sobota, 31 marca 2012

OBEJRZEĆ SIĘ PRZEZ LEWE RAMIĘ...

MIROSŁAW SOŚNICKI
„ASTRACHOWKA”
MTM, JUGOWICE 2005

Astrachowka – od razu sięgnęłam do słownika. Nie zna Astrachowki/astrachowki słownik. Nie zna internet. Nie zna zagadnięty znajomy... 
A autor, w podarowanym mi w prezencie egzemplarzu napisał „...z życzeniami wielkiej astrachowki”... 
A co to astrachowka? 
Hmmm, najprościej powiedzieć, że astrachowka to może być dla każdego co innego. No i ma to na pewno związek z ludźmi. Bo ludzie są do życia potrzebni. Tak jak astrachowka... 

Do tej książki podchodziłam ostrożnie. A trzeba po prostu obejrzeć się przez lewe ramię...
…i poczuć ogromne zaskoczenie. Tą książką, tematyką, stylem, nie do końca takim, jak w poprzedniej i następnej książce. 
Nie da się łatwo opowiedzieć o czym jest - tak, żeby nie zdradzić wszystkiego. Tak jak z jej czytaniem – niełatwo się zatrzymać, odetchnąć, żyć w nieświadomości, bez policzenia zapałek, bez policzenia cel, bez policzenia kart, bez policzenia papierosów.
Łatwo powiedzieć, że to o grze. Po jednej stronie talii jest Podejrzany. Podobno wymalował na murze znaczącą, prężnie wywiniętą literę S. Złapali go na tym milicjanci i doprowadzili przed oblicze Porucznika. Bo po drugiej stronie talii jest właśnie Porucznik. Odkupuje jakieś niewiadome winy, zesłany do Świdnicy przez Jeszcze Wyższego Rangą, po to, by zaprowadzić porządek. Odwiedza kościoły i sprawdza, czy nikt nie wygłasza kazań. Wpada znienacka do ukrytych drukarni. Śledzi wzrokiem S-sympatycznych. Niucha. Łapie ich każdy krok. Ma być porządek, cisza, ład, po to, by on mógł wrócić do swojego miasta, swojego życia, swojego Wielkiego Czegoś, czego teraz robić nie może, a co zazwyczaj trzyma go na powierzchni. To nie są zwykłe przesłuchania, to mistyczna gra o życie. O jedno, o drugie, o krótszy wyrok, o brak oskarżenia, o podarte na oczach podejrzanych zeznania świadków. To wcale nie miało tak być, bo Podejrzany miał swój własny plan, swoje własne strategiczne rozdanie, które nie zakładało pokera na stosy zapałek. Zakładało coś na kształt wielkiego sądu. Jakieś przywłaszczenie sobie boskiej mocy, choć na chwilę, żeby spojrzeć z boku, bez uczuć i sprawdzić, czy śmierć, czy ułaskawienie pasuje bardziej do koloru oczu Porucznika. 
A jeszcze dużo łatwiej powiedzieć, że to książka o stanie wojennym. Tylko, że inaczej - jak zwykle u Sośnickiego po bajkowemu – tak oswaja świat, tak czyni go znośniejszym i wydobywa jego piękno na oczy nie-do-końca-widzących. 
W posłowiu pisze, że to nie jest proza autobiograficzna, ale to pewnie niezupełnie prawda... Tyle tam emocji, przeżyć, tak doskonałe patrzenie ze środka blaszanego pudełka z kratami, taka gorzka znajomość mechanizmów – tych, co po jednej stronie biurka i tych, co w obronie. 
Ale przede wszystkim ludzkie to spojrzenie, człowieka nie tylko myślącego, ale też kochającego. Tego, który zawsze patrząc na medal widzi jego drugą stronę. Tego, który wie, że nie każde zmrużone oczy są oznaką tego, że ktoś cię prześwietla prywatnymi promieniami Roentgena. To może też oznaczać, że ma niezdiagnozowaną krótkowzroczność. Albo orzeczoną, ale wstydzi się okularów...

...i nie wiem, może trochę nadinterpretuję, ale odczytuję na dnie tej historii przebaczenie... 

2 komentarze:

  1. Ciekawe z tym tytułem... Mam wrażenie, że pochodzi z rosyjskiego. Znam bardzo podobne... Ale prawdopodobnie musiałabym przeczytać książkę, żeby wyciągnąć dalsze wnioski.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Marto, donoszę że paczkę otrzymalam. Dziękuję :))))

      Usuń