niedziela, 11 marca 2012

JAZDA BEZ TRZYMANKI

ASTRID ROSENFELD
"DZIEDZICTWO ADAMA"
(TŁ. MAŁGORZATA BOCHWIC-IVANOVSKA)
MUZA SA, WARSZWA 2012

Tę książkę skończyłam czytać już dłuższy czas temu. Jednak nadal mam pustosłowie w ustach i piórze, gdy chcę o niej opowiedzieć. To ogromny worek, zdaje się bez dna, do którego można wejść aż po czubek głowy i wyciągnąć, co tylko się chce. Miłość? Jest. Śmierć? Oczywiście. Przyjaźń? Proszę bardzo. Wojna, szaleństwo, dobrzy Niemcy, źli Żydzi...? Obecni...

A wszystko jest już na okładce – historia, co kołem się toczy i dwóch wybranych, o których akurat teraz chce opowiedzieć.
A wybrani to Edward Cohen i Adam, jego stryjeczny dziadek.

Pierwszego poznajemy, niechronologicznie Edwarda. Mieszka z mamą Magdą, która poczęła go z wielkiej miłości, ale nie do jego ojca, Skandynawa, którego imienia nie jest pewna, ale do chęci posiadania dziecka. Chciała mieć kogoś, kogo by kochała bez granic, ale kto kochałby ją bez zastrzeżeń. Mieszka też z babką, matroną, dbającą o dom i o mamę Magdę, dla której chce znaleźć męża – szuka wszędzie i kogokolwiek. A mam Magda poddaje się jej zabiegom, czasem z kimś pochodzi, czasem nie, zawsze pokorna i zawsze wraca do syna Edwarda i babki. I dziadka Mosesa, który stary, schorowany, utonął we wspomnieniach, mieszka na poddaszu, z którego nie wychodzi i snuje w głowie historie, szczególnie te o Adamie, swoim młodszym Braciszku. I to od dziadka Mosesa Edward wciąż słyszy, jak bardzo jest podobny do Adama, że coś w jego oczach... Tylko, że stryjeczny dziadek Adam to tajemnica, której nikt nie wypowiada na głos, to zdrajca, który ukradł kosztowności i przez którego żydowska rodzina Edwarda nie mogła uciec z Niemiec, wtedy gdy była woja i gdy Edwarda nie było jeszcze na świecie. Tylko tyle wiadomo, jakiś przebłysk... To wszystko.

„Dziedzictwo Adama” jest wyraźnie podzielone na dwie części – ta pierwsza to Edward, jego dzieciństwo, szalone, zamglone, ojciec, któego sam sobie wypatrzył pewnego dnia w zoo, Król Słoni, którego kandydaturę na to stanowisko obsadził i wobec którego nie wyraziła sprzeciwu mama Magda. To część szalona, karykaturalna, momentami absurdalna i dziwaczna. Lubię takie książki, z takim poczuciem humoru i nie-rzeczywistości. Ale trochę się obawiałam przesytu. Nie można przyjmować zbyt dużej dawki groteski naraz.

Ale w momencie, gdy Edward po śmierci babki wchodzi na poddasze i znajduje zapiski tego okrytego złą sławą Adama, książka zmienia się diametralnie. Już nie jest głupkowato zabawna, nie czyta się jej z niedowierzaniem. A przynajmniej to niedowierzanie innego rodzaju. Niedowierzanie wojnie. Jej okrucieństwu, jej spokojnemu tańcowi przez sam środek ludzkości...

Adam się zakochał i to była jedyna jego wina. Najpierw kocha dziecięcą miłością swoją babkę, która jemu jedynemu z całej rodziny pozwala mówić sobie po imieniu – Edda. To ekscentryczka, bogaczka, kobieta – żywicielka rodziny, kobieta posąg i Żydówka, która przyjaźni się z Niemcem bez palców u dłoni. Z niej czerpie Adam wiedzę o świecie i w niej widzi ideał. Przynajmniej do czasu, gdy poznaje szwaczkę Annę i gdy to jej oddaje cały szczep nowonarodzonych róż. W niej widzi swoją przyszłość, w niej widzi cały swój świat. Ale Anna znika, bo to jest zły czas, gdy Żydzi tak po prostu znikają. A już szczególnie ci Żydzi, którzy nie przyjaźnią się z wysoko postawionymi Niemcami z protezami zamiast palców. Adam widzi tylko jedno rozwiązanie – musi odnaleźć Annę, bo przecież bez niej zwiędną wszystkie kwiaty i on. Idzie do Eddy, a ona do bezpalcowego Niemca. I zaczyna się podróż Adama do potępienia przez rodzinę.

To niewyobrażalnie piękna książka. Czysta miłością, naiwnością, niezachwianą wiarą w uczucie. To książka o wojnie, ale o wojnie poskromionej, uładzonej, oswojonej przez uczucie. Adam głęboko wierzy tylko w Annę, tak bardzo, że zdaje się nie zauważać, że dookoła niego dzieje się rzeź, że jest coś jeszcze innego, niż jej uśmiech. W tym wymiarze ta książka mnie poraziła. Przypomniałam sobie lekcje z liceum o sposobach radzenia sobie z wojną, te wszystkie postawy, człowieka zlagrowanego, tego w „Innym świecie” Grudzińskiego, wszystkie te przykłady. Ale to wszystko nic wobec człowieka tak zakochanego, że idzie przez wojnę do miłości. To nie znaczy, że tej wojny w książce nie ma jest – donośna, mocna, zła. Ale jakoś tak uklatkowiona tą niezbitą pewnością Adama, że wszystko da się ugłaskać, jeśli tylko robi się to w imię Anny. Niesamowity obraz, książka o której nie umiem opowiedzieć, lekka wojna, którą da się przeżyć w imię..., jazda bez trzymanki po ulicach getta, jazda bez trzymanki po mojej głowie, taniec na wulkanie, piękno...


[Książkę otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa MUZA SA]

3 komentarze:

  1. właśnie zabieram się zaczytanie, mam nadzieję, że mi się spodoba :)

    OdpowiedzUsuń
  2. I Edward okazuje się rzeczywiście podobny do Adama? Ciekawe, że to pęknięcie udało się tak złożyć, że piszesz o nim z aprobatą. Wydaje się ryzykowne.
    "niewyobrażalnie piękna..." - więc notuję, może kiedyś będzie w pobliżu.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Ren droga - to pęknięcie jest wyraźne, bardzo. Jednak gdy weszłam w świat Adama, po prostu kompletnie zapomniałam o tym, o czym czytałam wcześniej, o tej szalonej absurdalnej historii chłopca, który tak naprawdę nigdy nie dorósł. Poza tym ja nie odnajduję do końca Edwarda w Adamie i nie splatam ich losów ze sobą, odczytuję je raczej jako dwie oddzielne książki. A "niewyobrażalnie piękna" odnosi się zdecydowanie do tej drugiej części, adamowej...

    Ale ciekawa jestem Twoich spostrzeżeń, tego, jak odbierzesz Adama, jak Edwarda...

    Ściskam wiosennie, choć jeszcze zimny wiatr!

    OdpowiedzUsuń