ASA LARSSON
„BURZA
SŁONECZNA”
(TŁ. BEATA
WALCZAK-LARSSON)
WYDAWNICTWO
LITERACKIE, KRAKÓW 2013
„Spróbujcie
związać włosy, tak żeby się nie wplątały w zamek. Owińcie
folią cały tułów i uważajcie przy podnoszeniu, bo mogą wypaść
jelita. Anno, przyniesiesz papierową torebkę na dłoń?” [s.35]
Włosy nie
wplątują się w zamek. Odcięta dłoń znaleziona została pod
ławką. Brzuch był rozpruty. A do tego brak oczu. Wyłupione. Coś
biblijnego unosi się w powietrzu. Jakieś „oko za oko”... A do
tego to przecież kościół. Co prawda to wspólnota religijna
Kościół Źródła Mocy, która przywodzi na myśl sektę, nie
mniej jednak na posadzce owego kościoła leży jeden z
najważniejszych jego członków – Wiktor Strandgard. Nosi
przydomek Złoty Chłopiec. Bo żyje już drugi raz. Kiedyś umknął
śmierci, która trzymała go już za włosy, udało się, a on
uleciał ze swojego ciała, widział wszystko to, co się z nim
działo, gdy lekarze wydzierali jego ciało z rąk kostuchy. Dotknął
stopy Boga. I doznał objawienia.
A teraz umarł
drugi raz. Umarł już na amen. Na śmierć. Na nieżycie.
To dzieje się w
mroźnej Kirunie.
A w Sztokholmie,
pewna młoda pani prawnik Rebeka Martinsson, gdy słyszy w radiu, że
Złotego Chłopca już nie ma, blednie nad klawiaturą komputera. I
na chwilę brakuje jej tchu. I musi wsadzić głowę między nogi,
żeby w ogóle oddychać. I po pierwszym „nie wiem, kim jest”,
przyznaje się „Znałam go osobiście”.
Musi wziąć się
w garść, wziąć walizkę i wziąć urlop. I wrócić do Kiruny,
gdzie w domu jej babki ukrywa się najlepsza przyjaciółka z
dzieciństwa. Sanna to siostra Wiktora. Kiedyś wszyscy troje uczyli
się razem Boga i studiowali Biblię, zaznaczając ukochane fragmenty
kolorowymi karteczkami. Teraz Rebeka jest w Sztokholmie i nie chce
pamiętać przeszłości. Wiktor nie żyje, a Sanna stąpa po kruchym
lodzie – oczy policji zwracają się ku niej, to ona widziała
brata ostatnia...
Czytanie tej
książki to dla mnie trochę jak podróż w czasie. Bo pierwszy tom
cyklu wyszedł w Wydawnictwie Literackim na końcu, po piątej.
Dlatego to jak oglądanie się przez ramię. Przerzucanie starych
fotografii i niedowierzanie - „to ja tak kiedyś wyglądałam?”.
To Rebeka była religijna? To Rebeka szukała Boga? To dlatego Rebeka
mieszka w Sztokholmie! To dolatego Rebeka jest taka nieszczęśliwa!
To dlatego Rebeka nie chce mieć z Kiruną już nic wspólnego!
Dlatego każda bytność tam sprawia, że trochę brak jej tchu...
Wszystko zaczyna
się układać w całość. Jakieś strzępki słów, aluzje, które
odnalazłam w kolejnych częściach, jakoś się zamazały.
Przynajmniej na tyle, że nie do końca już pamiętałam, jaki
udział miała Martinsson w wydarzeniach opisanych w „Burzy
słonecznej”.
Jak zwykle
świetnie napisana. Jak zwykle mocna. Jak zwykle doskonale
skonstruowani bohaterowie, głębia psychologiczna i śnieg w butach.
Jak zwykle otacza tę książkę cienka warstewka lodu, która
sprawia, że po kręgosłupie przebiega dreszcz, że wciąż mięśnie
napięte i nie do końca można się uśmiechać. Teraz już wiem, co
siedzi w Rebece, jaki robal zżera ją od środka i jeśli tylko się
uśmiechnie, dopada jej radość i żywi się nią. Wiem, co sprawia,
że ma problem z zaakceptowaniem mężczyzny w swoim życiu, że woli
siedzieć za biurkiem całą noc, niż pójść z kimś na kolację.
Co sprawia, że jak magnes przyciąga zbrodnie do wyjaśnienia,
jakieś trupy pod wodą i odcięte ręce.
Piękny album ze
zdjęciami, ale cały w sepii, smutny...
[Książkę
otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz