sobota, 24 marca 2012

CZTERY SZANSE

MAŁGORZATA WARDA
„OMINĄĆ PARYŻ”
PRÓSZYŃSKI I S-KA, WARSZAWA  

Joasia żyje przeszłością – gdy była mała wyszła z rodzicami na imieniny cioci, w domu zostawiając chorą siostrę. A gdy wrócili, siostry już nie było... Czeka, szuka i nie może poradzić sobie z dłonią, odstawiającą kubek, oczami, które smutno patrzyły na nią, gdy wychodziła...
Basia jedzie za Patrykiem do Warszawy – on ma tam świetną pracę, a ona jest bezrobotna, pisze wiersze, częściej smutne, niż wesołe, nie ma przyjaciół, nie ma życia, cicho spaceruje po domu od momentu, gdy on wyjdzie, do momentu, gdy wróci...
Aneta przygotowuje się do ślubu z mężczyzną, który kocha ją, jest patriotą, uwielbia książki historyczne i znalazł dla nich mieszkanie. Tylko, że nie może sobie wyobrazić, że mieszka tam, gdzie wybrał, że już nigdy nie wypije wina na moście, oparta o balustradę...
Magda ma męża Jacka – aktora teatralnego, który umożliwia jej wchodzenie za kulisy i malowanie tego, co najbardziej ją pociąga – aktorzy, tuż przed wyjściem na scenę, zasłonięta kurtyna, pędzel do pudru, leżący na granicy upadku. Przypadkowo poznaje Mateusza, który na zdjęciach pokazuje to, co ona kreśli kilkoma ruchami węgla...
Wszystkie cztery znają się z podstawówki. Wisiały razem głową w dól na trzepaku, chodziły na kolorową telewizję, a gdy nie było kolorów, wyobrażały sobie jakie sukienki mają piosenkarki. Pisały wypracowania, skakały w gumę, kredą rysowały coś bezwiednie na betonie...
Teraz to już osobne światy, choć wciąż krążą między nimi maile i rozmowy telefoniczne przenoszą od czasu do czasu zasłyszane wieści. Każda jest szczęśliwa i nieszczęśliwa na swój sposób i każda potrzebuje trochę słońca i smaku lodów sprzed piętnastu lat...
U Wardy często jest ten zabieg – cztery bohaterki, każda zamknięta w swojej historii, opatrzonej własnym imieniem. Tak było w „Dłoniach”, jej debiutanckiej książce, tak było w „Czarodziejce” i tak jest tutaj. Czytam biografię Wardy – czytam „Ominąć Paryż” i znów widzę, że autorka przemyca siebie. Bohaterki są absolwentkami ASP, jedna z nich jest dziewczyną muzyka, pochodzą z Gdyni, jedna lubi pisać... Ta ma podobne oczy, a ta w dłoniach takie same rzeźby. Warda rozbiera siebie krok po kroku i daje ulubiony zapach, włosy, które ma i włosy, o których zawsze marzyła swoim bohaterkom. Rozdziela – każdej po równo - trochę siebie, bo każdą lubi tak samo, każda jest jej dzieckiem, każda wyszła z samego środka. Wiem, czemu rozdziela swoją osobowość na cztery – żeby się ukryć, ale żeby mieć też szanse na poczwórne życie. Zasmakować tego, czego nigdy nie zrobiła, pokierować swoim losem inaczej, niż w rzeczywistości – jednej pozwolić zdradzić, a jednej nie. Jednej dać zrobić dyplom, a drugiej nie. Jedną wysłać w podróż, drugą zatrzymać w mieście. Jedną przeprowadzić, a drugą zostawić w domu rodziców. Próbować, bawić się – nimi, a poprzez ich życiorysy, własnym losem.
Dla każdej z bohaterek Paryż to jakiś symbol, jakaś mistyka, coś, do czego się tęskni, o czym się marzy. Każda po trochu chciałaby zdjąć buty z nóg i na boso spacerować po Montmartre, mieć głowę pełną obrazów, pogryzać bagietkę, w miejsce trzydaniowego obiadu, pić wino, nawet nie mieć pieniędzy, ale być szczęśliwą. Żadna nie była w tym mieście, żadna nie wie, jak wygląda Luwr, każdej tylko się wydaje, że tam oddycha się lepiej. Jedne o tym mówią, rysując bezwiednie na serwetce w kawiarni zarys wieży Eiffla. Inne mają to w sobie, jako pragnienie, jako pożądanie. Paryż to już nie tylko miasto, to sposób życia, stan ducha, kolor ubrań...
A ta książka jest o tym, że trzeba czasem ominąć Paryż, że trzeba czasem dorosnąć i że można być szczęśliwym także w Polsce, gdzie każdy umie powiedzieć „barszcz”, a prawie nikt nie wie, co znaczy „Je t'aime”...

1 komentarz: