czwartek, 22 marca 2012

LUBIĘ ŻARTOWAĆ Z SIESICKĄ

KRYSTYNA SIESICKA
„TRZYNASTY MIESIĄC POZIOMKOWY”
AKAPIT PRESS, 2004

To trochę jak cofanie się do dzieciństwa. Do ulubionych spodni, na których wspomnienie teraz płonę wstydem. Do grzywki, obciętej w siódmej klasie – na mokro, więc zbyt krótko. Do kopytek z zasmażką z masła i bułki tartej – na słodko. Czytałam jej książki i zachwycały mnie. Kupowałam je koleżankom na prezenty urodzinowe. A potem pożyczałyśmy je sobie nawzajem. Symbol dzieciństwa, które wtedy już zdawało się być dorosłością. 
„Trzynastego miesiąca poziomkowego” nie czytałam wcześniej. Więc tym chętniej zasiadłam, żeby nadrobić. I znów najpierw utonęłam w okładce (Akapit Press zrobił piękne, nastrojowe wznowienia, które jak ulał przysłowiowy pasują do prozy Siesickiej). 
Tym razem to mały Przydrożny Barek. Prowadzą go wspólnie Tom i Gustaw – Gustaw śni potrawy, a potem Tom wprowadza je do menu. A tam naleśniki wegetariańskie, zupa groszkowa, selerowa i dla wtajemniczonych, spod lady, zupa pomidorowa. Do stałych bywalców należy Petra-malarka, która nie potrafi sprzedawać swoich obrazów i jest podobna do Inki (a kim jest Inka???), jest Izabela-pisarka, która zbiera ze stolików pozostawione paragony i bilety i która ma zeszyt z zapisem każdego słowa, unoszącego się pod sufitem Barku. Jest Mira-aktorka charakterystyczna, siostra pisarki. Jest starszy pan od kotów, który rozdaje kocięta. Jest Modesta-emertyka, która grzebie w śmieciach, ale ma w tym swój określony cel. Jest Jaśmina-uczennica, która nie chce chodzić do szkoły, bo woli jeździć na koniach... Są ich losy, poplątane, jedni zamawiają koktajl mix na bazie poziomek, a inni przeliczają kalorie grzanek i zawsze proszą tylko o pół porcji. Jest rodzinnie, swojsko. Jest jak zawsze u Siesickiej. Coś się toczy, jakieś dramaty. Ktoś kocha, a ktoś nie. Ktoś ma w głowie sól do kąpieli Sosnowy Las, a ktoś bombę. 
Sama Siesicka powiedziała o tej książce, że to miał być żart. Taki żart, do którego się uśmiechnęłam, który mi opowiedziała w tramwaju, krótki – z jednej strony miasta na drugą i już śmiałam się przy zakończeniu. Taki żart, którego nawet nie da się powtórzyć i który trzeba dać komuś opakowany w całą książkę, żeby też przeczytał i przypomniał sobie swoje słoneczne popołudnia, gdy istniały wakacje, swoje skoki w gumę, ukrywane, bo już się było na gumę za dużym i swoje spodnie, które chciałoby się mieć, choć już nigdy przecież by się ich nie ubrało...

1 komentarz:

  1. Czytałam inne książki autorki i spędziłam z nimi miłe chwile, tej również poszukam :)

    OdpowiedzUsuń