sobota, 16 czerwca 2012

PAPIEROWE SZKLANKI


ANNA JANKO
„PASJA WEDŁUG HANKI”
WYDAWNICTWO LITERACKIE, KRAKÓW 2012

Dawno, dawno temu była sobie Hanka. Mieszkała w książce „Dziewczyna z zapałkami”, ale nie wierzę, że trochę Hanki – jakaś stopa, włos czy prawe ucho - nie mieszkało też w Annie Janko, która „Dziewczynę z zapałkami” napisała. Pewnie mieszkała, pewnie z połowa. Tamta Hanka mnie uwiodła, bo mówiła tak pięknie. Mówiła o sobie, o dzieciństwie, o miłości, o przemocy, o tym, czego się boi. Pięć lat po tamtej Hance w okno zapukała jej starsza wersja. Hanka niby dojrzała, niby nauczyła się nowych rzeczy, niby dorobiła się pierwszych zmarszczek i pierwszego siwego włosa, ale coś z tamtej pozostało. Teraz jest pasja według Hanki, bo ona wciąż cierpi. Jest wciąż dziewczyną z zapałkami, które osmalają końcówki palców. Ma 37 lat. Ma męża. Ma dwójkę dzieci. Kilka domów, choć żaden nieprawdziwy. W kawiarni spotyka się z dawnym kochankiem i opowiada mu (nam!) to swoje życie, które minęło od czasu, gdy zamknęła się tylna okładka biało-czerwonej książki z rękawiczką zawieszoną na nagiej gałęzi.
Nie było dobrze, ale mam wrażenie po przeczytaniu tej „części”, że Hanka nie umie, żeby było dobrze.
Jest otwarta na cierpienie, które sama tworzy, tak bardzo, jak jest zamknięta na ludzi. Jest przerażonym zwierzęciem, które nie umie żyć, bo nikt go tego nie nauczył. Zamiast starać się zdobywać wiedzę, umiejętności, ona się usprawiedliwia i szuka wyjść najbardziej zawiłych, najtrudniejszych. Ot, wybryk natury – jednostka niezdolna do instynktów samozachowawczych.
To książka o zdradzie. Historia tego, jak Hanka otwiera oczy i widzi przed nimi mężczyznę. Paw (od Paweł) w domu. Mąż – codzienny, wyświechtany, niby wyczekany, wykochany, wytęskniony. Ale już trochę zużyty, bo już nie nowy. A tam jest Mat (od Mateusza). Ktoś, kogo smaku jeszcze nie zna, kogo zapach może doprowadzić do szaleństwa, kto będzie potrafił 37 letnią kobietę wziąć na kolana w autobusie. Hanka, by żyć potrzebuje odurzenia. Odurzeniem największym jest dla niej miłość. Zatapia się w nią. Lubi sięgać po to, co niedostępne. Gdy powszednieje, ona traci zainteresowanie. Dlatego to też książka o trudności zdrady. Nie o tym, że trudno jest wymknąć się z domu, tak by nikt nic nie podejrzewał. Jest łatwo – zakochany zdradzający ma tysiąc pomysłów. Ale o tym, że fascynacja wykańcza. Że Hanka nie umie powiedzieć ostatecznych słów. Bo gdy tylko bardziej zbliża się do Mata, Paw zdaje się przyciągać – przestaje być bliski, przestaje być oczywisty, a więc na powrót mami. I w kółko – między Wrocławiem, Warszawą a Gdynią poruszanie. Ucieczki, powroty, walizki, pakowanie dziecka, przecinanie rodziny na pół.
Ale ta książka jest też o miłości. Hanka zafascynowana samym uczuciem, tym, co robi z człowiekiem sięga po definicje miłości w każdą cząstkę świata, wertuje książki, zatapia się w poezji, kontempluje filozofię, odgarnia mech i patrzy w życie płciowe mrówek, zastyga w pół kroku, by nie przeszkadzać kopulującym kotom, z pomieszaniem fascynacji obrzydzenia i zazdrości komentuje zwyczaje muchówki, która trawi swego kochanka podczas aktu zapłodnienia. Szuka w uczuciu piękna, ale też brzydoty. Pokazuje listy, wyznania, wzniosłość i mózg, który ponoć w stanie zakochania świeci na czerwono, ale też soki, wypływające z ciała, zaplamione prześcieradła, wyrzuty sumienia i nieudane spotkania. A jednocześnie jest małą dziewczynką potrzebującą matki, tą, która ma wciąż w kieszeni nieszczęsne zapałki, która w głowie ma jednocześnie przyciąganie i odpychanie.
Lubię tę poezję prozą. Te zdania, które podkreśla się z oniemieniem – to tak można? To te słowa do siebie pasują? To takie wyrazy można splatać ze sobą w supeł? Ale pod koniec zaczęła mnie męczyć dwoistość Hanki, jej miotanie, jej pasja, jej ból. W słowach pięknych i oczarowujących, ale pisała o duszności, pułapce, depresji. Za dużo tego było dla mnie, za mocno, za intensywnie. Hanka się rozsypywała, zostawiała na ulicach kilku miast swój naskórek, łzy i radość z pocałunków, a ja zostawiałam swoje siły. Im bliżej było końca, tym częściej odkładałam książkę, żeby wyjść na balkon i odetchnąć świeżym powietrzem, nieprzesyconym dusznym, zatęchłym zapachem usychających róż. Coraz trudniej mi było wszystkie problemy Hanki unieść. A co najważniejsze – coraz trudniej było mi ją zrozumieć, a dzięki temu ją lubić, współczuć, myśleć o niej dobrze. Przy końcu miałam ochotę być brutalna. Wyrwać jej kępę włosów, albo spoliczkować. Nakrzyczeć, tak głośno, tak mocno, żeby popękały wszystkie szklanki w domu – moim prawdziwym i jej, papierowym. Gdy skończyłam odetchnęłam z ulgą, że mogę już przestać napinać każdy mięsień. Że mogę wreszcie zaczerpnąć prawdziwy oddech.

[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Literackiego]

2 komentarze:

  1. Coś czuję, że mogę mieć dużo wspólnego z Hanką. ;)
    A ostatni akapit bardzo mnie zachęcił do lektury.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja podobnie jak Ty odebrałaś "Pasję..." - odbierałam jakiś czas temu "Dziewczynę z zapałkami". Ale mimo tego dramatu, którego tam za dużo, którego nie umiałam udźwignąć - podobało mi się. Podobnie jak Ty dziwiłam się, że słowa tak można ze sobą zestawiać. Tak zgrabnie, pięknie, oryginalnie, lirycznie.

    Po "Pasję..." sięgnę. Na pewno.

    Cieszę się, że mogłam przeczytać Twoją recenzję.

    OdpowiedzUsuń