środa, 11 czerwca 2014

SZEPNĘ TYLKO KILKA SŁÓW

JENNIFER CLEMENT
„PRAWDZIWA HISTORIA OPARTA NA KŁAMSTWACH”
(TŁ.KAROLINA ZAREMBA)
MAŁA KURKA, PIASTÓW 2014
Dawno, dawno temu, kiedy pokój dziecięcy w Naszym domu był jeszcze warsztato-siłownio-graciarnią, rozmawiałam ze znajomą na temat odbioru literatury przez czytelnika. Mówiła wtedy o rzeczach, których kompletnie nie rozumiałam, bo coś o tym, że nie może czytać o krzywdzonych dzieciach, bo w jej gardle rośnie gula nie do przełknięcia, coś o tym, że gdy sobie to wyobraża ma ochotę biec do pokoju córki i mocno ja obejmować, chroniąc przed całym światem, coś o tym, że jej wyobraźnia zbyt mocno w takich razach pracuje.
Teraz ja też inaczej czytam książki.
Czuję pewnie to samo, o czym mówiła wtedy. Ten lęk przed tym, że literatura wyjdzie spomiędzy okładki i zaatakuje mój największy skarb.
Z takim wewnętrznym rozedrganiem czytałam „Prawdziwą historię opartą na kłamstwach”. Niby powinnam się cieszyć – bo dziecko Indianki, która oddawała się tak wielu mężczyznom, że pewnie nie wiedziała do końca, z czyjego nasienia pochodzą jej dzieci, Indianki, która trudniła się zbieraniem witek na miotły i zabierała zawsze do pomocy swoje dzieci, które wciąż miały tymi witkami podrapane ręce i plecy, to dziecko zostało wysłane do klasztoru. Nauczyło się myć naczynia, sprzątać, prać, usługiwać do stołu, czytać i pisać, kilka psalmów na pamięć i jednej ważnej prawdy – nigdy nie mów „nie”, bo to nieprzystojne słowa i nigdy nie wyrażaj własnych uczuć – to, co masz w sobie, powinno tam pozostać. Pewnego dnia do klasztoru przyjeżdża piękna, eteryczna pani O’Connor, żeby wziąć Leonorę do siebie na służbę. Pani O’Connor pięknie pachnie i Leonora spogląda na nią z zachwytem. Wsiada do jej auta, w drodze słyszy kilka przykazań – porzuć wierzenia swoich przodków na rzecz posłuszeństwa mnie i mojej rodzinie, myj ręce przynajmniej pięć razy dziennie i raz w tygodniu badaj się u doktora, czy nie przenosisz jakiejś choroby – matka musi przecież dbać o własnych synów. Pani O’Connor dodaje, że właśnie takiej dziewczyny chciała dla swoich chłopców – pięknej, żeby na piękno mogli patrzeć, miast na brzydotę.
I właściwie przecież to awans i z miotłowego dziecka Leonora staje się pomocą domową w dobrym domu, ma własne łóżko, ma pod opieką dwóch niekłopotliwych chłopców, ma dach nad głową i nie ma już podrapanych rąk. Wszystko jest poukładane, sielankowe i „tak, proszę pani” płynie z ust Leonory nieprzerwanie. Odeszła bardzo daleko od swojej wioski – fizycznie i mentalnie.
Ale w powietrzu wisi coś…niepokój…
Pomiędzy historią Leonory, jak witki wplecione w wianek, snuje się opowieść małej dziewczynki, Aury, córki O’Connorów, która ma ciemną skórę, bracia przezywają ją Muchą i która lubi przesiadywać w kuchni ze służącymi, lubi niewyczerpywalne gadanie kucharki, lubi to, że Josefa, sprzątaczka, mówi zawsze tylko jedno słowo, pozornie oderwane od sytuacji, a zawsze tak świetnie ją puentujące i uwielbia, gdy Leonora czesze jej włosy szczotką zrobioną z siedmiu patyków, gdy opowiada jej o znaczeniu snów, gdy przekupuje jej braci, by porzucili przezwisko Mucha i gdy śpiewa jej piosenki, które zna każde indiańskie dziecko…
Ta historia jest oparta na kłamstwach – kłamią wszyscy, czasem wbrew sobie, bo nie mają innego wyjścia, a czasem z premedytacją. Z tych kłamstwa utkana jest prawdziwa historia, prawdziwa do bólu, do krwi, do niewiarygodności.
Tych kłamstw nie widać od razu – są tam, przyczajone i ostre, ranią palce, które przewracają kartki, ale dopiero na samym końcu płynie krew. To historia o silnym związku dwóch odmiennych kobiet, o tym, jak ich los został spleciony poza ich wolą i świadomością i o tym, że nie mogły rozsupłać tych więzów, mimo że nie brakowało im determinacji. Historia o tym, jak w swojej głowie można nieustannie słyszeć szept drugiej osoby. To historia o tym, co najgorszego można zrobić człowiekowi. To książka o „człowiek człowiekowi wilkiem” i o „ludzie ludziom zgotowali ten los”. To książka o tym, że świat może już się zawalić, a my możemy tego nie zauważyć, zaślepieni iluzją świata…
Wstrząsnęła mną ta książka i nie mogę zdradzić dlaczego. Każdy szept na ten temat, byłby ingerencją w intymny związek czytelnika z tekstem, byłby przedwczesnym zdradzaniem tajemnic, byłby naruszeniem jej delikatnej tkanki. Powiem tylko, że nie umiałam wypuścić z objęć mojego dziecka, że mimo upału, miałam ochotę zamknąć wszystkie drzwi i okna i nie wpuszczać do nas świata, że drżałam pokryta słowami tej książki jak lodowatym okładem. A to wszystko w niemym zachwycie dla Clement, że utkała opowieść o śmierci, winie, karze, lęku, zazdrości i innych brudnych i brzydkich uczuciach, z tak pięknych słów…

[Za książkę chciałabym serdecznie podziękować Bożenie z Małej Kurki – Bożeno, Ty wiesz, że jest niesamowita, ale powiem to ja: Jest niesamowita!]

2 komentarze:

  1. No tak - ja jestem na tym samym etapie, co Ty w czasach graciarnio-siłowni.

    Opisałaś tę książkę tak, że aż mnie skręca z ciekawości ;) No i duży plus za okładkę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prawda, kłamstwa, niesamowita okładka, która jest właściwie streszczeniem książki - nic, tylko czytać...

      Usuń