KATARZYNA MAICHER
„PERSYMONA”
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013
Bohaterka tej książki to trochę
kobieta a trochę dziewczynka. Zasiada do pióra i kałamarza i
opowiada nam, co się stało, że jest tym, kim jest. Opowiada nam
swój dom. Swoje bycie pomiędzy ojcem i matką. Opowiada o tym, jak
kiedyś byli szczęśliwi, mieszkali w pięknym domu z ogrodem, w
dzielnicy, która niby w mieście, ale daleko od niego. Opowiada o
tym, że jako dziewczynka wyślizgiwała się z objęć swojego domu
i szła w nieznane – przypomina, jak eksplorowała świat, jak
poznawała nienazwane, jak nocą leżała na ławce w ogrodzie i
patrzyła w niebo. Wszystkie wycieczki rozognioną drogą, nie szosą.
Łapanie motyli. Piękny świat, w którym jabłka wisiały na
drzewie, a nie leżały w supermarkecie. Była dzieckiem do pewnego
momentu szczęśliwym. Ojciec jest psychiatrą, pracuje w szpitalu.
Matka to artystka, która co jakiś czas robi wystawę swoich prac,
albo ilustruje książki dla dzieci. Wszystko toczy się harmonijnie.
Dzieje się – trochę poza czasem, poza światem. I nagle w jej
rodzinie wydarzyło się coś, czego bohaterka nie jest sobie w
stanie uświadomić. Coś, co sprawia, że jej matka kładzie się do
łóżka, nie potrafi z niego wyjść. A ojciec nie wraca do domu, bo
łatwiej jest mu leczyć obcych, niż własną żonę. Ucieka w
pracę, w swoje własne mity. Zawala się świat i dziewczynka
zaczyna się bać rodziców. Boi się ich razem – gdy zamykają się
wspólnie w sypialni, a ją wykluczają ze swojego kręgu, jakby
przestali ją kochać. Boi się matki, bo potrafi godzinami nie
przebierać piżamy na dzienny strój. I gdyby jej nie pilnować,
miałaby brudne włosy. I boi się ojca, który miażdży ją
psychicznie, im jest starsza, tym bardziej przygważdża ją do
podłogi. To niema agresja. To wyżywanie się na niej za cały świat
– za pacjentów, za matkę,za choroby.
To książka o tym, jak łatwo jest
skrzywić dziecko, jak łatwo zranić je na całe życie niewyważoną
miłością. Jak prosto zniszczyć je złym spojrzeniem, Jak złamać
zbyt późnymi powrotami do domu. To książka rozliczenie, w którym
bezimienna bohaterka dokonuje analizy siebie i rodziców, by móc
dalej żyć, by sprawdzić, czy potrafi oddychać samodzielnie, nie
obracając się na przeszłość. I to tak naprawdę książka o tym,
że ona nigdy nie dorosła, że chora na depresję matka i zły,
agresywny ojciec, zahamowali jej wzrost, pozwolili jej duchowi
urosnąć tylko na metr czterdzieści, nawet, jeśli ciało
poszybowało w górę. „Persymona zawsze będzie czymś pomiędzy.
Słodkawy smak pomidora i moreli, kobiece biodra i dziecięce usta.”
[s.174] „Persymona” Katarzyny Maicher też jest dokładnie
pomiędzy. Jest przeskakiwaniem z dzieciństwa w dorosłość, jest
bujaniem się między „za mała”, a „za stara”. Jest
odgrzebywaniem wspomnień, które leżały głęboko pod ziemią po
to, by przeżyć teraźniejszość. To psychoanaliza, psychoterapia,
psychotrans, w który bohaterka wprowadza się, żeby zaczerpnąć
powietrza – czasem się udaje, a czasem umiera...
Najpiękniejsze w „Persymonie” są
słowa. Materia, z której utkana jest ta książka, to czysty jedwab
– piękny, gładki, delikatny. Ale zimny – aby go ogrzać
potrzeba temperatury naszego ciała. To tekst wymagający, który
podporządkowuje nas sobie i zawłaszcza. Ale daje jeden z
najpiękniejszych opisów miłości fizycznej, jaki czytałam. I daje
słowa tak kruche i delikatne, jak porcelana, można się z niej
napić piękna...
Tej książki nie połyka się na jeden
raz. Raczej oblizuje się brzegi kartek. Niepewnie. Z przestrachem.
To jak potrawa z ryby fugu – może zabić. Choć to tylko słowa.
Aż słowa...
[Książkę otrzymałam dzięki
uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz