sobota, 26 października 2013

KOMÓRKA

RUTA SEPETYS
„SZARE ŚNIEGI SYBERII”
(TŁ. JOANNA BOGUNIA I DAWID JURASZEK)
NASZA KSIĘGARNIA, WARSZAWA 2011

„Tę relację stworzono, aby zapisać rzeczywistość, by przemówić w świecie, w którym nasze głosy zostały zdławione. Relacja ta może Tobą wstrząsnąć lub Cię przerazić, ale nie to jest moim zamiarem. (…) Mam nadzieję, że skłoni Cię do działania, do dzielenia się prawdą. Tylko wtedy można mieć nadzieję, że takie zło nigdy się już nie powtórzy.” [s.316]

Odwykłam od wojny. Zostawiłam ją za sobą, wszystkie te „Inne światy” i „Pożegnania z Marią”. Zapakowałam do tej części głowy, której nie używam. Nie wracam tam, albo rzadko. Bo się boję. Bo nie rozumiem.
Teraz trafiłam na „Szare śniegi Syberii”. Ubrałam kożuch. Ubrałam niemyślenie i weszłam w tę książkę. Łapczywie, mocno, ale z lękiem.
Historię opowiada piętnastoletnia Lina. Taka piętnastolatka, jakiej już teraz się nie pozna. Bo staroświecka. Bo niewinna. Bo jakoś tak uroczo nieuświadomiona I żyjąca w innych czasach, gdy co innego było ważne. Owszem – potajemnie z wypiekami na twarzy rysuje portret chłopaka, który jej się spodobał, przeżywa rudą dziewczynę u jego boku, szeptanki uprawia z kuzynką Joaną, która marzy, by zostać lekarzem. Ale między tym wszystkim w salonie w jej domu odbywają się polityczne dyskusje. O Stalinie. O Hitlerze. O NKWD. O niepodległości Litwy. I plany ucieczki – do Niemiec, do Ameryki, w świat, jak najdalej. Litwa płonie wojną i to, że jakiejś Linie serce płonie w pierwszym zakochaniu nic nie zmienia. Mama zaszywa w płaszczu cenne przedmioty, a ojciec znika na całe dnie. Planują. Chcą uciec. Bo coś wisi w powietrzu, coś czego się obawiają. I nie zdążają. Pewnej nocy Lina, jej matka i jej dziesięcioletni brat Jonas, zostają zabrani. Ojciec nie zdążył dotrzeć jeszcze do domu.
Wagon, w którym kilkadziesiąt osób ledwo może oddychać. Dziura w podłodze Karabiny. Ledwo żywa kobieta z noworodkiem. Mała dziewczynka z lalką. Breja na obiad. Raz dziennie. I jakiś szesnastoletni chłopiec, który początkowo jest tylko jeszcze jednym współtowarzyszem, zabierającym cenne powietrze.
Jadą, wszyscy jadą, nie wiadomo gdzie.
Lina ucieka w świat swoich rysunków. Ma ogromny talent – obrazem zapisuje wszystkie okropności świata tego, a także mapę, obserwowaną ze szpary między deskami wagonu. Po to, by to wszystko jakąś pocztą cudowną, jakimś gołębiem lotniczym, wysłać w ręce ukochanego ojca. Który przecież jest gdzieś na pewno i szuka swojej żony i dzieci. Żeby tylko trafił nim będzie za późno.
Mocna, brudna, chora, przerażająca proza. Pełna naturalistycznych scen, trupów i beznadziei. Ale też z przebłyskami tęczy i wiarą w drugiego człowieka. I w koniec wędrówki.
Takie książki są terapią. To terapia dla tego, kto je pisze. Rodzina autorki miała podobne przeżycia w czasie wojny, co te opisywane w książce. Podobnie się bali. Podobnie marzli. Pewnie podobnie trafiali na dobrych i złych. I nie zawsze źli byli tylko po drugiej stronie linii. W mówieniu o wojnie używa się zawsze czarno-białych kolorów, rozdziela role – jeśli jesteś wilkiem, z zasady musisz być zły. Podoba mi się ta szarość w świecie Sepetys – szare krajobrazy pełne śniegu, ale też świadomość, że nie każdy jest tylko dobry i tylko zły. Że gdy marzniesz, obok ciebie w jurcie może siedzieć ktoś, kto zabrał ci dom i ciepły piec. A potem jemu ktoś odebrał to samo. Ale też znajdzie się czasem strażnik, który ma w rodzinie matkę Polkę, skazaną na obóz. I pozwoli ukraść ci trochę drzewa. Tym ta książka różni się od innych – tym dopuszczaniem do siebie oprócz nienawiści także współczucia wobec wroga. Tym, że wrogowi też czasem trzeba oddać głos. Niech opowie swoją historię.
Ale teraz znów zamknę wojnę na głucho w jakiejś komórce umysłu. Niech nie wychodzi. Przynajmniej na jakiś czas...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Nasza Księgarnia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz