piątek, 25 października 2013

SIĘGAJĄC DO ŹRÓDEŁ

ASA LARSSON
„BURZA SŁONECZNA”
(TŁ. BEATA WALCZAK-LARSSON)
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2013

„Spróbujcie związać włosy, tak żeby się nie wplątały w zamek. Owińcie folią cały tułów i uważajcie przy podnoszeniu, bo mogą wypaść jelita. Anno, przyniesiesz papierową torebkę na dłoń?” [s.35]

Włosy nie wplątują się w zamek. Odcięta dłoń znaleziona została pod ławką. Brzuch był rozpruty. A do tego brak oczu. Wyłupione. Coś biblijnego unosi się w powietrzu. Jakieś „oko za oko”... A do tego to przecież kościół. Co prawda to wspólnota religijna Kościół Źródła Mocy, która przywodzi na myśl sektę, nie mniej jednak na posadzce owego kościoła leży jeden z najważniejszych jego członków – Wiktor Strandgard. Nosi przydomek Złoty Chłopiec. Bo żyje już drugi raz. Kiedyś umknął śmierci, która trzymała go już za włosy, udało się, a on uleciał ze swojego ciała, widział wszystko to, co się z nim działo, gdy lekarze wydzierali jego ciało z rąk kostuchy. Dotknął stopy Boga. I doznał objawienia.
A teraz umarł drugi raz. Umarł już na amen. Na śmierć. Na nieżycie.
To dzieje się w mroźnej Kirunie.
A w Sztokholmie, pewna młoda pani prawnik Rebeka Martinsson, gdy słyszy w radiu, że Złotego Chłopca już nie ma, blednie nad klawiaturą komputera. I na chwilę brakuje jej tchu. I musi wsadzić głowę między nogi, żeby w ogóle oddychać. I po pierwszym „nie wiem, kim jest”, przyznaje się „Znałam go osobiście”.
Musi wziąć się w garść, wziąć walizkę i wziąć urlop. I wrócić do Kiruny, gdzie w domu jej babki ukrywa się najlepsza przyjaciółka z dzieciństwa. Sanna to siostra Wiktora. Kiedyś wszyscy troje uczyli się razem Boga i studiowali Biblię, zaznaczając ukochane fragmenty kolorowymi karteczkami. Teraz Rebeka jest w Sztokholmie i nie chce pamiętać przeszłości. Wiktor nie żyje, a Sanna stąpa po kruchym lodzie – oczy policji zwracają się ku niej, to ona widziała brata ostatnia...
Czytanie tej książki to dla mnie trochę jak podróż w czasie. Bo pierwszy tom cyklu wyszedł w Wydawnictwie Literackim na końcu, po piątej. Dlatego to jak oglądanie się przez ramię. Przerzucanie starych fotografii i niedowierzanie - „to ja tak kiedyś wyglądałam?”. To Rebeka była religijna? To Rebeka szukała Boga? To dlatego Rebeka mieszka w Sztokholmie! To dolatego Rebeka jest taka nieszczęśliwa! To dlatego Rebeka nie chce mieć z Kiruną już nic wspólnego! Dlatego każda bytność tam sprawia, że trochę brak jej tchu...
Wszystko zaczyna się układać w całość. Jakieś strzępki słów, aluzje, które odnalazłam w kolejnych częściach, jakoś się zamazały. Przynajmniej na tyle, że nie do końca już pamiętałam, jaki udział miała Martinsson w wydarzeniach opisanych w „Burzy słonecznej”.
Jak zwykle świetnie napisana. Jak zwykle mocna. Jak zwykle doskonale skonstruowani bohaterowie, głębia psychologiczna i śnieg w butach. Jak zwykle otacza tę książkę cienka warstewka lodu, która sprawia, że po kręgosłupie przebiega dreszcz, że wciąż mięśnie napięte i nie do końca można się uśmiechać. Teraz już wiem, co siedzi w Rebece, jaki robal zżera ją od środka i jeśli tylko się uśmiechnie, dopada jej radość i żywi się nią. Wiem, co sprawia, że ma problem z zaakceptowaniem mężczyzny w swoim życiu, że woli siedzieć za biurkiem całą noc, niż pójść z kimś na kolację. Co sprawia, że jak magnes przyciąga zbrodnie do wyjaśnienia, jakieś trupy pod wodą i odcięte ręce.
Piękny album ze zdjęciami, ale cały w sepii, smutny...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz