pod chmury...
UsuńA opowiadania dużo lepsze pisze mój noblowski faworyt od lat, którego kapituła pomija (a też nazwisko na M... ;-)
"Ani to rozczarowanie, ani nie...
OdpowiedzUsuńNie umiem się Munro zachwycić, ale też dobrze mi się te opowiadania czytało. Czasem nie rozumiem, o co jej chodzi, co chciała przekazać, jakim tropem szły jej myśli ubrane w konkretną postać, a czasem zapierało mi dech, że właśnie tak można poprowadzić narrację".
Przekleilam sobie te Twoja uwage czytajac wpis nie wiedzac, ze wlasciwie moglabym tak przekleic go w calosci i podpisac sie pod nim na czerwono i z wykrzyknikiem.
Wiesz, ze mamy podobna sposob odczuwania ksiazek, ktore czytamy ale tym razem to juz harmonia absolutna. Najbardzij uderzyla mnie wlasnie ta beznamietnosc bohaterow a przez to przeczuwana przez skore beznamietnosc samej autorki. Ja takze sie nie przkonalam, do Munro, bo do opowiadan, choc czasami jest tak jak piszesz, nie trzeba mnie przekonywac.
Moc serdecznosci, Kochana moja i usmiechow dla Was
No właśnie Anno - przeczytałam te opowiadania i wiesz, co mi przyszło, jako pierwsze do głowy? Jak zareagowała na wieść, ze dostała Nobla? Skakała, krzyczała, zadzwoniła do kogoś najważniejszego? I jakoś przyszło mi do głowy, że tylko się uśmiechnęła i poszła dalej... Bezemocjonalnie...
UsuńI do takiej ciepłej osoby, takiej pełnej uczuć, jak Ty, ta Munro zupełnie mi się pasuje...
Namas, Anno droga...