piątek, 11 października 2013

AŻ SŁOWA...

KATARZYNA MAICHER
„PERSYMONA”
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013

Bohaterka tej książki to trochę kobieta a trochę dziewczynka. Zasiada do pióra i kałamarza i opowiada nam, co się stało, że jest tym, kim jest. Opowiada nam swój dom. Swoje bycie pomiędzy ojcem i matką. Opowiada o tym, jak kiedyś byli szczęśliwi, mieszkali w pięknym domu z ogrodem, w dzielnicy, która niby w mieście, ale daleko od niego. Opowiada o tym, że jako dziewczynka wyślizgiwała się z objęć swojego domu i szła w nieznane – przypomina, jak eksplorowała świat, jak poznawała nienazwane, jak nocą leżała na ławce w ogrodzie i patrzyła w niebo. Wszystkie wycieczki rozognioną drogą, nie szosą. Łapanie motyli. Piękny świat, w którym jabłka wisiały na drzewie, a nie leżały w supermarkecie. Była dzieckiem do pewnego momentu szczęśliwym. Ojciec jest psychiatrą, pracuje w szpitalu. Matka to artystka, która co jakiś czas robi wystawę swoich prac, albo ilustruje książki dla dzieci. Wszystko toczy się harmonijnie. Dzieje się – trochę poza czasem, poza światem. I nagle w jej rodzinie wydarzyło się coś, czego bohaterka nie jest sobie w stanie uświadomić. Coś, co sprawia, że jej matka kładzie się do łóżka, nie potrafi z niego wyjść. A ojciec nie wraca do domu, bo łatwiej jest mu leczyć obcych, niż własną żonę. Ucieka w pracę, w swoje własne mity. Zawala się świat i dziewczynka zaczyna się bać rodziców. Boi się ich razem – gdy zamykają się wspólnie w sypialni, a ją wykluczają ze swojego kręgu, jakby przestali ją kochać. Boi się matki, bo potrafi godzinami nie przebierać piżamy na dzienny strój. I gdyby jej nie pilnować, miałaby brudne włosy. I boi się ojca, który miażdży ją psychicznie, im jest starsza, tym bardziej przygważdża ją do podłogi. To niema agresja. To wyżywanie się na niej za cały świat – za pacjentów, za matkę,za choroby.
To książka o tym, jak łatwo jest skrzywić dziecko, jak łatwo zranić je na całe życie niewyważoną miłością. Jak prosto zniszczyć je złym spojrzeniem, Jak złamać zbyt późnymi powrotami do domu. To książka rozliczenie, w którym bezimienna bohaterka dokonuje analizy siebie i rodziców, by móc dalej żyć, by sprawdzić, czy potrafi oddychać samodzielnie, nie obracając się na przeszłość. I to tak naprawdę książka o tym, że ona nigdy nie dorosła, że chora na depresję matka i zły, agresywny ojciec, zahamowali jej wzrost, pozwolili jej duchowi urosnąć tylko na metr czterdzieści, nawet, jeśli ciało poszybowało w górę. „Persymona zawsze będzie czymś pomiędzy. Słodkawy smak pomidora i moreli, kobiece biodra i dziecięce usta.” [s.174] „Persymona” Katarzyny Maicher też jest dokładnie pomiędzy. Jest przeskakiwaniem z dzieciństwa w dorosłość, jest bujaniem się między „za mała”, a „za stara”. Jest odgrzebywaniem wspomnień, które leżały głęboko pod ziemią po to, by przeżyć teraźniejszość. To psychoanaliza, psychoterapia, psychotrans, w który bohaterka wprowadza się, żeby zaczerpnąć powietrza – czasem się udaje, a czasem umiera...
Najpiękniejsze w „Persymonie” są słowa. Materia, z której utkana jest ta książka, to czysty jedwab – piękny, gładki, delikatny. Ale zimny – aby go ogrzać potrzeba temperatury naszego ciała. To tekst wymagający, który podporządkowuje nas sobie i zawłaszcza. Ale daje jeden z najpiękniejszych opisów miłości fizycznej, jaki czytałam. I daje słowa tak kruche i delikatne, jak porcelana, można się z niej napić piękna...
Tej książki nie połyka się na jeden raz. Raczej oblizuje się brzegi kartek. Niepewnie. Z przestrachem. To jak potrawa z ryby fugu – może zabić. Choć to tylko słowa. Aż słowa...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz